Dzień 20 – Spotkanie z morzem
-
DST
124.97km
-
Czas
07:32
-
VAVG
16.59km/h
-
VMAX
62.00km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na dobry start dostajemy piękną ‘colazione’ ( śniadanie po włosku ). Mamy możliwość zjedzenia prawdziwego (!) masła ( od 3 tygodni nikt go nie jadł ), dżemu, szynki i wypicia włoskiej cafe latte’. Dzieci pojadły, więc można molto molto podziękować naszym gospodarzom za niebywałą gościnę i zabrać się za dalszą drogę.
Ciemne chmury na szczęście przeszły w nocy i znowu nad światem pojawił się błękit nieba. Razem z nim przyszła wysoka temperatura, w końcu porządne ciepło !
Do Triestu lecimy z wiatrem. Tam w końcu docieramy do Morza Adriatyckiego.
Oczywiście Tomek z Kingą gdzieś jadą na przód, w wyniku czego znowu się gubimy, tym razem jednak na cały dzień. Zwiedzam z Markiem Triest i port, poczym jedziemy popływać w morzu i posmażyć się na plaży. Po 15 się zbieramy i obieramy za kierunek następne państwo na naszej wyprawie, czyli Słowenię. Najpierw trzeba się jednak przebić przez wzgórze na którym leży Triest. Udaje się znaleźć drogę, jednak każdy, kogo o nią pytałem, stwierdzał zdecydowanie, że rowerami tam nie przejedziemy, bo tak jest stromo. Odpowiadając na każde takie obawy „ No problemo, Passo dello Stelvio alla bicicletta” jedziemy zadowoleni. Po chwili jednak zaczyna się podjazd, który od razu przechodzi w… ścianę ponad 30 % ! Do tego droga w najcięższym miejscu zrobiona z kostki brukowej. Męczymy się okrutnie, nawet trawersowanie nic nie daje, rowery na hamulcach chcą lecieć na dół. Podjazd ma około 2 km, nachylenie cały czas nie schodzi poniżej 20 %. Tam to wykańczam moje kolana, odezwie się to pod wieczór oraz parę dni później.
W końcu jednak, zmęczeni gorzej niż po przełęczach w Alpach ( w Trieście były około 33 C ) wyjeżdżamy na górę i jedziemy na Słowenię. Marzę o płaskim, ale zaczynają się hopki, które wykańczają moje nogi do reszty. Tu łapie mnie największy kryzys wyprawy, nogi mam jak z waty, cały czas jadę 5 km/h. Dobrze, że Marek czeka na mnie cierpliwie, bo pewnie bym tam się gdzieś położył spać.
Na szczęście po 5 km jakoś z tego wychodzę i jedziemy już normalnym tempem do Postojny, gdzie umówiliśmy się z resztą ekipy. Tam robimy zakupy w Lidlu ( w końcu normalne ceny ! ) i jedziemy szukać noclegu. Przejeżdżamy przez miasto i na samym końcu znajdujemy nocleg u dziadka, który dosyć niechętnie nas przyjmuje, mrucząc tylko coś tajemniczo pod nosem, że trawa nieskoszona, że koty itp. Szybko zostawia nas w spokoju chowając się w domu. Pijemy wino kupione wczoraj oraz jemy makaron. Zmęczony dzisiejszym dniem zasypiam od razu
W końcu morze ! :
Triest:
Zdjęcie tego nie oddaje ;) :
Słowenia ! :
Znaki drogowe :
Nocny gość, kotek dziadka, który upodobał sobie moje sakwy ;) :
Kategoria 100-200 km, Passo dello Stelvio 2010
komentarze