Dzień 23 - Jeleń jesz, jeleń pijesz!
-
DST
102.15km
-
Czas
06:15
-
VAVG
16.34km/h
-
VMAX
55.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Podjazdy
1300m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranek przywitał nas przepyszną kawą i równie dobrym śniadaniem - salami, chleb, nutella. Z trudem przyszło nam się pożegnać, lecz trzeba było ruszyć dalej w trasę. Wiało cały czas w twarz, krajobraz nie różnił się od wczorajszego. Zmieniamy trasę i skręcamy trochę w bok nad wielkie jezioro, które, według miejscowych, jest urokliwym i ciekawym miejscem. Prowadzi do niego ładny, długi zjazd. Po przejechaniu wzdłuż linii wjeżdżamy na tereny silnie dotknięte wojną. Zaczynają się istne wioski widmo, zaznaczone na mapie, w rzeczywistości okazują się tylko wielką stertę gruzu lub resztkami domostw ziejącymi strachem i pustką. Towarzyszą nam również czerwone tabliczki z trupią czaszką ostrzegające przed zaminowaniem terenu, które w tej okolicy wciąż jest aktualne. Ludzie wiedzą, że na grzyby nie chodzi się do lasu, dzieci wiedzą, że nie wolno biegać po zarośniętych ogrodach i polach. Tu każdy podąża tylko pewnymi ścieżkami, zresztą o ile jest ktoś, kto może podążać, bo większość wiosek jest całkowicie wyludniona, tylko od czasu do czasu pojawi się jeden zamieszkały dom.
Oczywiście czerwone znaki nie zatrzymały mnie, żebym latał z aparatem po zbombardowanych domach i robił zdjęcia. Trochę to teraz głupie, bo raz biegałem wesoło zaraz obok zarośniętej tabliczki "Pazi, mine!" nieświadomy niczego, no ale perspektywa, że przeżyłem sprint po polu minowym zostaje w pamięci. Zresztą wtedy biegłem za potrzebą, więc to całkowicie usprawiedliwiony sprint.
Tak minął cały dzień. Krajobraz był smutny, gdy widziało się te wszystkie pozostawione domy i myślało o ludziach, którzy do nich nigdy już nie wrócą. Towarzyszyła im cisza, która chodź brzmiała surowo, pozwoliła odetchnąć po natłoku chorwackich miast.
Pod wieczór, gdy powoli zaczynaliśmy myśleć o szukaniu noclegu, ktoś zaczął nas wołać z ogrodu. Zaciekawieni podjechaliśmy. Na małym ogródku, przy rozstawionym stole siedziało paru młodych chłopaków i popijając piwa gotowali coś pachnącego zachęcająco w wielki, żeliwnym garze na wolnym ogniu. Zaprosili nas, żebyśmy usiedli razem z nimi, od razu przyniesiono nam piwa, domowy ( a jakże inaczej ) chleb, po czym dano dwa duże talerze, wielką łygę i pokazano na stojący, pachnący gar. Wnętrze kociołka kryło mięsny bogracz, robiony z mięsa jelenia, dzika oraz domowej jagnięciny i wieprzowiny. Jak się dowiedziałem, jeden z gospodarzy był snajperem podczas wojny. Broń po wojnie udało mu się zachować, więc teraz strzelają po lasach za zwierzyną. Mięso z jelenia smakuje wyśmienicie, jest delikatne i ma charakterystyczny smak, który ciężko porównać do innych rodzajów. Bogracz popijaliśmy serbskim piwem "Jelen" Jak to podsumował jeden z chłopaków: " Jeleń jesz, jeleń pijesz!"
Przy stole rozmawialiśmy po włosku i angielsku. Zrobił się prawdziwy mix narodościowy, bowiem razem z nami siedział również Francuz, Włoch, Chorwat.
W pewnym momencie do uczty dołączyła siostra jednego z chłopaków, z którą również miałem okazję porozmawiać. Po krótkiej rozmowie zaprosiła nas do siebie, pozwalając robić namiot obok jej domu. Podziękowaliśmy chłopakom za gościnę i przeszliśmy 200 metrów dalej, na duże pole obok którego wesoło dzwoneczkami dzwoniły owce. Na kolację dostaliśmy jeszcze herbatę ziołową oraz ciasteczka. Zaproszono nas również na śniadanie. Zachęceni tą wizją usnęliśmy szybko. Nad nami świeciły się tysiącami błyszczące gwiazdy. Dawno takiego nieba nie widziałem.
Przestrzeń. Dużo przestrzeni, pustki i zupełny spokój. Wolę to od nawet najładniejszych lazurków przepełnionych turystami. Tak naprawdę to dopiero w Bośni odpoczęliśmy i dopiero stamtąd nie chciało się wracać.
Chorwacki Mr Choco szybko się skończył, pozostawiając pewną pustkę w żołądku :D :
Przez 300 km takie widoki:
Ucztujemy:
I kolacja na sam koniec:
Kategoria 100-200 km, BAŁKANY 2011
komentarze
żelki "Kviki" hehehe coś dla Zielaka :D