Dzień 13 – Welcome to Serbia
-
DST
112.80km
-
Czas
08:01
-
VAVG
14.07km/h
-
VMAX
56.00km/h
-
Temperatura
35.0°C
-
Podjazdy
1200m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Upał z samego rana wygania nas z namiotów. Ruszamy obolałe kości, bo spało się okropnie niewygodnie. Droga prowadzi cały czas lekko pod górkę, do tego wieje nam mocny wiatr w twarz – jedzie się tragicznie, nie ma na nic siły! Jeden z gorszych odcinków na wyprawie… Przejeżdżamy przez miejscowość Kula i kręcimy w stronę serbskiej granicy.
Przechodzimy bez problemów, graniczni z ciekawością się patrzą na nasze rowery, mówia nam tylko „Welcome to Serbia”
Pierwszym miastem jest Zajecar, spokojne miasto w trakcie remontów dróg, idzie nam jechać po szuterku. Drogi w Serbii są spokojne, w całkiem dobrym stanie. Nawet znalazła się droga rowerowa, ale poprowadzona była dziurawymi płytami chodnikowymi, więc posypaliśmy normalnie jezdnią. Zaczęły się lekkie podjazdy, wiatr, choć zmieniliśmy kierunek, dalej wiał w twarz. Oj ciężko się jechało. W miejscowości Knjażevac wymieniam dolary na serbskie dinary, za 20$ dostaję ich ponad 1300.
Za miastem zaczyna się podjazd, który wg mapy ma 10 km. Już na samym początku przerzutka znowu głupieje, wplątuje się w szprychy i ciągnie za sobą hak…Obraz po zatrzymaniu się jest tragiczny, przerzutka pękła w korpusie, trzyma się na jednym sworzniu. Wózek pogięty we wszystkie strony, tak samo jak hak. Masakra!
Odpinam wszystkie sakwy i rozpoczynam żmudne próby uratowania resztki napędu. Po godzinie walki z ustawianiem, wyginaniem, prostowaniem i wyrywaniem udaje się doprowadzić rower do możliwości jezdnych. Ruszam delikatnie, uff – na szczęście kręci się, nawet zmienia biegi ( mam ich teraz 3x4 )
Robi się ciemno. Podjazd cięgnie się w nieskończoność, zaczyna nam brakować wody już na 5 km. Morale dodatkowo osłabiają krótkie zjazdy, które kryją za sobą ponowny podjazd. Jest już szaro, woda w bidonie się skończyła, po paru km zaczynają mi już wysychać usta. Po drodze ani sklepu, ani źródełka, ani nawet kałuży, nic! Mam dość, dodatkowo przerzutka znowu się gnie :/ Prostuję ponownie, tym razem działa już tylko jedno przełożenie. Wreszcie, gdy wydaje się, że podjazd nigdy się nie skończy, przychodzi pora na dłuższy zjazd. Na nasze szczęście zaraz pojawia się stacja benzynowa, na której uzupełniamy wodę, ponadto kupuję coca-colę 2l za 3 zł ! W Serbii jest niesamowicie tanio, chleb za 1 zł itp.
Rozbijamy się na wykoszonym polu zaraz za stacją. Makaron, cola i do spania. Nigdy mi tak nie smakowała coca-cola jak wtedy.
Jestem bogaty! Mam ponad tysiąc ! :D
Kategoria BAŁKANY 2011, 100-200 km
komentarze
najgorsze co może być to pustka w bidonie, ale jakieś przygody i doświadczenia na przyszłość muszą być ;)
Pozdro!
Przecież to się normalnie nie zdarza często.Aż ciekawy jestem jak przebiegała wyprawa z rowerem w takim stanie.
pozdrawiam:)