Sierpień, 2009
Dystans całkowity: | 1582.99 km (w terenie 157.50 km; 9.95%) |
Czas w ruchu: | 74:42 |
Średnia prędkość: | 21.19 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.50 km/h |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 121.77 km i 5h 44m |
Więcej statystyk |
Kraków
-
DST
139.41km
-
Czas
05:35
-
VAVG
24.97km/h
-
VMAX
64.00km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pojechałem z Michałem do Krakowa, ponieważ miałem tam do odebrania klamkę do auta ( a po co płacić kurierowi 18 zł jak można sobie rekreacyjnie zrobić 139 km ;) ). Od samego rana miałem jednak problem z dętkami - najpierw w jednej zepsuł się jakimś cudem wentyl, a potem nie mogłem zlikwidować bicia opony. Do tego jeszcze licznik przestał mi liczyć. Skończyło się na rozebraniu koła na stacji i wpompowaniu do załatkowanej dętki 6,7 atmosfer. Z licznikiem też się udało zrobić, ale prawdopodobnie coś na stykach nie gra.
Wyjechaliśmy o 9:30, Michał od razu narzucił wyższe tempo, rzadko jeżdżę ze średnimi powyżej 26, no ale jak trzeba to trzeba :P Cały czas DK79 przez Chrzanów, Trzebinię, Krzeszowice i Zabierzów. Na wylotówce A4 był około kilometrowy korek, nie ma to jak rower, pokonaliśmy go slalomem między autami w parę minut. Na rynku byliśmy po 2 godzinach jazdy, a na liczniku było 55 km.
Po krótkim postoju zaczęły się próby odszukania sklepu motoryzacyjnego. Najpierw szukaliśmy ulicy Zakopiańskiej, a potem odbicia na prawo w Janowskiego. Średnia spadła na światłach niemiłosiernie, z ponad 27 zleciała do 24.
Powrót tą samą trasą, zatrzymaliśmy się jeszcze w KFC na longery, poczym znowu manewrując pomiędzy samochodami ruszyliśmy zatłoczonymi ulicami w stronę domu. Tym razem jednak wiał nam wiatr w twarz, jechało się ciężej niż na początku.
W domu byłem o 16:30.
No i w końcu 5 tysięcy w tym roku padło :)
Tymczasem mogę już podsumować sierpnień 2009 - najwięcej km przejechanych w pojedyńczym miesiącu, bo zebrało się ich 1583 :)
Zdjęć mało, bo na takiej trasie nie ma za bardzo czego robić:
Rynek:
Wisła:
Wawel:
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
Dolinki Kobylańskie
-
DST
121.15km
-
Teren
32.50km
-
Czas
06:37
-
VAVG
18.31km/h
-
VMAX
61.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czyli setka po Jurze.
Umówiłem się z Moniką na ostatnią wspólną jazdę, bo bidulka leci do Francji i jej nie będzie pół roku... Od dawna planowałem odnaleźć Dolinki Kobylańskie, których jakoś nigdy znaleźć nie potrafiłem,dlatego to właśnie one były celem na dzisiejszą wycieczkę.
Szybkie spojrzenie na mapę pozwoliło wybrać trasę poprowadzoną przez spokojne drogi, przeważnie szlakami rowerowymi lub pieszymi. Pojechaliśmy przez Bukowno, Trzebinię i Płoki, gdzie wbiliśmy na niebieski szlak rowerowy poprowadzony terenem, którym zajechaliśmy do Lgoty, w której skręciliśmy na Nową Górę oraz Czerną. Dalej pojechaliśmy na Paczółtowice, gdzie miała zacząć się nasza przygoda z terenem. Wbliliśmy na żółty szlak pieszy, to jedna z lepszych ścieżek, jakimi jechałem ostatnio. Cały czas jechaliśmy wzdłuż strumyka, nie zabrakło ciekawych przepraw przez wodę, ostrych zjazdów zakończonych hopkami czy stromych podjazdów. W dalszej części trochę się pogubiliśmy, jednak wystarczyło spytać wiekową panią babcię, aby wiedzieć, gdzie jechać dalej. Wyjechaliśmy po super zjeździe w Dolinie Będkowskiej, skąd już asfaltem pojechaliśmy na poszukiwania tytułowej dolinki. Trochę nam to czasu zajęło, w końcu jednak odnaleźliśmy właściwą drogę.
Przed właściwą częścią dolinek jest super trasa poprowadzona po płynącym strumyczku - około 500 metrów trzeba jechać po wodzie. Na prawdę super tereny.
W dolinkach znaleźliśmy zaciszne miejsce za strumyczkiem, gdzie zrobiliśmy sobie ognisko razem z kiełbaskami. Po krótkim odpoczynku zabraliśmy się za powrót, bo była już 17:30, a myśmy nie mieli światełek ( Dynamo Moniki urwane w Grecji :P )
Tym razem bez kombinowania, cały czas prosto DK79 przez Krzeszowice i Chrzanów, aż do Jaworzna.
Zdjęcia:
Odpoczynek w Lgocie:
W stronę Czernej:
Przeprawy przez strumyczki na żółtym szlaku:
Uwaga, Monice udało się zrobić niezamazane zdjęcie :D :
Kościół w Szklarach:
Dolinki Kobylańskie:
Powrót strumykiem:
I na koniec, standardowo już merida, tym razem z wypłukanymi oponami :P :
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
Terenowa setka
-
DST
106.02km
-
Teren
69.50km
-
Czas
05:38
-
VAVG
18.82km/h
-
VMAX
57.00km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z racji tego, że cały czas w meridzie mam założone terenowe opony ( z przodu schwalbe smart sam 2.10, z tyłu maxxis high roller 2.35 ) do końca tygodnia będą odbywać się wycieczki terenowe.
Dziś postanowiłem pojechać trochę dalej, długo studiowałem mapę aby coś wymyśleć, jednak nic mi nie przyszło do głowy, dlatego wybrałem się przez las do Ciężkowic nad Żabnik, mały staw w rezerwacie o tej samej nazwie. Cenię go przede wszystkim za czystość - woda ma ponad 1.5 metra a pomimo tego jest przezroczysta jak w wannie. Do tego otaczający las, zapach drzew i cisza... Czego można chcieć więcej. Pomoczyłem się trochę w wodzie, poopalałem i spojrzałem na mapę, gdzie by można jechać dalej, oczywiście w terenie. Jak już byłem nad jednym zbiornikiem wodnym to dlaczego nie zaliczyć paru więcej - pomyślałem i pojechałem przez Luszowice i Sierszę nad zalew Balaton - udostępnione dla ludzi kąpielisko. Żabnik i Balaton - o tak, te dwa zalewy uważam za najlepsze. Balaton wyróżnia się przede wszystkim pięknym lazurowym kolorem wody oraz głębokością pozwalającą na bezpieczne skoki ze skarp.
Nie wchodziłem tu jednak do wody, ponieważ ruszyłem w trasę dalej, coraz bardziej zarysowującą się w mojej głowie. Udało mi się w końcu odnaleźć trasę rowerową biegnącą przez Puszczę Dulowską. I powiem, że spodobała mi się bardzo. Trasa jest zadbana, wszędzie pełno znaków oraz ławeczek. Po ubitym szuterku jedzie się przyjemnie, a otoczenie lasów pozwola spokojnie na relaksacyjną przejażdżkę. Cały czas trzymałem się niebieskiego szlaku, który wyprowadził mnie aż do Rudna - czyli ominąłem kawał DK79.
W Rudnie nie wjeżdżałem na zamek, pojechałem dalej, na Grojec, za którym czekał już na mnie mój następny cel - Rezerwat Potoku Rudna. Przez spokojne wsie zajechałem do rezerwatu, przez który poprowadzona jest asfaltowa droga, która z ledwością przebija się przez żwir i liście. Droga była ciekawa, obfitowała w strome i szybkie zjazdy.
Po wyjechaniu z rezerwatu przejeżdżałem przez następne kąpielisko na mojej trasie - w Alwerni. Wygląda zachęcająco, pierwszy raz tam byłem. Potem miałem okazję jechać wzdłuż Wisły, a dokładnie obok zakola, które przypomina sporej wielkości jezioro. Tak oto jadąc po nieznanych mi drogach zajechałem do Rozkochowa, gdzie po małych zakupach ruszyłem dalej, na Babice, w których przejechałem główną drogę i poleciałem prosto przez las na Mętków i Żarki. Potem udało mi się znaleźć czerwony szlak rowerowy, którym zajechałem na stawy Groble, na granicy Jaworzna z Chrzanowem. Wracałem zielonym szlakiem przez las na Łęgu i Elektrownię.
Bardzo ciekawa wycieczka, przede wszystkim dlatego, że spokojna i poprowadzona szlakami i bocznymi drogami. No i chyba pierwszy raz tak dużo w terenie.
Pora na zdjecia:
Przed Żabnikiem, traktor, który wpadł do rowu... Ciekawe ile kierowca miał promili :D :
Żabnik:
Woda pierwsza klasa:
A na tym zdjęciu to co jest ? ;):
W stronę Trzebini:
Balaton:
Przez Puszczę Dulowską:
Czytając te tabliczki nasunęła mi się myśl kadru z filmu Jurassic Park:
Zwłaszcza z takimi bramami:
I z takimi drzewami:
Zamek w Tenczynku od drugiej strony:
Mam cię! :
Kąpielisko w Alwerni:
Zakole Wisły:
W stronę Mętkowa:
I na koniec jeszcze takie stawy spotkane przy drodze:
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
Diabla Góra
-
DST
50.32km
-
Teren
35.50km
-
Czas
02:40
-
VAVG
18.87km/h
-
VMAX
41.00km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czyli jaskinie i jazda w terenie.
Zgadałem się z Michałem na przejażdżkę w terenie w okolicach Jaworzna. Szybka analiza mapy pozwoliła określić terenową trasę niebieskim szlakiem przez Bór Biskupi na Diablą Górę oraz znajdującą się na jej szczycie jaskinię.
Spotkanie przy hali i szybki wyjazd przez centrum, pola na Warpiu oraz dalej, zalew Sosina. Tam wbiliśmy na niebieski pieszy szlak, niestety fatalnie oznakowany, co chwilę musieliśmy się zatrzymywać aby poszukać drogi. W końcu drogą przez piaskownię dotarliśmy do Boru Biskupiego, gdzie jakimś cudem trafiliśmy na szlak, który zaprowadził na nas Diablą Górę.
Tam odnaleźliśmy jaskinię o tej samej nazwie. Próbowałem do niej wejść, jednak nie miałem dobrych ciuchów, można by tam wpaść kiedyś i zwiedzić, podobno ciekawa jest. Potem ostrym zjazdem zjechaliśmy na drogę, która zaprowadziła nas do Bukowna, skąd już szosą do domów.
Przyjemna wycieczka, w lesie cisza i spokój, no i świeższe powietrze niż w mieście.
Wczoraj za to zabrałem się za serwis rowera. Biedna skrzypiała od czasu do czasu nie wiedząc dlaczego, więc postanowiłem ją wyczyścić dokładnie razem z przesmarowaniem co potrzebne:
Dziś już za to wyglądała tak:
Leśne odcinki:
Piaskownia:
Pchanie pod Diablą Górę:
El norte przed wejściem do jaskini:
Wnętrze :
Powrót nowo budowaną drogą omijającą kamieniołom... O jedną, świetną trasę szutrową mniej :( :
Pozdrawiam :)
Kategoria 50-100 km
Błotna masakra
-
DST
23.07km
-
Teren
20.00km
-
Czas
01:35
-
VAVG
14.57km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj zmieniłem opony na terenowe, ponieważ w planach była nocna jazda do ruin zamku w Tenczynku i przesiedzenie tam do rana. Niestety rozpadało się mocno i z wypadu nici. Za to dziś ugadałem się z Robertem i Kamilem pod halą na jakiś lans po Jaworznie. Zjawiły się także dwa Michały, w tym jeden z BikeStatsa W takim pięcioosobobym składzie pojechalismy terenem nad bazę nurków i kamieniołom, który cały objechaliśmy. Potem zaczęło się najlepsze, bo skręciliśmy na tor 4x4 dla samochodów offroad. I tu zaczęła się najlepsza jazda. Masa błota, do tego strome zjazdy chyba każdemu sprawiały radochę. Nie obyło się oczywiście bez gleb, między innymi mojej, gdy po stromym zjeździe za mało się rozpędziłem, aby wjechać na następną górkę i z rowerem poleciałem w błoto. Parę obdarć no i błotko wszędzie ;)
Później odkrywaliśmy coraz to nowe trasy na tym torze, który rozrósł się bardzo. Kamil także zaliczył glebę, michał chyba też;) Ogólnie świetna jazda, dużo adrenaliny.
Na koniec jeszcze pojechaliśmy poszaleć na fajnych muldach taplając się w kałużach. Po obfitej sesji foto wrócilismy przez Kamieniołom do domów.
Świetna zabawa, czasem warto zmienić oponki na teren :)
Dziś duuużo zdjęć, bo nawet fajne wyszły:
Dookoła Kamieniołomu:
Robert skaczący na zjeździe:
Michał:
Jazda:
Skąd tam się kozy wzięły ?!:
Czasem było blisko krawędzi ;) :
A czasem ( już częściej ) błotnie:
Zjazd oraz podjazd na którym wyglebiłem:
Rowerek i ja po:
Ci tutaj mają trochę łatwiej...:
Którą drogę wybrać... No raczej na lewo ;) :
Zjazdy:
Michały dwa i ja:
Błooto, błoto, dużo błotaa:
Dzieci frajdę mają :D :
Rrobert:
Powrót, całkiem czyści...:
I na koniec najlepsze wg mnie zdjęcie ;) :
Pozdrawiam :)
Kategoria 0-50 km
Krakowsko-Częstochowska trzysetka
-
DST
300.99km
-
Czas
11:57
-
VAVG
25.19km/h
-
VMAX
65.00km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wycieczka zaplanowana dosyć spontanicznie, w poniedziałek napisał do mnie Adam z pytaniem czy nie mam ochoty na trasę do Częstochowy i Krakowa w jeden dzień. Od dawna chodził mi po głowie dystans zbliżony do 300 km, dlatego, pomimo zmęczenia po 1200 km górskich wycieczek, zgodziłem się bez namysłu.
Wstałem o 3:30, szybko zjazdłem śniadanie, spakowałem rzeczy do plecaka i ruszyłem po 4 do Dąbrowy Górniczej, gdzie miałem się spotkać z moim współtowarzyszem wycieczki. Było ciemno, miasto wyglądało jak umarłe, zero samochodów, wszystkie bloki czarne :) W lesie trochę zmarzłem, jednak w miarę sprawnie dojechałem do Reala w DG, naszego miejsca spotkania. Wyjechaliśmy od razu kręcąc dosyć szybko. Towarzyszyła nam cały czas polna mgła pobudzona przez wstawające i dosyć leniwie wyłaniające się słońce.
Do Częstochowy jechało się bardzo przyjemnie, słońce pojawiło się na horyzoncie na tyle, żeby nas ogrzewać, poruszaliśmy się zadowoleni z prędkością 28-38 km/h. Jechaliśmy przez Świerklaniec, Miasteczko Śląskie, Piasek, Boronów i Konopiska. Na Jasnej górze byliśmy o godzinie 9, tam to odpoczęliśmy w klasztorze, poczym pojechaliśmy coś przekąsić do restauracji.
Z Częstochowy mieliśmy ciężko wyjechać, ponieważ trzeba było zjechać na drogę nr 46, a niestety zjazd do niej prowadził tylko przez krajową jedynkę. Błądząc ponad 40 minut, w końcu udało się na nią wjechać, wykorzystując głównie chodniki i przejścia dla pieszych. Następnym dużym celem stał się Kraków oddalony o około 140 km od Częstochowy. Przez Olsztyn, Janów, Lelów ( postój ) jechaliśmy główną drogą, jednak panował mały ruch. Dobrej jakości asfalt naprawił średnią straconą w mieście. W Lelowie skręciliśmy na boczną drogę prowadzącą do Pradła. Tu zaczęła się prawdziwa Jura, czyli pagórkowate tereny. Trasa taka utrzymywała się aż do Pilicy, muszę powiedzieć, że wymęczyła mnie chyba najbardziej. W Pilicy był upragniony postój, zjazdłem paczkę orzechów popijająć colą. Chyba mi to pomogło, bo potem aż do samego Krakowa nie miałem problemów z jazdą. Za Wolbromiem zamieniłem się z Adamem rowerami, bo byłem ciekawy jak się jeździ na 9 kg szosówce. No i muszę powiedzieć, że się chyba zakochałem w takiej kolarce, na prostej sypałem sobie 40 km/h bez żadnych trudności, pod górę szła leciutko 36km/h. W takim szalonym tempie dojechaliśmy do Skały, skąd czekał nas już tylko długi zjazd na przedmieścia Krakowa
W miarę sprawnie przebiliśmy do centrum na rynek. Postanowiliśmy zjeść coś bardziej sytego, bowiem to jeszcze nie było koniec wycieczki, trzeba było wrócić przecież do domów. Kebab z grodzkiej wystarczył w zupełności, jednak muszę przyznać że jakoś zmalał chyba od tamtego roku, bo zjadłem go dosyć szybko. Posiedziliśmy chwilę odpoczywając i zabraliśmy do powrotu.
Obawialiśmy o wyjazd z Krakowa, jednak udało mi się odtworzyć trasę powrotu sprzed roku, dlatego już po chwili byliśmy w Zabierzowie, gdzie cały czas prosto lecieliśmy do Jaworzna przez Krzeszowice, Trzebinię i Chrzanów. Przed Krzeszowicami zrobiło się ciemnawo, trzeba było włączyć drugi raz w tym dniu lampki. Na tym odcinku jechało mi się wyśmienicie, chwilami nawet odstawiałem Adama jadącego na szosie :P Tablicę Jaworzno minęliśmy około 21. Wyprowadziłem towarzysza jazdy z miasta, podziękowaliśmy sobie za wspólną jazdę, poczym wróciłem do domu.
Udało się w końcu zrobić 300 km. Po powrocie do domu czułem zmęczenie, jednak nie byłem jakoś strasznie padnięty, co oznacza, że 400 km w jeden dzień jest w zasięgu ręki. Ale chyba nic więcej, bo na 400 km na góralu trzeba poświęcić równo 24 h :)
Kończę tę epopeję i zapraszam do zdjęć, które takie ni jakie ( albo zdjęcia albo jazda :( )
Poranek za Miasteczkiem Śląskim:
Częstochowa:
Nowe bidonki ;) :
Dalsza droga przez Jurę:
Lelów wita:
Przed nami zamek w Olsztynie:
Adam:
Widoczki:
Rynek.. i taraz nie pamiętam gdzie, czy w Pilicy czy w Wolbromiu... :P :
Lans na szosie ;) :
Kraków:
Zachodzące słońce przed Krzeszowicami:
Zmęczone rowerki :P :
Pozdrawiam :)
Kategoria 300>
Góry 2009 - Zakończone !
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
16 sierpnia, czas powrotu z 3 tygodniowych wakacji z Krościenku. Udało mi się podczas pobytu wykręcić prawie 1200 km po okolicznych górach. Objechałem dookoła Tatry, ścigałem się razem z zawodnikami na Tour de Pologne, wjeżdżałem niezliczoną ilość razy na wciąż pojawiające się podjazdy i zjeżdżałem z nich z prędkościami przeważnie przekraczającymi 70 km/h. Poczułem smak beskidzkiego błota na Przychybie oraz zobaczyłem jak na zjazdach szybko nikną klocki hamulcowe. Większość z tych kilometrów powstała dzięki dystansom powyżej 100 km.
Co więcej, bardzo cieszą mnie zdjęcia - pomimo nie działającego lcd, aparat na automatycznych trybach zrobił wiele bardzo ładnie zapowiadających się zdjęć.
RELACJA Z GÓR 2009 W CAŁOŚCI NAPISANA. ZAPRASZAM DO POSZCZEGÓLNYCH WYCIECZEK:
Terenowo na górskie szlaki - 54.82 km
Polsko-słowacka setka - 116.24 km
Spokojne rozkręcanie - 39.86 km
Gubałówka i najwyższa wieś w Polsce - 131.50 km
Zdrojowa pętla - 172.14 km
Przełęcz Knurowska w deszczu - 105.61 km
Tour de Pologne, czyli ścigamy się :) - 142.31 km
Dookoła Tatr - dzień 1 - 108.17 km
Dookoła Tatr - dzień 2 - 104.41 km
Dookoła Tatr - dzień 3 - 88.46 km
Morskie Oko - 120.93 km
Kategoria Góry 2009
Morskie Oko
-
DST
120.93km
-
Czas
05:59
-
VAVG
20.21km/h
-
VMAX
70.50km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Chciałem pojechać na Morskie Oko, bo nigdy tam nie byłem, jednak okazało się, że obowiązuje tam zakaz jazdy na rowerze !!! :/
Jechałem przez Niedzicę, Łapsze, Przełęcz Łapszankę, Bukowinę Tatrzańską, Głodówkę ( trasa TDP ) oraz Łysą Polanę. Ciężki podjazd pod głodówkę, potem zjazd do Łysej Polany. Miałem ochotę wjechać na ponad 1400m, niestety nie wpuszczono mnie :( Konie mogą srać, tysiące ludzi śmiecić, ale rowerom i tak nie pozwolą jechać. Chore.
Powrót urozmaicony, bo przed Czarną Górę ( podjazd jak sama nazwa mówi ) oraz Czerwony Klasztor, gdzie wszamam sobie pyszny zasmazany syr.
Fajna wycieczka, ale to już prawie 1200 km w górach, podjazdy stają się nudne ;)
Tym wpisem zakończyłem pracę nad 3 tygodniowym pobytem w górach. Relacja z każdej wycieczki gotowa, zatem zapraszam do oglądania zdjęć i czytania opisów ( jak się komuś chce :P )
Zdjęcia z dziś:
Na tle Tatr:
Zjazd z serpentynami w stronę Słowacji:
Taterki:
Pożegnanie z Tatrami, widok z podjazdu pod Czarną Górę:
Pozdro :)
Kategoria 100-200 km, Góry 2009
Dookoła Tatr - dzień 3
-
DST
88.46km
-
Czas
04:11
-
VAVG
21.15km/h
-
VMAX
58.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tym razem noc przebiegła spokojnie, budziłem się tylko dwa razy - raz, gdy Monika chciała zwalić cały namiot szukając wyjścia, a dwa o 5 nad ranem - z zimna. Wstaliśmy o 7:30, wyjechaliśmy dwie godziny później - dobudzanie ważna rzecz przecież ;)
W miarę sprawnie dojechaliśmy do Trsteny, gdzie skręciliśmy na Suchą Horę. Gdzieś w połowie tej trasy urządziliśmy sobie popas na łące z pięknymi widokami na Tatry. Było ciepło, słoneczko przygrzewało, nie chciało się jechać dalej. Jakoś się jednak zebraliśmy i po ciężkim podjeździe pod jakąś wioskę dojechalismy do granicy z Polską i do Chochołowa. Z niego to ze średnią prawie 30km/h dotarliśmy do Czarnego Dunajca, gdzie pożegnałem się z Moniką - która pokręciła do Jordanowa. Ja natomiast przez Nowy Targ i męczące, ciężkie podjazdy za Dębnem dojechałem do Krościenka.
W końcu można było się umyć;)
Wycieczka była super, pomimo zmęczenia i częstego bólu kolan warto było się wspianć tak wysoko, chociażby dla tatrzańskim krajobrazów. Dzięki Monika za wspólne 250 km górskich kilometrów:)
Zdjecia z dnia dzisiejszego:
Dziś Monika spała na zewnątrz, bo jakże przy taki niskich temperaturach mógłbym meridkę na takie zimno zostawić :D :
A tak naprawdę rowerki przeczekały noc całkiem bezpiecznie przypięte do drzewa:
Byłbym nie sobą, gdybym zdjecia rowerka tu nie wstawił:
Pora ruszyć w drogę, zostawiamy za naszymi plecami Tatry... Będziemy tęsknić ;) :
Ale widoczki i tak były całkiem ciekawe:
Popas na łączce:
I ostatnie zdjęcie z podróży, panorama zalewu czorsztyńskiego:
Mapa całego wyjazdu:
Pozdrawiam serdecznie :)
Kategoria 50-100 km, Dookoła Tatr, Góry 2009
Dookoła Tatr - dzień 2
-
DST
104.41km
-
Czas
04:54
-
VAVG
21.31km/h
-
VMAX
65.00km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Noc nie minęła dobrze, co chwilę się budziłem, bo wydawało mi się, że odgłos potoku to dźwięk burzy, która właśnie zalewa mi namiot. Wstaliśmy o 8, ugotowaliśmy coś ciepłego i lekko się ociągając ( no bo po co się spieszyć jak tak miło słońce przygrzewa ;) ) wyjechaliśmy o 10:30.
Na dzień dobry dostaliśmy długi, bo ponad 30 km zjazd do Liptowskiego Hradoku, gdzie na stacji benzynowej kupiłem paliwo do kuchenki. Lekki zjazd ciągnął się dalej, aż do Liptowskiego Mikulasa. Za miastem wjechaliśmy w tereny rolnicze, które swoim ukształtowaniem zmęczyły nas bardzo. Swoją budową przypominały trochę Jurę. Znajdowaliśmy się w kotlinie pomiędzy Tatrami Wyżnymi a Niżnymi. Dookoła nas roztaczały się cudowne widoki na tatrzańskie szczyty. Piękna pogoda oraz niebieskie niebo tworzyły naprawdę piękną atmosferę.
Następnym dużym miastem na naszej trasie był Rużemberok, gdzie po zakupach w Tesco odbiliśmy na Dolny Kubin, który jak się potem okazało taki „dolny” nie był, bo trzeba było przebić się przez dwa naprawdę duże podjazdy ( 5 i 7 kilometrowe ), które ciągnęły się jakby w nieskończoność. Kwestia pewnie psychiki, gdy człowiek jedzie w góry spodziewa się tych podjazdów i jedzie cały czas, natomiast gdy jedzie do miasteczka z nazwą „dolny” spodziewa się raczej zjazdu i mocno się dziwi, gdy za każdym zakrętem widzi wciąż podjazd.
Zafundowaliśmy sobie jednak dla odpoczynku mały postój przy uroczym malutkim strumyczku, gdzie po rozpaleniu ogniska i ugotowaniu słodkich chwilek nabieraliśmy sił na dalszą drogę.
Za Dolnym Kubinem zjedliśmy obiad, słowacki kotlet przekładany boczkiem i serem razem z frytkami smakuje naprawdę pysznie. Za DK wjechaliśmy na ekspresówkę w stronę Trsteny, którą jechaliśmy około 8 km, nie za szybko, bo ograniczenie prędkości było tylko do 100 km/h :P
Po 100 km zaczęliśmy szukać miejsca na obóz, udało się to przy rzece, za polem odgradzającym od głównej drogi. Od razu rozpaliliśmy wielkie ognisko, które skutecznie odstraszyło chmary komarów. Zagotowaliśmy zupki, posiedzieliśmy trochę przy cieple z ogniska i poszliśmy do namiotu. Tam przy dźwiękach raz-dwa-trzy próbowaliśmy się umyć chusteczkami nawilżającymi, jednak nic to nie dało, dlatego z „lekka” brudni poszliśmy spać.
Widoczek z namiotu:
Górski potoczek obok którego spaliśmy:
Opuszczamy Vysokie Tatry:
Podziwiając jednocześnie Niżne Tatry:
Podziwiamy także komizm sytuacyjny słowackiego języka :D :
Oraz jeszcze komiczniejsze znaki drogowe, czy ten znak oznacza :" Uwaga! Pedofil !" ? :
Tradycjna zabudowa słowackich wiosek:
Przeprawa przez strumyczek:
Wyżej, coraz wyzej...:
Nocne ognisko:
Zdravim ;)
Kategoria 100-200 km, Dookoła Tatr, Góry 2009