vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Włochy, Austria - powrót

Piątek, 26 czerwca 2009 | dodano: 16.07.2009

Do Bari dobijamy około godziny 9:30. Po odnalezieniu drogi z portu staramy się przebić przez miasto, jednak nie idzie to tak łatwo. W planach mamy przejeżdżanie przez portowe miasta, zamiast odbijać na autostradę – jest po prostu bliżej. Jednak po 2 godzinach jazdy, gdy klucząc bez celu po tych miasteczkach, robimy 30 km, postanawiamy wbić na autostradę w kierunku Foggi, skąd chcemy odbić na San Angelo oraz San Giovanni Rotundo, ostatni punkt do zwiedzenia podczas naszej wycieczki.
Pod San Angelo prowadzi potężny i długi podjazd – z poziomu morza trzeba wjechać na ponad 1000 m.npm. Ciągnące się wzdłuż wielkiej góry serpentyny zdają się nie mieć końca, dodatkowych emocji przynoszą olbrzymie przepaści nad drogą oraz widoki na morze – dostrzec można było wręcz kulistość ziemi. Na samej górze zwiedzamy miasteczko oraz podziemne groty, poczym jedziemy dalej, do miasta Ojca Pio – San Giovanni Rotondo, gdzie znajduje się wielka bazylika poświęcona właśnie temu świętemu.
Na zwiedzanie obu miast poświęciliśmy całe popołudnie. Jednak i tutaj czas szybko zleciał, dlatego przyszła pora powrotu. Zaopatrzyliśmy się jeszcze we włoskim sklepie w mleczne ciastka ( prawie kilo za 1,5 euro, opłaca się bardziej niż w Polsce ), które wystarczyły nam na całą drogę powrotną, poczym wjechaliśmy z powrotem na autostradę, którą już spokojnie jechaliśmy na północ, w stronę Alp. Zmierzch zapadł szybko, dzięki zrobieniu sobie w 3 rzędzie całkiem wygodnego łóżka z karimat i śpiworów usnąłem dosyć szybko. Przespałem prawie całą noc, obudziłem się dopiero nad ranem, kiedy to zbliżaliśmy się do granicy z Austrią. Państwo to przywitało nas na dobry początek kontrolą graniczną, kiedy to chcieli sprawdzać nasz bagaż.
W Austrii zaczęła się cała sieć tunelów – wjeżdżaliśmy w końcu w Alpy, jednak na naszej trasie nie było dużo widowiskowych krajobrazów. Położyliśmy się zatem spać, by drzemać parę godzin, budzić się i drzemać dalej ;) W Austrii, Czesiek drugim autem trochę odskoczył do przodu, więc jechaliśmy samotnie i zatrzymywaliśmy się kiedy chcieliśmy.
Dłuższy postój nastąpił gdzieś w środkowej części Austrii, kiedy to postanowiliśmy zjeść porządny obiad. Wypakowaliśmy wszystkie niezbędne rzeczy i z resztek prowiantu zrobiliśmy całkiem dobrą zupkę. Dalsza droga przypominała nam coraz bardziej, że jedziemy na północ – zrobiło się chłodniej, zaczął padać deszcz czasem przechodzący w burze. Poza tym trafiliśmy na korek, w których spędziliśmy dobre 40 minut.
Zapomniałem wspomnieć o problemach z naszym samochodem, które zaczęły się już we Włoszech. Tam to padło nam światło stopu, dalej cały czas jechaliśmy bez. Jednak prawdziwe kłopoty zaczęły się w Austrii – nagle, około 100 km przed Wiedniem padły nam wszystkie światła, radio i wycieraczki, a na desce rozdzielczej zapaliły się wszystkie kontrolki. Zaniepokojeni jechaliśmy jednak dalej, bo i tak nie mieliśmy innego wyjścia.
We Wiedniu zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, gdzie auto padło zupełnie… Szybka diagnoza jednoznacznie wskazała na alternator, a co za tym idzie akumulator również zrobił kaput. Jednak chyba opatrzność nad nami czuwała, ponieważ spotkaliśmy Polaków spod Babiej Góry, którzy naprawdę pomogli nam bardzo. Odpaliliśmy auto na kable, poczym w eskorcie trzech samochodów na rejestracjach KNT zajechaliśmy pod bramki Bratysławy, gdzie samochód spadł z obrotów i unieruchomił się zupełnie. Nie pozostało nic innego, jak przepchać autko z przyczepą przez granicę austryjacko-słowacką, na parking znajdujący już w Bratysławie. Tam to zaczęliśmy myśleć co dalej. Na szczęście udało się załatwić busa z Mysłowic, który mógłby nas ściągnąć do Polski oraz lawetę, na której by wróciło auto.
Pozostało tylko czekać, dlatego przygotowaliśmy sobie małą kolację z ostatków wyprawowych oraz położyliśmy się spać. Usnęliśmy około godziny 23, wstaliśmy 4 godzinki później, kiedy przyjechał po nas busik. Przepakowaliśmy wszystkie tobołki do drugiego auta i ruszyliśmy na Słowację, w stronę Polski. Tu już było zimno, szaro i ponuro. Dodatkowo ten efekt powiększała rosnąca z każdą minutą mgła, która już całkiem zniechęcała do powrotu ze słonecznej i gorącej Grecji. Zmarniali poszliśmy spać dalej, by obudzić się zaraz za Cieszynem.
I tak wjechaliśmy do Polski, powitani przez deszcz i chłód oraz potworne dziury na drogach, których nie zaznaliśmy od Rumunii. Naprawdę, stan naszych dróg można porównać tylko do Rumunii, dziura na dziurze i łata na łacie.
Ostatnie chwile podróży spędziliśmy na wspomnieniach o przygodach, które jeszcze tak niedawno nas otaczały. Myśleliśmy o tych wszystkich przejechanych kilometrach, o potwornym upale, który teraz wydawał się dalekim wspomnieniem, o wszystkich ludziach spotkanych w trasie i o miejscach gdzie spaliśmy. W tym momencie wszystko to wydawało się być jednocześnie bliską i daleką historią – byliśmy tam niedawno temu, lecz długo tam pewnie nie zawitamy, chociaż nikt nie wie co go czeka ;)

Do Jaworzna zajechaliśmy o godzinie 9:30, skąd po wypakowaniu rzeczy i podziękowaniu sobie za wspólną wyprawę, rozjechaliśmy się do domów. Wyprawa rowerowa Grecja oficjalnie się zakończyła. Teraz przyszła pora na powrót do szarej rzeczywistości oraz do planowania kolejnej, dalekiej wyprawy rowerowej ;) A co to będzie okaże się w przyszłości. Jedno jest pewne – Grecja była moją pierwszą poważną wyprawą, ale na pewno nie ostatnią !

Dziękuję wszystkim czytającym tę relację za odwiedziny oraz za cierpliwość przy ładowaniu zdjęć. Starałem się pokazać ze swojego punktu widzenia całą wyprawę, czy wyszło mi to dobrze ocenicie już sami.
Pozdrawiam także całą moją ekipę, z którą przyszło mi podróżować przez te 3 tygodnie zwiedzania Europy. Wkrótce pojawi się wpis ekstra, przedstawiający każdego z osobna na zdjęciach.

Tymczasem pozdrawiam wszystkich serdecznie !!!

Pora na zdjecia.

Droga do San Giovani Rotondo:


San Angelo:






Parami jak w przedszkolu :D :


Ojciec Pio:




Włoska policja:


A to już Austria, widok na Alpy:


Jeziorko:


Postój na amu, wszyscy ostro wcinają ;) :


Monika pilnuje wody na kisiel :D :


Autko głupieje:


Przejście pod którym czekaliśmy na transport:


I to już niestety ostatnie zdjęcie z wyprawy. Polska, Cieszyn. Szare chmury i zimno. VW, którym wracaliśmy oraz nasz kierowca:


=====THE END====


Kategoria Grecja 2009


komentarze
vanhelsing
| 11:37 wtorek, 1 listopada 2011 | linkuj Dzięki wielkie za komentarze i te słowa, miło mi, że moje, na razie przecież wcale nie tak odległe podróże, podobają się ludziom :) Skład zmieniam co roku, tak jakoś wychodzi ; ) No i staram się realizować to co sobie planuję, a planuję zaraz po powrocie z wypraw ;D Pozdro !
completny
| 21:49 poniedziałek, 31 października 2011 | linkuj Na przejściu Bratislava Jarovce też byliśmy z chłopakami. Się kierowca zagapił, nie skręcił do centrum i prawie żeśmy w Austrii wylądowali...Podsumowując to kolejna świetna wyprawa. Tym razem już mi się nie chciało czytać relacji (choć na pewno jest świetna) - ograniczyłem się do obejrzenia fotek które są cudne. Muszę przyznać że robisz świetną promocję turystyki rowerowej takimi tripami. Jesteś pierwszą osobą, która przykuła tak mocno moją uwagę na bikestats.pl Co roku jeździsz gdzie indziej, masz inne cele i realizujesz je w troszkę innym składzie niż poprzednio. Nie no dla mnie bomba - powodzenia w kolejnych wyprawach (wszystkie poprzednie najważniejsze już przejrzałem z wielką ciekawością) - Powodzenia! Pozdrawiam..
Dynio
| 21:01 czwartek, 16 lipca 2009 | linkuj Wszystko się kiedyś kończy nawet najwspanialsze wakacje tylko że zawsze za szybko.Dobrze że szczęśliwie wróciliście do domu.Witajcie.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ionag
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]