Dzień 21 – Konfluencja
-
DST
67.61km
-
Czas
03:36
-
VAVG
18.78km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziadkowi rano chyba zły nastrój przechodzi, bo dostajemy na śniadanie mocną, czarną kawę. Wypijam jej 3 filiżanki, bo tyle jej aż zrobił.
Dziś z założenia ma być dzień odpoczynku, głównie ze względu na moje kolana. Jedziemy spokojnym tempem do Ljubliany, stolicy Słowenii. Około 5 km po wyjeździe, gdy reszta ekipy powoli znika mi z pola widzenia, dogania mnie jadąca na rowerze Niemka. Okazuje się, że jedzie samotnie z Chorwacji. Ma tylko 2 tygodnie urlopu, więc jedzie na pociąg gdzieś na północ Słowenii. Z racji tego, że tempo mamy podobne, rozpoczynamy długą, bo trwającą 40 km rozmowę ;) Jakoś zapominam o bólu kolan i jedzie mi się dobrze. Rozmawiamy oczywiście po angielsku.
Do stolicy wjeżdżamy drogami rowerowymi, które poprowadzone są naprawdę bardzo dobrze. W centrum się żegnamy, po czym każdy dostaje 2 godziny wolnego czasu na zwiedzanie ( prawie jak na wycieczkach autokarowych :P ) Odnajduję internet cafe', dodaję wpis na bloga, po czym objeżdżam sobie razem z Markiem miasto. Podoba mi się tu bardzo, w odróżnieniu od innych stolic, ta jest cicha i spokojna. Jest wiele zabytków, ale nie ma tłumów turystów deptających każde wolne miejsce. Poza tym miasto przestrzennie jest duże, nic nie jest upchane na siłę.
Jemy szybki obiad w parku i o godzinie 16 wyjeżdżamy z miasta w celu znalezienia noclegu. Gubimy jednak drogę, która kończy się na oczyszczalni ścieków. Nie poddajemy się i znajdujemy polną dróżkę, prowadzącą w kierunku, w którym chcemy jechać. Ponadto po naszej prawie stronie jest rzeka, więc powinniśmy gdzieś wyjechać. Jedziemy zadowoleni, gdy nagle widzimy, że po naszej lewej stronie również płynie rzeka… Okazuje się, że jesteśmy na półwyspie, na końcu którego zachodzi zjawisko konfluencji, czyli... łączenia się dwóch rzek :)
Jest to jednak wymarzone miejsce na założenie obozu. Myjemy się w rzece, która spływa z Ljubliany ( druga rzeka była zaraz za oczyszczalnią, ale o tym pomyśleliśmy dopiero po fakcie ) oraz grzejemy chwilę w słońcu. Namioty postanawiamy rozbić na gęsto zarośniętym polu. Już mamy wbijać śledzie, gdy nagle przyjeżdża traktor i zaczyna nam kosić trawę, tworząc wygodne podłoże dla namiotów. Pytamy się dziadka, czy możemy się rozbić, zgadza się bez problemów. Takim to sposobem rozbiliśmy się znowu na legalu ( czyli tylko raz podczas wyprawy spaliśmy zupełnie na dziko ).
Gotujemy makaron i szykujemy namioty na konfrontację z potężną burzą, która w szybkim tempie nadciągała z południa. Na szczęście przechodzi bokiem, więc spokojni o dobytek możemy iść spać.
W drodze do Ljubliany:
Stolica Słowenii:
Miś podróżnik :) :
Obozowisko:
Nocna burza:
Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010
komentarze
Jakbyś więcej z Kingą jechał, pewnie wcale by Cię nie bolały:)
idę się pociąć chyba ;P ;P