Dzień 10 - Konserwa
-
DST
136.97km
-
Czas
07:42
-
VAVG
17.79km/h
-
VMAX
59.00km/h
-
Temperatura
32.0°C
-
Podjazdy
600m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano budzi nas biały wilk. Tak bynajmniej myślał Mateusz, który przerażony zobaczył dużego, białego psa skradającego się pod lasem. Kręcił się już wieczorem, wylizał do czystych menażek pozostałości po makaronie i prawdopodobnie spał sobie 2 metry od namiotu. Ja poszedłem spać od razu, Mateusz jeszcze długo marudził, że nie chce być zjedzony przez wygłodniałego okrutnego wilka.
Za kierunek obraliśmy Craiovą, duże miasto na południu Rumunii. Najpierw główną drogą z Tirami, potem odbiliśmy na boczne trasy prowadzące znowu przez rumuńskie wioski. Nie było asfaltu, nie było szutru, były za to płyty betonowe, całkiem dobrze połączone ( przeważnie ).
Około godziny 16 zatrzymaliśmy się przy kapliczce z której wypływało źródełko. Chwilę potem zebrały się czarne chmury, które goniły nas od samego rana i lunęło deszczem. W tym samym czasie podjechała pod kapliczkę srebrna Dacia, z której wysiadł człowiek i napełnił butelki. Zainteresował się naszymi rowerami, zdążyliśmy powiedzieć, że jesteśmy z Polski, a on podbiegł do samochodu i wyciągnął wielką paczkę ciastek, po czym z uśmiechem na twarzy nam ją podarował! Zaraz po tym sięgnął do kieszeni po portfel i wyciągnął z niego 20 lei mówiąc, że to dla nas na piwo! Nie chcieliśmy zabierać tych pieniędzy, ale usilnie wcisnął mi je w rękę. Nie zdążyłem nawet mu dobrze podziękować, a pan już był w aucie i ruszał z piskiem opon. Przejechał 10 metrów, depnął po hamulcach i wrócił się do nas, wręczając nam jeszcze małą flagę Rumuni! No niesamowity człowiek, wszystko trwałe niecałą minutę !
Padało cały czas, zrobiliśmy się głodni w tej kapliczce, więc zjedliśmy ciastka, konserwę z Polski, która wydawała się być jeszcze trochę dobra… Wkrótce przestało padać, więc ruszyliśmy dalej. Po chwili jednak znów przyszła burza, tym razem jednak jechaliśmy dalej w pelerynce ( to ja ) i kurtce przeciwdeszczowej ( to Mateusz )
Zaczął mnie jednak boleć żołądek. Ból narastał z każdą chwilą, postanowiłem szukać szybko noclegu, żeby wziąć jakieś lekarstwo i się położyć spać. Udało się znaleźć nocleg przy całkiem ładnym domu, gospodarz pozwolił nam się rozbić w garażu, a dodatkowo położyć się na wielkim łóżku tam zalegającym. Tego dnia było jakieś narodowe święto, dostaliśmy pepsi, chleb i wielki stos mięsa z grilla – karczki, kiełbaski, skrzydełka… Ochoczo zabrałem się za konsumpcję karczku, gdy nagle poczułem, że mój żołądek dziś nie przyjmie żadnego pokarmu, co więcej chce się pozbyć wszystkiego ze środka…. Z tyłu był wychodek, spędziłem tam ponad 30 minut, oszczędzę opisu jak mocno mną szarpało, ledwo co potrafiłem ustać na nogach, brzuch bolał okropnie, do tego jeszcze rozbolała mnie głowa.
Totalnie wyczerpany kładę się na łóżku podstawiając pod nie jakieś puste wiadro. Zasypiam niespokojnym snem, budzę się co chwilę z głodu, jednak oprócz kawałka suchego chleba i coli nie mogę nic przełknąć. Jutro będzie ciężki dzień…
Z cyklu widok z namiotu: Wygłodniały wilk:
Wygłodniały wilk skrada się za Mateuszem, który w popłochu ucieka przez pole, gdzie krowy się pasą:
Woda, całą wyprawę ze studni/źródełek:
W Rumunii są też małe psy. Te są słodkie i nie rzucają się na rower. Ale jak dorosną to pewnie się będą rzucać. O ile przeżyją. Ich matka leżała przejechana 5 metrów obok.
Tajemniczy las:
Kapliczka:
! :
Będzie padać:
Miejsce naszych męk:
Kategoria 100-200 km, BAŁKANY 2011
komentarze
Pozdro!
idę się przytulić do mojego psa :(
Biały wilk super :)