Dzień 6 - Ruska jest zamknięta
-
DST
74.57km
-
Teren
30.00km
-
Czas
06:10
-
VAVG
12.09km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na śniadanie zostaliśmy poczęstowani znowu kozim mlekiem. Szybko zerknęliśmy na mapę i pojechaliśmy asfaltową ( dziurawą okrutnie ) drogą do Putila. Niestety za tą miejscowością skończył się asfalt na rzecz żwirowej drogi, która z każdym przejazdem samochodu wzbijała tumany kurzu. Jechało się okropnie, bowiem musieliśmy wspiąć się na przełęcz graniczną, co oznaczało ponad 25 km lekko pod górę. W takim terenie nawet nachylenie 3-4 % sprawiało ogromne trudności. Z minuty na minutę byliśmy coraz bardziej wyczerpani.
Pierwszy postój postanowiliśmy zrobić na małym przystanku autobusowym. Niespodziewanie, z domu naprzeciwko, wyszła do nas babcia z wnuczką, która po prostu, od siebie, przyniosła nam krowie mleko i... najlepszą śmietanę jaką jadłem w życiu. Była bardzo gęsta, smakowała niesamowicie! Poza tym poczęstowała nas domową kiełbasą, pomidorami i chlebem. Bardzo była zadowolona, że nam smakuje. Na drogę dostaliśmy litrowy słoik tej śmietany, którą objadaliśmy się potem z cukrem.
Po drodze spotkaliśmy również młodego Ukraińca, który wyleciał do nas zadowolony z wódką. Jednak moje wyczerpanie i temperatura 30 C nie pozwoliły na próbowanie, więc grzecznie odmówiłem.
W końcu dotarliśmy do granicy o nazwie Ruska. Niestety okazała się ona być zamknięta od ponad 2 lat, o czym nikt nas wcześniej nie poinformował. Jednak znaleźliśmy małą dziurę w płocie po stronie ukraińskiej, więc pewni siebie ( nikt tego nie pilnował ) przemknęliśmy przez pas ziemi niczyjej. Niestety po kilkuset metrach trafiliśmy na dwójkę ludzi, którzy zbierali jagody. Zatrzymali nas i wręcz przestraszeni powiedzieli, że naruszyliśmy strefę graniczną ( zewnętrzna granica UE ) i muszą zadzwonić do pogranicznika. Rozpoczęliśmy więc ucieczkę z powrotem, bo po stronie rumuńskiej granica była strzeżona przez dwa wysokie płoty. Pogranicznik nas oczywiście złapał chwilę później... Okazał się jednak być bardzo przyjaznym człowiekiem, nawet mówił trochę po polsku. Obyło się bez mandatów ani groźniejszych konsekwencji, po prostu nas puścił bez problemów. Oznaczało to jednak, że musimy zrobić sporą pętlę w kierunku kolejnej granicy. A to oznaczało dalsze przedzieranie się przez bezdroża Karpat.
Postanowiliśmy zatem... złapać stopa. Już pierwsza próba się powiodła, zapakowaliśmy się w małego fiata scudo, rowery i my w dwójkę idealnie zmieściliśmy się na pace. Dalsza droga przyprawiała o zawał serca, młody Ukrainiec kierował samochód jak szaleniec, balansując na krawędzi przepaści, nie raz przekraczając 80km/h na szutrowej drodze z wielkimi kamieniami. Po 30 km dojechaliśmy do asfaltu, kierowca wtedy spytał się gdzie chcemy jechać. Powiedzieliśmy, że do granicy z Rumunią, co poskutkowało tym, że... nas tam zawiózł! Nie zapomnę do dziś jednego momentu, w którym rozpędzony do 120 km/h fiacik przeskoczył przez przejazd kolejowy, który, jak to bywa na Ukrainie, nie jest idealnie ułożony... Przelecieliśmy kilka metrów w powietrzu i z hukiem gruchnęliśmy o asfalt. Przepisy tam nie istnieją.
Wielce podziękowaliśmy za podwózkę i sprawnie przedostaliśmy się do Rumunii, omijając kilkukilometrową kolejkę ciężarówek. Nocleg znaleźliśmy na ogrodzie dużego domu, jednak gospodarze szybko się zaryglowali, nieufni tak dziwnych ludzi na rowerach... ;)
Nasza gospodyni:
I gospodarz, lekko na kacu:
Nasz domek :)
Droga w stronę granicy:
Parkować można też w strumyczku :)
Dobroduszna babcia z wnuczką:
Pyszności!
Hyc przez granicę:
Stopujemy :)
Kubeczek z Uniwerka ;)
Kategoria 50-100 km, Turcja 2012
komentarze
...wszystko za darmo,wszyscy Ciebie karmią!:)
Ale i tak fajnie w październiku poczytać takie letnie wpisy:)
Kolejny dobry dzień wyprawy. Czekamy na kolejne!
Pozdrower