Dzień 8 - Stopem przez Mołdawię
-
DST
70.32km
-
Czas
05:04
-
VAVG
13.88km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gospodarze na dzień dobry zaserwowali nam jajecznicę oraz coś w stylu naszych gołąbków. Na drogę dostaliśmy również małego arbuza, który i tak ważył zdecydowanie za dużo jak na transport rowerem, jednak na nic zdały się nasze grzeczne protesty, owoc musieliśmy wziąć i koniec.
Droga była bardzo ciężka i nudnawa. Pomijając dziurawe drogi z betonowych płyt, skakaliśmy po niskich pagórkach i walczyliśmy z wiatrem w twarz. Krajobraz był jednostajny, wszędzie jawiły się połacie winnic i sadów owocowych. Po 30 km takiej walki postanawiamy złapać stopa, szło to zadziwiająco łatwo jak na łapanie stopa w dwie osoby z dwoma rowerami, zatrzymywał się prawie każdy większy samochód na który machaliśmy. Podskakujemy do głównej drogi, którą jedziemy kawałek, aby po chwili znowu wozić się w kabinie busa. Mamy okazję jechać między innymi z człowiekiem, który pracował w Polsce, jednak został z niej wydalony, bo pobił jakiegoś Polaka, który ściągał od niego haracz na giełdzie. Drugi kierowca wyglądał jak rasowy biznesman-gangster, czyli całkiem wesołą podróż mieliśmy.
Warto również wspomnień o nawiedzonym księdzu, który stał na środku drogi i zaczął na nas machać, gdy tylko wyłoniliśmy się zza zakrętu. Albo był mocno odurzony, albo w jakimś transie, bo zaczął wznosić ręce do góry i krzyczał coś w stylu jakichś modłów. Potem, prawdopodobnie po mołdawsku, zaczął odmawiać Ojcze Nasz, zaciekle każąc nam ten tekst powtarzać za sobą. Bełkotaliśmy coś tam niewyraźnie, a gdy poziom tego bełkotu był w szczytowej formie, darł się na nas, nakazując jeszcze raz, wyraźniej powtórzyć. Istna farsa!
I takim oto sposobem oszukańczym wylądowaliśmy aż za stolicą Mołdawii, czyli Kiszyniowem. Miasto sobie odpuściliśmy - otoczone jest siecią ekspresówek i samo w sobie jest paskudnie brzydkie, bo składa się tylko z wielkich mas betonu.
Co do samej Mołdawii, muszę stwierdzić, że jest to bardzo obrazowy relikt komunizmu. Postkomunistyczne jest tam praktycznie wszystko - dziurawe, szerokie drogi betonowe, wielkie osiedla z szarej płyty, mosty, wiadukty, bramy - wszystko jest zalane w betonie i razi swoją szarością.
Za stolicą przejechaliśmy około 30 km boczną drogą, na którą wyprowadził nas mołdawski kolarz mówiący po włosku. Tam to też udało się znaleźć nocleg u starszego małżeństwa, które ugościło nas w małej przybudówce, więc znowu spaliśmy na łóżku. Na kolację mieliśmy prawdziwy mix jedzenia - najpierw skubaliśmy orzechy włoskie, a potem przegryzaliśmy to śledziem, pomidorami i gruszkami.
Nasza rodzina rano:
Krajobraz Mołdawii:
Hyc rowery na pakę. Ładnie się wtedy poobijały:
Arbuza zjedliśmy w środku dnia:
Ktoś rozpoznaje? Symbol olimpiady w Moskwie, 32 lata tak sobie stoi. Mi bardziej przypomina Pedobeara :D
Droga za rumuńskie pieniądze:
I nocleg:
Kategoria 50-100 km, Turcja 2012
komentarze
Fajnie sie czyta,ale może w końcu ruszysz dupsko na rower!:))