Toscania 2012 - Dzień 3
-
DST
148.26km
-
Czas
09:15
-
VAVG
16.03km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Podjazdy
1700m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nad namiotem całą noc przetaczały się niewielkie burze. Rano oczywiście wszystko było mokre, niestety brakowało mi wody do zrobienia czegokolwiek, więc resztką z butelki umyłem naczynia po makaronie, a twarz obmyłem wodą osiadłą na namiocie.
Do Sieny dojechałem zjazdem w ciągu paru minut, wjechałem głęboko w centrum miasta, co niestety nie wróżyło nic dobrego przy wyjeździe, bowiem włoskie miasta mają to do siebie, że strasznie łatwo idzie się w nich zagubić.
Centrum Sieny jest ładne, ale bez rewelacji. Jak ja to lubię mówić: "Dupy nie urywa" ;) W sumie straciłem tam prawie godzinę czasu na próbach wydostania się, krążyłem w kółko nie zdając sobie z tego nawet sprawy.
Pierwotnym planem była jazda do Arezzo, ale czasowo bym się nie wyrobił, więc musiałem skręcić na boczne drogi prowadzące na północ. Trafiłem super, bowiem ruchu praktycznie tam nie było, droga była nowiutka, a co więcej, chwilę przede mną jechał peleton Giro dell'Appennino i skupiłem się na zbieraniu bidonów wyrzuconych przez kolarzy. Po paru minutach miałem już 4, na więcej nie było miejsca, chociaż spokojnie dwie sakwy mógłbym nimi zapełnić.
Pogoda była w kratkę, przetaczały się nade mną co chwilę ulewne, krótkie deszcze. Nie obyło się też dwa razy bez gradu. Droga była spokojna, urozmaicona krótkimi hopkami. Takim sposobem dojechałem do Florencji, ale pominąłem centrum miasta i uciekłem od razu drogą na Prato, w którym zaczynała się droga wyjazdowa z Apenin, w stronę Bolonii. Czekał mnie teraz długi podjazd.
W połowie zaczęło się jednak ściemniać, więc trzeba było szukać noclegu. W ostatniej miejscowości przed przełęczą zobaczyłem starszego dziadka, który wyszedł prawdopodobnie na spacer. Zagadałem do niego po włosku, mówiąc, że jestem pielgrzymem z Polski ( to wzmacnia pozytywne wrażenie :D ) i tłumacząc, że szukam noclegu, ale nie mam funduszy na hotele albo campingi. Zmartwiony, ale jednocześnie ucieszony dziadek ( spotkał pielgrzyma ! z Polski ! na rowerze ! ) powiedział, że nie ma u niego miejsca, bo ma duży spad. Jednocześnie z drugiego domu wyszedł dziadek z... białą laską... Pierwszy dziadek ochoczo zawołał "Marcello, Marcello, popatrz, pielgrzym z Polski, na rowerze !" Marcello rad, nie rad, jakoś mnie odszukał, obmacał rower i na jego twarzy również zagościł uśmiech. Pierwszy dziadek opowiedział mu moją historię i Marcello wpadł na pomysł, że zaprowadzi nas ( sic ! ) do restauracji, gdzie obok jest duży, pusty namiot imprezowy. No to ruszyliśmy. Korowód musiał wyglądać prześmiesznie, na początku niewidomy dziadek prowadzący resztę, potem ja z obładowanym rowerem i na końcu ledwo co dreptający, drugi dziadek. Marcello, pomimo, że nie widział, ostrzegał nas przed każdym jadącym samochodem, coś w stylu " Uważajcie, samochód nadjeżdża". Słyszał je już chyba na przełęczy, bo minęło trochę, zanim jakiś przejechał. Uporał się z wąskimi schodami i różnymi przeszkodami ( ja z rowerem miałem ciężej niż on ) i przyprowadził do restauracji.
Właściciel zgodził się od razu. Zadowolony z siebie niewidomy dziadek podreptał z powrotem, pierwszy dziadek, cały czas przejęty, oświadczył, że na pewno jestem głodny i zamówi mi pizzę. No... dobra, jak już nalega... ;P
Ale na tym się nie skończyło. Zmartwiony tym, że nie śpię w hotelach, bo nie mam pieniędzy, sięgnął do kieszeni i wcisnął mi szybko do ręki coś, co wyglądało jak zwitek pieniędzy. Ja w zupełnym szoku, zacząłem odmawiać, mówiąc, że dam sobie radę bez problemu, że absolutnie nie mogę tego przyjąć. Nawet nie chciał słyszeć o odmowie, życzył mi wszystkiego dobrego i czym prędzej uciekł do siebie. Zostałem sam, stojąc jak wryty. Otworzyłem zaciśniętą dłoń z pieniędzmi i zacząłem liczyć... 50, 60, 70, 80, 90... 90 Euro ! Matko Boska, to nie może być realne! Właśnie dostałem od nieznajomego dziadka 90 euro! Czy ja nie mam szczęścia? Nie dość, że wydałem do tej pory 1,5 euro, to jeszcze takie coś... Kosmos !
Po chwili szef kuchni zaprosił mnie na pizzę, a dokładnie calzone z szynką i serem ( taka składana pizza ). Do tego dostałem również piwo Birra Moretti. Pojedzony i zadowolony podziękowałem za dobre rzeczy i nocleg, po czym poszedłem spać. Nad górą rozpętała się okropna burza, ale było mi to obojętne, bo namiot rozbiłem w namiocie i wszystko było suchutkie. Co za dzień, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem!
Siena:
Spokojna droga w okolicach Chianti, skąd pochodzi słynne wino:
Peleton, były też chłopaki z ccc:
Zdobycze :):
Namiot w namiocie ;)
Kategoria 100-200 km, Toscania 2012
komentarze
W Polsce to byś dostał...błogosławieństwo;)