Dzień 16 - TIRstop
-
DST
109.75km
-
Czas
05:45
-
VAVG
19.09km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Temperatura
34.0°C
-
Podjazdy
650m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano na obudzenie dostajemy gratis caffe macchiato. Śniadanie jemy na stacji benzynowej, wcinamy pasztet z chlebem i ketchupem. Po chwili drogi w kierunku Prizren macha nam ktoś z warsztatu samochodowego. Okazuje się, że zaciekawiliśmy naszymi rowerami mechaników. Pogadaliśmy dosyć długo, dostaliśmy colę na ochłodę, bo temperatura znowu przekraczała 32 C.
Dowiedzieliśmy się również, że w Albanii od przejścia z Kosowem prowadzi nowa autostrada wybudowana przez Amerykanów. Coś z tym faktem trzeba było zrobić. Zaraz po przejściu granicy postanowiliśmy złapać stopa i przejechać nieciekawy fragment drogi. Zanim jednak pomyśleliśmy, żeby go łapać, zaczął na nas trąbić Albańczyk w ciężarówce i machać nam wesoło ręką, żebyśmy się z nim zabrali ! Rowery zapakowaliśmy na pakę, i ruszyliśmy na odkrywanie nowego kraju, tym razem z perspektywy wysokiej kabiny ciągnika siodłowego.
Pan okazał się bardzo sympatyczny, rozmawialiśmy w mixie niemiecko-albańsko-polskim ( tak, taki język istnieje :D ) Poczęstował nas piwem, po czym sam zabrał się za jego konsumpcję. Co najśmieszniejsze, za każdym razem, gdy podnosił głowę, żeby spożyć ten szlachetny trunek, zjeżdżał ciężarówką na lewy pas ( jak się skończyła autostrada ), gdzie przerażone osobówki uciekały do rowu trąbiąc przeraźliwie. W ostatniej chwili odbijał, również trąbił i ucieszony machał ręką. Gdy zajechał komuś drogę naprawdę niebezpiecznie, to po całej sytuacji otwierał szybę, wystawiał głowę do tyłu i machał na dodatek, przy okazji zjeżdżając znowu na lewy pas, bo jedną ręką machał, a drugą trzymał piwo. No masakra.
Gdy zapytałem się o problem z policją, odpowiedział mi spokojnym głosem: „ Polizei, kein problem, 5 euro, kein problem !”. Wyobraźcie sobie łapówkę 20 zł za jazdę pod wpływem w Polsce…
Z ciężarówki zeskoczyliśmy około 60 km od Szkodry, dużego miasta leżącego przy granicy z Czarnogórą. Problemy z przerzutką niestety spowodowały, że nie chciałem zagłębiać się w bezdroża albańskie, jakakolwiek awaria stwarzała wielkie problemy z transportem.
Droga do Szkodry zrobiła się prosta, jechaliśmy z wiatrem i zadowoleni podziwialiśmy albańskie krajobrazy. Na drogach wszędzie można było spotkać mercedesy, to wizytówka w Albanii. Ponadto przy drogach co chwilę są stragany z arbuzami i melonami, kupiliśmy sobie dwie spore sztuki za niecałe euro.
Szkoder jest biednym miastem. Wystarczy skręcić z głównej drogi, aby zobaczyć przeraźliwą biedę- ludzi mieszkających w rozsypujących się ruinach, gromady dzieci spędzające swoje dzieciństwo na wysypisku w poszukiwaniu jedzenia i czegoś do zabawy, bezpańskich psów wykradających resztki ze śmietników. Smutne to były widoki.
Z miasta wyjechaliśmy prawie o zachodzie słońca, zaraz za nim spotkaliśmy pierwszą parę rowerzystów od początku wyprawy. Chwilę potem zacząłem szukać noclegu, udało się za pierwszym razem. Zobaczyłem ukryty za wielkim i gęstym ogrodem duży dom, do którego prowadziła szeroka droga. Trafiliśmy do rodziny muzułmańskiej, która przyjęła nas po królewsku. Rozmawiać mogłem tylko po włosku, bo gospodarz pracował w Italii spory okres czasu. Najpierw poczęstowano nas piwem, a potem zaproszono do wnętrza wielkiego domu na kolację. Przed tym jednak musieliśmy umyć nasze stopy, ręce i głowę, po czym wejść na boso do mieszkania. Jedzenie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania, była to najlepsza kolacja podczas całej wyprawy. Przygotowała ją matka, która krzątała się od początku w kuchni. Na początek w wielkiej misie poczęstowano nas Patlixhaną, nie wiem generalnie co to było, lecz smakowało wyśmienicie. Przypominało w każdym bądź razie grzybki, albo coś z wnętrza jakiegoś zwierzątka. Na następnej wielkiej misie był Pilaf, czyli ugotowany ryż na słodko ze śmietaną. Na kolejnym talerzu czekały na nas Patate ( domowe frytki, bardzo grubo krojone ), Qebab ( paluszki mięsne ), Ojath ( biały ser ) i wielka porcja Sallat, czyli sałatki warzywnej. Do tego wszystkiego mieliśmy jeszcze piwo i sok. Na deser była wielka porcja Kasat, czyli lodów. I jedynie te lody były ze sklepu, cała reszta była robiona tradycyjnymi, domowymi sposobami. Wnętrze kuchni wypełniała albańska muzyka, charakterystyczna dla tego regionu. Na sam koniec wypiliśmy jeszcze po dużym kieliszku grappy, czyli po prostu wódki. Najedzeni do granic możliwości ledwo co mogliśmy się ruszać.
Gospodarz machnął ręką na namiot i powiedział, że możemy spać w domu, w pokoju gościnnym. Udostępnili nam łazienkę, na tej wyprawie myliśmy się prawie codziennie, cóż za luksus! Zmęczeni zasnęliśmy szybko. To był niesamowity dzień spędzony z wspaniałymi ludźmi!
Albańska muzyka na sam początek:
Veton z braćmi:
W Kosovie również widać ślady ostatniej wojny. Co więcej będąc wieczorem w Albanii, dowiedzieliśmy, że 2 dni po przejechaniu granicy serbsko-kosovskiej wybuchły tam walki, KFOR wyjechał czołgami na ulicę, spalono stację benzynową i ostrzelano domy. 2 dni różnicy i mogliśmy się znaleźć w centrum starć...
Welcome to Albania:
Rowery na pakę i jazda:
No to zdrówko! :D:
Albańskie krajobrazy:
Pan...:
...z melonami :D:
Mercedes. Jeden, drugi, dziesiąty..:
Szkoder:
Ward i Ilse:
U rodziny:
Bardzo nie chcieli, żebym robił zdjęcia, więc niestety nie mogę Wam ich pokazać
Kategoria 100-200 km, BAŁKANY 2011
komentarze
Pozdro!
Wyprawa nabiera rozmachu,coraz ciekawiej.
pozdrawiam:)
nie na darmo się mówi: - DO ODWAŻNYCH ŚWIAT NALEŻY!
Świat należy do Ciebie i Twoich towarzyszy wypraw! :-)