Kwiecień, 2012
Dystans całkowity: | 1428.76 km (w terenie 75.00 km; 5.25%) |
Czas w ruchu: | 70:49 |
Średnia prędkość: | 20.18 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3500 m |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 109.90 km i 5h 26m |
Więcej statystyk |
Góry z ekipą
-
DST
154.77km
-
Czas
07:29
-
VAVG
20.68km/h
-
VMAX
68.00km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wypad na Hrobaczą Łąkę, Kozubnik i Przełęcz Beskidek razem z Efff, Piofci, Funiem. W Zatorze dołączył do nas również Janusz507. Super pogoda na rower, cieplutko i przyjemnie. Podjazd dał nam wszystkim w skórę, nachylenie pod 20% robi swoje :)
Skończyłem w końcu 4 dniową relację z wypadu do Toscanii. Zapraszam ;)
Parę fotek:
Zaczynam zabawę:
Pijany i niewyspany Funio:
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
Wadowice
-
DST
105.03km
-
Czas
03:46
-
VAVG
27.88km/h
-
VMAX
75.00km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dodaję wpis, więc znikną wpisy z Toscanii, można je znaleźć tutaj:
TOSCANIA 2012
Szybka, energiczna jazda do Wadowic na kremówkę papieską ;) Trasa prosta jak drut: Chrzanów, Babice, Zator, Wadowice. Powrót taką samą drogą. Bardzo duży ruch ciężarówek, wszystkie zapiepszają ile wlezie, żeby ich długi weekend nie zatrzymał w trasie. Osobówki natomiast podróżują już na krótkie wakacje. Na szczęście obyło się bez przykrych przygód z kierowcami. V-max nie powiem gdzie i jak... :P Także ciii ! :D
Ciepło się w końcu zrobiło, co prawda to nie moje optymalne >30 C, ale jakoś da się przeżyć. No i opaliło mnie na brązowo, opalenizna z Krety i Toskanii została elegancko wzmocniona :D
Parę fotek:
Góry jeszcze w śniegu:
Wadowice:
:)
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
Toscania 2012 - Dzień 4
-
DST
181.23km
-
Czas
09:50
-
VAVG
18.43km/h
-
VMAX
65.00km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ostatni dzień zaczął się o godzinie 6. Całą noc słyszałem tylko ulewę nad namiotem, rano niestety nie przestała szaleć. Chcąc nie chcąc, ruszyłem w pelerynce. Deszcz zacinał mocno, cały czas miałem pod górę, w dodatku była bardzo gęsta mgła. Na szczęście po zjechaniu z przełęczy przebiłem się przez chmury, deszcz przestał padać i wyszło piękne słońce. Nawet tęcza się pojawiła. Zjazd to czysta poezja, ponad 50 km z górki, cały czas z okrutnie silnym wiatrem. Na prostych odcinkach jechałem bez pedałowania 35 km/h. Nie wjeżdżam do Bolonii, bo byłem tam już dwa razy, wybieram boczne drogi prowadzące w stronę Modeny. Tam zaczynają się fajne, krótkie podjazdy ze ściankami do 17 %. Na niebie nie ma ani jednej chmurki, słońce zaczyna palić niemiłosiernie. Zwiedzam Modenę, rowerowe, całkiem ładne miasto, wcinam włoskie lody i jadę w stronę Campogalliano, miasteczka, w którym mam się spotkać z kierowcą. Zahaczam również o Carpi, spokojne miasto na północ od Campo, wypijam tam włoską kawę ( Jak jesteście we Włoszech to pamiętajcie : lody i kawa ! )
Udaje mi się znaleźć nocleg w sadzie obok dużego domu, dostaję na kolację smażony, cieniutki chlebek ( coś jak chrust ), kilka słodyczy i gnocchi z sosem i oliwą. Zwłaszcza to ostatnie smakowało.
I tak zasypiam, kończąc czterodniowe rowerowanie po Toskanii. Powrót obył się bez przygód, przegadaliśmy z kierowcą całą drogę, więc szybko, we wtorek wieczorem, znalazłem się w domu.
Mokry poranek:
Lubię takie znaki :)
Modena:
Carpi:
Kolacja:
Nocleg:
Piwo na koniec podróży. W sumie trochę tego alkoholu przywiozłem, parę piw, 7 butelek wina.. :D
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km, Toscania 2012
Toscania 2012 - Dzień 3
-
DST
148.26km
-
Czas
09:15
-
VAVG
16.03km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Podjazdy
1700m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nad namiotem całą noc przetaczały się niewielkie burze. Rano oczywiście wszystko było mokre, niestety brakowało mi wody do zrobienia czegokolwiek, więc resztką z butelki umyłem naczynia po makaronie, a twarz obmyłem wodą osiadłą na namiocie.
Do Sieny dojechałem zjazdem w ciągu paru minut, wjechałem głęboko w centrum miasta, co niestety nie wróżyło nic dobrego przy wyjeździe, bowiem włoskie miasta mają to do siebie, że strasznie łatwo idzie się w nich zagubić.
Centrum Sieny jest ładne, ale bez rewelacji. Jak ja to lubię mówić: "Dupy nie urywa" ;) W sumie straciłem tam prawie godzinę czasu na próbach wydostania się, krążyłem w kółko nie zdając sobie z tego nawet sprawy.
Pierwotnym planem była jazda do Arezzo, ale czasowo bym się nie wyrobił, więc musiałem skręcić na boczne drogi prowadzące na północ. Trafiłem super, bowiem ruchu praktycznie tam nie było, droga była nowiutka, a co więcej, chwilę przede mną jechał peleton Giro dell'Appennino i skupiłem się na zbieraniu bidonów wyrzuconych przez kolarzy. Po paru minutach miałem już 4, na więcej nie było miejsca, chociaż spokojnie dwie sakwy mógłbym nimi zapełnić.
Pogoda była w kratkę, przetaczały się nade mną co chwilę ulewne, krótkie deszcze. Nie obyło się też dwa razy bez gradu. Droga była spokojna, urozmaicona krótkimi hopkami. Takim sposobem dojechałem do Florencji, ale pominąłem centrum miasta i uciekłem od razu drogą na Prato, w którym zaczynała się droga wyjazdowa z Apenin, w stronę Bolonii. Czekał mnie teraz długi podjazd.
W połowie zaczęło się jednak ściemniać, więc trzeba było szukać noclegu. W ostatniej miejscowości przed przełęczą zobaczyłem starszego dziadka, który wyszedł prawdopodobnie na spacer. Zagadałem do niego po włosku, mówiąc, że jestem pielgrzymem z Polski ( to wzmacnia pozytywne wrażenie :D ) i tłumacząc, że szukam noclegu, ale nie mam funduszy na hotele albo campingi. Zmartwiony, ale jednocześnie ucieszony dziadek ( spotkał pielgrzyma ! z Polski ! na rowerze ! ) powiedział, że nie ma u niego miejsca, bo ma duży spad. Jednocześnie z drugiego domu wyszedł dziadek z... białą laską... Pierwszy dziadek ochoczo zawołał "Marcello, Marcello, popatrz, pielgrzym z Polski, na rowerze !" Marcello rad, nie rad, jakoś mnie odszukał, obmacał rower i na jego twarzy również zagościł uśmiech. Pierwszy dziadek opowiedział mu moją historię i Marcello wpadł na pomysł, że zaprowadzi nas ( sic ! ) do restauracji, gdzie obok jest duży, pusty namiot imprezowy. No to ruszyliśmy. Korowód musiał wyglądać prześmiesznie, na początku niewidomy dziadek prowadzący resztę, potem ja z obładowanym rowerem i na końcu ledwo co dreptający, drugi dziadek. Marcello, pomimo, że nie widział, ostrzegał nas przed każdym jadącym samochodem, coś w stylu " Uważajcie, samochód nadjeżdża". Słyszał je już chyba na przełęczy, bo minęło trochę, zanim jakiś przejechał. Uporał się z wąskimi schodami i różnymi przeszkodami ( ja z rowerem miałem ciężej niż on ) i przyprowadził do restauracji.
Właściciel zgodził się od razu. Zadowolony z siebie niewidomy dziadek podreptał z powrotem, pierwszy dziadek, cały czas przejęty, oświadczył, że na pewno jestem głodny i zamówi mi pizzę. No... dobra, jak już nalega... ;P
Ale na tym się nie skończyło. Zmartwiony tym, że nie śpię w hotelach, bo nie mam pieniędzy, sięgnął do kieszeni i wcisnął mi szybko do ręki coś, co wyglądało jak zwitek pieniędzy. Ja w zupełnym szoku, zacząłem odmawiać, mówiąc, że dam sobie radę bez problemu, że absolutnie nie mogę tego przyjąć. Nawet nie chciał słyszeć o odmowie, życzył mi wszystkiego dobrego i czym prędzej uciekł do siebie. Zostałem sam, stojąc jak wryty. Otworzyłem zaciśniętą dłoń z pieniędzmi i zacząłem liczyć... 50, 60, 70, 80, 90... 90 Euro ! Matko Boska, to nie może być realne! Właśnie dostałem od nieznajomego dziadka 90 euro! Czy ja nie mam szczęścia? Nie dość, że wydałem do tej pory 1,5 euro, to jeszcze takie coś... Kosmos !
Po chwili szef kuchni zaprosił mnie na pizzę, a dokładnie calzone z szynką i serem ( taka składana pizza ). Do tego dostałem również piwo Birra Moretti. Pojedzony i zadowolony podziękowałem za dobre rzeczy i nocleg, po czym poszedłem spać. Nad górą rozpętała się okropna burza, ale było mi to obojętne, bo namiot rozbiłem w namiocie i wszystko było suchutkie. Co za dzień, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem!
Siena:
Spokojna droga w okolicach Chianti, skąd pochodzi słynne wino:
Peleton, były też chłopaki z ccc:
Zdobycze :):
Namiot w namiocie ;)
Kategoria 100-200 km, Toscania 2012
Toscania 2012 - Dzień 2
-
DST
158.91km
-
Czas
09:25
-
VAVG
16.88km/h
-
VMAX
67.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Podjazdy
1400m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
W nocy dostałem informację od kierowcy, ze wraca do Polski w poniedziałek. Wyklarowały się zatem moje plany i możliwości na ten krótki wypad. Oznaczało to, że przede mną jeszcze 3 dni jazdy. Żeby jak najbardziej wykorzystać ten czas, postanowiłem wstawać codziennie o 5:40 i jak najszybciej wyruszać w drogę.
W nocy padało prawie cały czas, na szczęście o wschodzie słońca już był spokój. Zwinąłem szybko mokry namiot i pojechałem w stronę Pizy. Miasto jest bardzo ładne, bardziej przestrzenne niż zatłoczona Florencja. Obowiązkowym miejscem była krzywa wieża. Turystów oczywiście okropnie dużo.
Po wyjeździe z miasta zaczęło się chmurzyć, przed sobą zobaczyłem wielką, rozciągającą się chmurę burzową. Jechałem bezpośrednio na nią. No trudno, najwyżej mnie zmoczy porządnie, wracać przecież nie będę, trzeba brnąć głębiej w Apeniny. Na szczęście chmury poszły w drugą stronę, więc tylko lekko mnie pokropiło.
Wkrótce zaczął się prawdziwy rollercoaster. Krótkie, strome podjazdy i takie same zjazdy. To znak, że wjeżdżać zacząłem do Toskanii. Wyszło również słońce, oświetlając pięknie mocno zielone wzgórza pokryte winoroślami. Krajobraz zrobił się naprawdę piękny. Po dłuższym podjeździe pod Volterrę obrałem za kierunek Sienę, większe miasto w centrum Toskanii. Udało mi się dotrzeć około 5 km przed nie, nocleg znalazłem na ogródku u starszej pani, która poczęstowała mnie wielką kromką chleba z prosciutto crudo ( szynki suszonej na słońce, w Polsce bardzo drogiej ) oraz jakąś dziwną w smaku rybą. Rozbiłem szybko namiot, bo zbierało się znowu na deszcz.
Poranek przy moim Range Roverze:
Pisa:
Ciężkie chmury:
Ktoś zaszalał:
Słoneczna Toscania:
Tak z 35% conajmniej:
I zaczęły się cudne widoki:
Kategoria 100-200 km, Toscania 2012
Toscania 2012 - Dzień 1
-
DST
91.01km
-
Czas
04:33
-
VAVG
20.00km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
17.0°C
-
Podjazdy
400m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na samym początku tej krótkiej opowieści z wypadu w Apeniny i jazdy po Toscani, chciałbym gorąco podziękować Robertowi - kierowcy ciężarówki, który zgodził się mnie zabrać z Polski do Włoch razem z rowerem. Co prawda jest to sposób o wiele dłuższy niż lot samolotem, czy też dojazd osobówką, ale sam motyw drogi, podróżowania oraz ciekawe rozmowy przez całą drogę skutecznie zachęcają do takiego typu wojaży. Dzięki Robert za transport i wyżywienie podczas drogi, na prawdę byłem pod wrażeniem dobrego serca i okazanej pomocy :)
Z Polski wyruszyłem we wtorek o godzinie 20. Niestety tachograf pozwalał tylko na dojechanie parę godzin w Słowację, gdzie na parkingu musieliśmy zrobić pauzę do rana. Nocleg w kabinie ciężarówki jest całkiem wygodny, dwa spore łóżka pozwalają na komfortowe podróżowanie z pasażerem.
Droga przebiegała bez żadnych problemów. Przez Węgry i Słowenię dotarliśmy przed granicę z Włochami, gdzie ponownie trzeba było zatrzymać się na pauzę. Warto wspomnieć o przepysznym żurku, który kierowca ugotował w kabinie. Ponadto dostałem słoik na pierwszy dzień drogi, dzięki wielkie jeszcze raz ! :)
Po wjechaniu do Włoch i zobaczeniu pogody, moje plany o Dolomitach legły niestety w gruzach. Powyżej 1500 metrów cały czas padał śnieg i była minusowa temperatura, poniżej natomiast lał gęsty deszcz. Prognozy pogody nie zapowiadały zmian, więc zupełnie bez sensu było by pchanie się w taką pogodę - nic bym nie zobaczył, zmarzłbym i zmoknął tylko. Postanowiłem więc pojechać bardziej na południe, w stronę Toscani :)
W czwartek około godziny 15 wysiadłem we Florencji. Pożegnałem się z kierowcą, mając jednocześnie kontakt telefoniczny, bowiem w drugą stronę również miałem wracać w ciężarówce. Ruszyłem na zwiedzanie Florencji, miasto jak miasto, nie podobało mi się za bardzo, wszędzie turyści. Uciekłem z niego ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Arno, która wyprowadziła mnie po lekkim szuterku do Signy, gdzie to powróciłem na asfalt. Jechało się przyjemnie, ale wiał lekki wiatr w twarz. W Santa Croce spotkałem się ponownie z kierowcą, który był tam na rozładunku. Poratowany zostałem pysznymi kotletami :)
Chciałem dojechać jak najbliżej Pizy, ale co chwilę się gubiłem, więc po chwili trzeba było szukać noclegu. Udało się go znaleźć za dużym wałem, przy wraku starego Range Rovera. Dookoła tylko las i mały klimat grozy ;) Żurek i do spania.
W nocy zaczęło mocno padać, przeszła nawet burza, woda lecąca z wału zbierała się przy namiocie i zaczęło mnie zalewać, 4 letni namiot okazał się już nie taki szczelny. Poratowałem się starymi szmatami upchanymi w dziury i leniwie zasnąłem.
Pauza na Słowacji:
Merida podróżowała z surowymi skórami do garbarni :D :
W wesołych humorach przez kolejne kraje:
Jak w domu :)
Ciężkie chmury nad Włochami:
Florencja:
DDR:
Nocleg:
Kategoria 50-100 km, Toscania 2012
No to Włochy !
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
I znowu te Włochy ;P Ale nadarzyła się okazja do odwiedzenia po raz kolejny Dolomitów, więc dlaczego by nie skorzystać ;) Tym razem nie lecę samolotem, nie dojeżdżam rowerem, ale jadę na Tirze, zabierając oczywiście ze sobą zapakowany już rower. W planach mam trasę wzdłuż jeziora Garda i dalej na północ, w stronę przełęczy Dolomitów, ale plan ten może okazać się niepewny, bowiem powyżej 1600 leży śnieg i praktycznie cały czas pada deszcz ze śniegiem. O ile śnieg mi nie przeszkadza, o tyle jazda w deszczu cały dzień nie ma sensu, zwłaszcza, gdy wszystkie widoki są zamglone. Ale zobaczymy, może pogoda dopisze :)
Tydzień, półtora, sam nie wiem ile mnie nie będzie ;) W okienku powyżej wpisu można będzie śledzić co tam u mnie ;)
Pozdrawiam !
Spokojnie z Efff ;)
-
DST
102.35km
-
Teren
30.00km
-
Czas
05:20
-
VAVG
19.19km/h
-
VMAX
70.00km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przyjemny spacerek z Ewą w stronę Małopolski. Najpierw przez Puszczę Dulowską na zamek w Tenczynku, na którym chwilę posiedzieliśmy. Następnie czerwonym szlakiem w stronę Krzeszowic, zahaczając o kopalnię Niedźwiedzia Góra ( czy jakoś tak - i tak jej nikt nie widział, ale była gdzieś w pobliżu ). W Krzeszowicach odpoczęliśmy chwilę w parku, po czym obrałem, ku wielkiej uciesze Efff, kierunek na Miękinię, czyli jeden z dłuższych podjazdów w okolicy. Spokojnym tempem daliśmy radę, bez zbędnych postojów. Zjazd jak zwykle super, bez kręcenia wpadło 70 km/h. Potem już spokojnie przez Paryż, Myślachowice, Sierszę i Bukowno. Oczywiście nie mogło zabraknąć czegoś dobrego do jedzenia i piwka na koniec wycieczki ;) Słowem - pięknie spędzony dzień ;)
Przez Puszczę Dulowską:
Tenczynek:
Zjeżdżamy czarnym szlakiem z zamku:
Brama wjazdowa od strony Tenczynka:
Krzeszowice:
Madzia:
I Alvaro ;) :
Miękinia zdobyta, pora wracać:
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
Prawie jak Majorka
-
DST
89.52km
-
Czas
03:44
-
VAVG
23.98km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Doskonale wiedząc o nadchodzącej, cudownej pogodzie, postanowiłem namówić Janusza na przejażdżkę do Pszczyny. Wyposażeni w okulary przeciwsłoneczne, krótkie spodenki, filtry do opalania i kąpielówki, ruszyliśmy po 15 przed siebie. Nie minęło jednak 10 minut, a zaczęło padać. No Majorka mówię i kręcę w coraz 'weselszym' nastroju, goniąc Janusza, któremu średnia 28 wyimaginowała się w głowie. W Bieruniu zaczęło lać porządnie, zrobiło zimno, więc przywdziałem moją kreatorską i designerską pelerynkę z markowego lumpeksu i zacząłem żeglowanie na wietrze. A że wiaterek wiał w twarz, to z żagla mojego pożytek był nijaki, więc toczyłem się leniwie 22 km/h gdzieś za Januszem. Wyglądałem bardzo atrakcyjnie, pod pelerynką wiozłem plecak, który przyprawił mi sporej wielkości garba :D Janusz miał ubaw, o mało co z roweru nie spadł. Woda pryskała spod kół, więc w tunelu się nie dało jechać. Klnąc na czym świat stoi, chcąc nie chcąc, jechałem w kierunku Pszczyny, bo Janusz zagroził mi publicznym znieważeniem, w sytuacji odwrotu.
Do Pszczyny dojechaliśmy... do znaku :D Zdjęcie i powrót, na szczęście z wiatrem, Rozłożyłem żagiel i miło leciało się 30 km/h. Rozpadało się na dobre, ale już było mi wszystko jedno, bo w butach chlupała woda.
Jakby tego było jeszcze mało, to gdzieś w Bieruniu zgubiłem licznik, które pewnie pelerynka musiała wyszarpać z podstawki. Szkoda, bo to lepsza sigma była z wszystkimi pierdołami, nawet baterię do niej dziś nową kupiłem. I zostały mi teraz dwa podstawowe 506 :P
W domu wywołałem efekt współczucio-wariata, świeżo wyprane ciuchy znowu poszły do prania ;P
Zero przyjemności z takiej jazdy, never ever Januszek !
Kategoria 50-100 km
Byczyna
-
DST
18.72km
-
Czas
00:50
-
VAVG
22.46km/h
-
VMAX
35.00km/h
-
Temperatura
14.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś połowę dnia dopieszczałem meridę przed wyjazdem. Pod wieczór natomiast skoczyłem do znajomego pożyczyć wór transportowy Crosso, przyda się na pewno, bo nie biorę przednich sakw. A na nowy tydzień... znowu gdzieś ruszam, ale tym razem z rowerkiem. Parę dwutysięczników wpadnie... ;)
Pozdrawiam
Kategoria 0-50 km