Dzień 22 – Dziadek rowerzysta
-
DST
121.91km
-
Czas
06:54
-
VAVG
17.67km/h
-
VMAX
70.00km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano szybko odnajdujemy dobrą drogę, tym razem po właściwej stronie rzeki. Sprawnym tempem dojeżdżamy do Litiji, gdzie robimy zakupy w Lidlu. Dalej zaczynają się słoweńskie hopki, ale jest ok. Skręcamy na Cejle. Po paru podjazdach dojeżdżamy do miasta, gdzie postanawiamy zjeść coś regionalnego. Spotykamy dziadka rowerzystę, którego pytamy się o tanią restaurację. Zaprowadza nas do burżujskiego lokalu, gdzie obiad zaczyna się od 15 euro. Uprzejmie dziękujemy i mówimy, czekającemu na nas dziadkowi, że za „drago” i tu nie zjemy. Dziadek patrzy się na nas chwilę myśląc o czymś podstępnie, po czym wpada w szale do lokalu i zaczyna zaciekle krzyczeć na biednego kelnera, obwiniając go o wysokie ceny i brak ulg dla studentów z Polski! Zwyzywał go od najgorszych, po czym wesoło oznajmił, że tu privata jest i że to złodzieje przebrzydłe.
Jedziemy dalej, troszkę przerażeni i zmieszani zachowaniem naszego nowego towarzysza podróży. Dziadek bowiem nie odstępuje nas na krok. Zajeżdżamy do pizzerii ( regionalne danie miało być... ), ale i tak ceny okazują się za wysokie – 8 euro za pizze ! Taniej nawet w Wenecji było. Ale i tam dziadek postanawia zrobić małe zamieszanie, tym razem także wyżywa się na biednych kelnerach. My postanawiamy szukać dalej, tym razem bez pomocy. Opuszczamy dziadka, gdy ten zawzięcie kłóci się z obsługą i jedziemy pod supermarket, gdzie znajduję pizzę sprzedawaną na kawałki za 1.5 euro. Desperacja to już straszna, zejść z regionalnego dania na kawałek pizzy, no ale chociaż zjemy coś innego niż makaron z sosem bolońskim. Gdy już mamy zabierać się za kupno… przyjeżdża dziadek, który jakimś cudem nas znajduje. Wpada do sklepu i pyta się nas czy dobre. Gdy odpowiadamy twierdząco, raduje się bardzo i oznajmia, że on nam za tą pizzę zapłaci! Jak już pan był taki chętny do pomocy, to nie wypadało wręcz odmawiać, widać było, że czerpie wielką przyjemność z pomocy nam. Próbujemy trochę rozmawiać przy pizzy i coli, którą również nam zasponsorował. Pomógł nam w tym trochę młody Bośniak, który był w Polsce jakiś czas temu i znał parę wyrazów.
Po jedzeniu dziadek obiecuje nas wyprowadzić z miasta, ponieważ jedzie w tym samym kierunku co my. Sprawnym tempem szybko wydostajemy się z Cejle. Jednak to nie koniec niespodzianek od dobrego nieznajomego. Przy pożegnaniu wyjmuje portfel, z którego daje nam swoją wizytówkę oraz… 10 euro ! Absolutnie nie chce tego z powrotem, więc przyjmujemy z wielką radością dodatkowe fundusze. Coś niesamowitego ;)
Żegnamy się z dobrym dziadkiem i jedziemy dalej, by po chwili spotkać chłopaka z Poznania, który jedzie z przyczepką gdzieś na południe. Chwilę gadamy wymieniając się radami. W następnym mieście robimy zakupy, kupujemy między innymi całkiem dobre słoweńskie piwa. Pod koniec dnia trafiamy jeszcze na parę ścianek 18 %, na szczęście nie są długie.
Nocleg znajdujemy na ogródku u małżeństwa w średnim wieku. Mamy równą trawkę, wodę i prąd, więc kolejny dobry nocleg. Kolana nadal bolą.
Poranny gość w namiocie:
A spaliśmy dokładnie na końcu półwyspu:
Dalsza droga:
Cejle:
Nasz dobroczyńca:
Znajduje też rejestrację chorwacką, którą potem ciągnę aż do Polski ;) :
slovenian pivo:
Zjazd fajny ;) :
Kategoria 100-200 km, Passo dello Stelvio 2010