Dzień 7 - Witaj Mołdawio
-
DST
126.35km
-
Czas
07:40
-
VAVG
16.48km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszym celem było dojechanie do Botosani, dużego miasta w Rumunii. Wymieniamy tam dollary na leje, robimy zakupy ( choco w Lidlu i paskudnie drogi płyn do soczewek ). Dalsza drogi robi się nieco trudniejsza, przebijamy się przez nieduże, jednak często występujące pagórki. Dodatkowo temperatura rośnie z godziny na godzinę, by osiągnąć w końcu poziom 33 C. Przy wrzącym powietrzu wiejącym od pół robi się naprawdę ciężko. Atmosferę dodatkowo rozgrzewały goniące nas czarne chmury, z których dwa razy w ciągu dnia porządnie lunęło, na szczęście tylko na moment.
Brniemy w stronę granicy z Mołdawią. Po przejechaniu ostatnich wiosek rumuńskich, zalatujących tak okropną biedą, że aż smutno się robiło, docieramy do Kosteszt. Granicę pomiędzy dwoma państwami wyznacza wielka zapora na jeziorze, po której trzeba przejechać na stronę mołdawską. Przejazd przez rumuńską stronę nie dostarcza emocji, jednak te czekają nas dopiero po drugiej stronie. Mołdawscy pogranicznicy, których nie wiadomo skąd, zebrało się ponad 12, wytrzeszczyli oczy na nasz widok. Nie mieściło im się chyba w głowach, że ktoś chce tędy przejechać, a już zupełnie nie ogarniali, że na rowerze i to z Polski. Część z nich była już lekko wstawiona, więc wesoło zaczęli się nas pytać o wszystko. Jeden strażnik dobierał się do kobiety pracujące w kantorze, inny wziął nasze paszporty i zniknął na ponad 30 minut, a trzeci, zdecydowanie w żartach, zapewniał swoich towarzyszy, że musimy być terrorystami. Jednym słowem kupa śmiechu.
Jakoś udało się przedostać. Burza jednak nas dopadła szybko, więc w pierwszym mieście chcieliśmy coś znaleźć do spania. Niestety ' miasto ' przypominało zatwardziałą komunistycznie osadę zalaną betonem z blokami mieszkalnymi, z których gdzieniegdzie wyglądał ktoś podejrzliwym wzrokiem. Co prędzej się stamtąd ewakuowaliśmy.
Chwilę po wyjechaniu z miasta lunęło. Ściana deszczu była tak potężna, że ciężko było coś zauważyć, tym bardziej jechać. Na nasze szczęście zauważyliśmy małe gospodarstwo, gdzie jakaś kobieta ganiała w błocie za krową, która w panice nie chciała wejść do obory. Zrozumiała nasza rozpaczliwą sytuację ( kobieta, nie krowa, która nic sobie z naszej obecności nie robiła ) i kazała się skryć w małej szopie, gdzie nawet dwa łóżka były. Trochę kapało z dachu, ale warunki były idealne. Mieliśmy się już zbierać do spania, gdy nagle zasapana kobieta, której udało się w końcu zagonić krowę, wpadła do szopki i zabrała nas do domu. Jak się okazało spać będziemy, ale na pewno nie w szopie, bo nie można tak gości zostawić! Wkrótce przyjechał jej mąż oraz dwie córki - tak poznaliśmy całą rodzinę. Przyjęli nas po królewsku. Gdy na zewnątrz szalała burza, my siedzieliśmy w przytulnej kuchni i jedliśmy specjały, które dla nas przygotowano. Był chleb domowy, sałatki, ryż, parówki, a na deser arbuzy, lody i nawet koniak! Otoczyli nas naprawdę wspaniałą opieką. Gdy burza się uspokoiła wyszliśmy na zewnątrz się umyć, w zbudowanym na szybko prysznicu, który składał się z czarnej beczki opartej na dwóch deskach z zasłonką. Poszedłem pierwszy, więc Seweryn mył się już w wodzie lodowatej... :)
Posiedzieliśmy jeszcze długo, rozmawiając o naszych krajach i sytuacji w Mołdawii, która rozdarta jest pomiędzy Unią a Rosją. Wtuleni w świeżą pościel zasnęliśmy szybko. Mołdawia przywitała nas naprawdę cudownie!
Gdzieś w Rumunii, dziadek z wnuczkiem
Północno wschodnia Rumunia:
Biały konik:)
Kolejne niedobre rumuńskie piwo. W ostatnim sklepie przed granicą, w którym nic poza tym piwem nie było
A tutaj zapraszam początkujących podróżników rowerowych :)
Jezioro graniczne
Witamy!
Chwilę po burzy u naszych gospodarzy:
Cała rodzina :)
Kategoria 100-200 km, Turcja 2012
komentarze
Pozdrawiam
Na krzywy ryj
Na głodnego
Na litość
Wyjeżdżam,głodny,wracam syty
Podróże za jedno Euro
...to moje propozycje na tytuł Twojej ksiązki!:)))
Na pierwszej fotce Mick Jagger z wnukiem?;)