vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:2330.63 km (w terenie 70.00 km; 3.00%)
Czas w ruchu:137:13
Średnia prędkość:16.99 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:1850 m
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:116.53 km i 6h 51m
Więcej statystyk

D18

  • DST 95.84km
  • Czas 06:30
  • VAVG 14.74km/h
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 31 lipca 2012 | dodano: 19.08.2012

.


Kategoria 50-100 km, Turcja 2012

D17

  • DST 80.59km
  • Czas 05:50
  • VAVG 13.82km/h
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 30 lipca 2012 | dodano: 19.08.2012

.


Kategoria 50-100 km, Turcja 2012

D16

  • DST 125.06km
  • Czas 07:35
  • VAVG 16.49km/h
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 lipca 2012 | dodano: 19.08.2012

.


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

D15

  • DST 96.50km
  • Czas 05:40
  • VAVG 17.03km/h
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 lipca 2012 | dodano: 19.08.2012

.


Kategoria 50-100 km, Turcja 2012

D14

  • DST 108.92km
  • Czas 05:45
  • VAVG 18.94km/h
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 lipca 2012 | dodano: 19.08.2012

.


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

D13

  • DST 121.82km
  • Czas 06:16
  • VAVG 19.44km/h
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 26 lipca 2012 | dodano: 19.08.2012

.


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 11 - Twarze Rumunii

  • DST 115.37km
  • Czas 07:07
  • VAVG 16.21km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 25 lipca 2012 | dodano: 28.03.2013

Śniadanie okazuje się równie pyszne jak kolacja. Gratisowo otrzymujemy również 0,5l mocnej kawy w plastikowej butelce, będzie nam dzielnie pomagała walczyć z osłabieniem przez nadchodzący upał. Krajobraz się zmienił, odbicie na boczne drogi pozwoliło bardziej delektować się jazdą. Pojawiły się góry i małe wioski, w których miałem okazję fotografować mieszkańców. Najbardziej w pamięci zapadła mi chyba dziewczyna cygańskiej urody, pięknie pozująca do zdjęcia.

Spotkaliśmy również naszego Niemca, który jechał podobnym do nas tempem, ale zatrzymywał się w innych miejscach. Droga, którą wspólnie podróżowaliśmy nie była zbyt przyjemna, bo na odcinku kilku kilometrów zabrakło asfaltu i wzmagały się się wielkie tumany kurzu. Jedyną opcją była jazda z lewej strony, bo wiatr wszystko zwiewał na drugą stronę.

Dzień minął spokojnie. Nocleg znaleźliśmy na wsi, namioty rozbiliśmy przed małym domem. Również i tego dnia zaznaliśmy gościnności Rumunów - na kolację był bogracz, biały ser, pomidory oraz ciasto podobne do lasagne. Na sam koniec również po kieliszeczku słodkiej wiśniówki, żeby się dobrze trawiło.

Dziś więcej powiedzą zdjęcia

Poranna kawa z rana:


Van fotograf:






Koszulka i spodenki od firmy Airbike :)


Cygańska uroda ! :)


Jest ok :D








Arbuzy, codzienna dawka witamin


Pies model


Realia dróg :)


Niemiec na tle kurzu




Piękne oczy!


Małe porównanie:




Kolacja




I nasz gospodarz na koniec


Kategoria Turcja 2012, 100-200 km

Dzień 10 - Oddaj mi kartkę!

  • DST 142.30km
  • Czas 07:15
  • VAVG 19.63km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 lipca 2012 | dodano: 27.03.2013

Wiatr rano pozostał bez zmian. Sprawnie przejechaliśmy przez małe wioski, aby przedostać się do Galati, gdzie płacimy 1,5 leja za przeprawę promem przez Dunaj, zaraz u jego ujścia do Morza Czarnego. Wiatr nad morzem się jednak już trochę zmienia i spycha nas silnie na boki. Droga była raczej jednostajna, nic ciekawego, oprócz rosnącego upału, się nie działo. Odpoczywaliśmy prawie godzinę na stacji, korzystając z wi-fi. Wartym uwagi zdarzeniem jest także podarowanie przez sympatycznego człowieka 1,5 litrowej butelki świeżego mleka. Nic jednak za darmo, w zamian tego dostał trochę ukraińskiej wódki w kubku, którą wieźliśmy od 6 dni.

Szukanie noclegu zaczęło się od dziwnego człowieka, który poprosił o moją kartkę z rozmówkami, bo nie mógł zrozumieć mojego rumuńskiego akcentu chyba. Znikł jednak po chwili w domu i wrócił bez mojej karteczki, gestykulując coś i wmawiając mi, że mówię po rumuńsku i go oszukuję. Na nic nie zdały się prośby oddania kartki, na której miałem także zwroty w innym języku. Zdenerwowałem się w końcu mocno, wziąłem gaz pieprzowy do ręki i wszedłem mu do domu, szukając kartki. Znalazła się w kuchni, więc czym prędzej się oddaliliśmy, rzucając już po polsku miłe uwagi na tego pana.

Głębiej we wsi spotkaliśmy... jego wójta, który chyba jako jedyny mówił po angielsku. Oczywiście próby wytłumaczenia mu, że nie chcemy hotelu zdały się na nic, kazał jechać za sobą autem i zaprowadził nas prosto pod motel... Podziękowaliśmy mu i pojechaliśmy szukać dalej.

Za trzecim razem się jednak udało, przyjęła nas przemiła rodzina. Mogliśmy się umyć i zaproszono nas do pysznej kolacji - fasolka, kiełbaski, dużo słodkich pomidorów oraz piiwo! Rozmawiam z gospodarzem po włosku i pokazuję im zdjęcia z wcześniejszych dni. Udane zakończenie dnia.

Standardowy środek transportu


Przez Dunaj









Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 9 - Hyc z wiatrem!

  • DST 171.26km
  • Czas 08:43
  • VAVG 19.65km/h
  • VMAX 71.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 23 lipca 2012 | dodano: 09.02.2013

Juz o 8 jesteśmy w trasie. Robimy całkiem sympatyczne dwa podjazdy i wbijamy się na główną drogę, która jest praktycznie pusta. Wiatr na początku przeszkadza wiejąc w bok, jednak po pewnym czasie zmienia kierunek i pcha nas z mocną siłą do przodu. Dzięki temu nasza średnia prędkość podróży wzrasta momentami do ponad 30 km/h. W południe zatrzymujemy się na przydrożnym straganie i wcinamy za grosze dwa melony. Niestety chwilę później jesteśmy świadkami przykrej sytuacji - ruszamy naprzód, jednak spostrzega nas mały pies sprzedawczyni, który wylatuje za nami na drogę. Niestety na jego nieszczęście, wpada prosto pod nadjeżdżający samochód, który nawet nie wysila się, żeby zahamować, tylko przejeżdża po biednym psiaku. Ten ginie na miejscu, ku rozpaczy sprzedawczyni. Oddalamy się w lekkim szoku, że wszystko to stało się 5 metrów od nas.
Z wiatrem szybko docieramy do granicy z Rumunią. Tam spotykamy Francuza, który preferuje naprawdę wyluzowany styl bycia - sakwy ma zbudowane z karnistrów zakrytych szmatkami, podróżuje z lodówką spełniającą rolę kufra, koszykiem na zakupy oraz rozkładanym w 2 sekundy namiotem Quechui. Jedziemy chwilę razem.
Wiatr przybiera jeszcze bardziej na sile, sypiemy raźnie w stronę miasta Husi, nie schodząc praktycznie poniżej 40 km/h. Spotykamy również Niemca, który objeżdża Rumunię zwiedzając wszystkie muzea... Jak się potem okaże, będziemy mieli okazję go spotkać jeszcze dwa razy.

Gdy robi się ciemno, postanawiamy poszukać noclegu w najbliższej wiosce. Niestety dwie okazują się być cygańskie, więc jedziemy dalej. Kolejna wioska na szczęście jest zamieszkana przez Rumunów, jednak nie jest tak łatwo znaleźć nocleg. Pomaga nam młody chłopak mówiący po angielsku. Najpierw udaje się namówić młodą kobietę z dwójką dzieci, aby rozbić się u niej na ogrodzie - a raczej zapaskudzonym wybiegu dla kur. Po chwili jednak coś jej odbija i nas wygania, podczas gdy mu już zajęci jesteśmy rozkładaniem namiotu. Młody chłopak jednak robi wrzawę we wsi i znajduje się kilka domów dalej człowiek, który chce nam pomóc. A pomógł nam bardzo, bowiem... udostępnił swój domek letniskowy. Co prawda zupełnie nie rozumiałem idei posiadania dwóch domków po dwóch stronach ulicy naprzeciwko siebie i nazywania jednego letniskowym, ale mieliśmy go całego dla siebie, więc nie zadawałem niepotrzebnych pytań. Domek składał się z dwóch dużych pokojów, więc miałem swój odzielny. Na kolację dostaliśmy wielką tacę z melonami oraz bimber... Jednak nauczeni po przygodzie na Ukrainie, wypiliśmy po jednym kieliszku, lekko się wykrzywiając i podziękowaliśmy. I wpadł kolejny nocleg pod dachem.

Poranek


Okulary Endury spisały się idealnie




Oj wiało!


Lansik mały




Rower Francuza... Oglądnijcie dobrze!


I główny bohater. Browar, skręt i jazda!


Cisniemy






:D


A tutaj dla kontrastu uporządkowany Niemiec:






I nasza kolacja :)


Kategoria Turcja 2012, 100-200 km

Dzień 8 - Stopem przez Mołdawię

  • DST 70.32km
  • Czas 05:04
  • VAVG 13.88km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 lipca 2012 | dodano: 09.02.2013

Gospodarze na dzień dobry zaserwowali nam jajecznicę oraz coś w stylu naszych gołąbków. Na drogę dostaliśmy również małego arbuza, który i tak ważył zdecydowanie za dużo jak na transport rowerem, jednak na nic zdały się nasze grzeczne protesty, owoc musieliśmy wziąć i koniec.
Droga była bardzo ciężka i nudnawa. Pomijając dziurawe drogi z betonowych płyt, skakaliśmy po niskich pagórkach i walczyliśmy z wiatrem w twarz. Krajobraz był jednostajny, wszędzie jawiły się połacie winnic i sadów owocowych. Po 30 km takiej walki postanawiamy złapać stopa, szło to zadziwiająco łatwo jak na łapanie stopa w dwie osoby z dwoma rowerami, zatrzymywał się prawie każdy większy samochód na który machaliśmy. Podskakujemy do głównej drogi, którą jedziemy kawałek, aby po chwili znowu wozić się w kabinie busa. Mamy okazję jechać między innymi z człowiekiem, który pracował w Polsce, jednak został z niej wydalony, bo pobił jakiegoś Polaka, który ściągał od niego haracz na giełdzie. Drugi kierowca wyglądał jak rasowy biznesman-gangster, czyli całkiem wesołą podróż mieliśmy.
Warto również wspomnień o nawiedzonym księdzu, który stał na środku drogi i zaczął na nas machać, gdy tylko wyłoniliśmy się zza zakrętu. Albo był mocno odurzony, albo w jakimś transie, bo zaczął wznosić ręce do góry i krzyczał coś w stylu jakichś modłów. Potem, prawdopodobnie po mołdawsku, zaczął odmawiać Ojcze Nasz, zaciekle każąc nam ten tekst powtarzać za sobą. Bełkotaliśmy coś tam niewyraźnie, a gdy poziom tego bełkotu był w szczytowej formie, darł się na nas, nakazując jeszcze raz, wyraźniej powtórzyć. Istna farsa!
I takim oto sposobem oszukańczym wylądowaliśmy aż za stolicą Mołdawii, czyli Kiszyniowem. Miasto sobie odpuściliśmy - otoczone jest siecią ekspresówek i samo w sobie jest paskudnie brzydkie, bo składa się tylko z wielkich mas betonu.
Co do samej Mołdawii, muszę stwierdzić, że jest to bardzo obrazowy relikt komunizmu. Postkomunistyczne jest tam praktycznie wszystko - dziurawe, szerokie drogi betonowe, wielkie osiedla z szarej płyty, mosty, wiadukty, bramy - wszystko jest zalane w betonie i razi swoją szarością.

Za stolicą przejechaliśmy około 30 km boczną drogą, na którą wyprowadził nas mołdawski kolarz mówiący po włosku. Tam to też udało się znaleźć nocleg u starszego małżeństwa, które ugościło nas w małej przybudówce, więc znowu spaliśmy na łóżku. Na kolację mieliśmy prawdziwy mix jedzenia - najpierw skubaliśmy orzechy włoskie, a potem przegryzaliśmy to śledziem, pomidorami i gruszkami.

Nasza rodzina rano:


Krajobraz Mołdawii:


Hyc rowery na pakę. Ładnie się wtedy poobijały:




Arbuza zjedliśmy w środku dnia:


Ktoś rozpoznaje? Symbol olimpiady w Moskwie, 32 lata tak sobie stoi. Mi bardziej przypomina Pedobeara :D




Droga za rumuńskie pieniądze:


I nocleg:


Kategoria 50-100 km, Turcja 2012