Dzień 29 - TirStop
-
DST
81.25km
-
Czas
04:20
-
VAVG
18.75km/h
-
VMAX
49.00km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Podjazdy
450m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na dzień dobry kaszka i kawa. Przed 9 wyruszamy, ale jedzie się ciężko, jest lekko pod górkę aż do Varażdina. Potem wiatr się zmienia i aż do Murska Średice jedziemy pasem dla rowerów. Wjeżdżamy do kolejnego państwa, czyli Słowenii. Pierwotny plan zakładał powrót pociągiem z Zagrzebia do Polski, lecz wysokie ceny biletów skutecznie nas od tego planu odwiodły. Wpadłem za to na inny, bardziej szalony, czyli złapanie stopa do Polski z rowerami. A że mi nie potrzeba dużo od pomysłu do realizacji, wesoło kręciliśmy w kierunku granicy z Węgrami, skąd planowałem zacząć łowy. Przed tym jednak zrobiliśmy zakupy na Słowenii w Lendavie ( w końcu normalne ceny ! ) i przekroczyliśmy granicę z Węgrami.
Łapać stopa mogliśmy tylko w pojedynkę i tylko na Tiry. Już po 30 minutach zatrzymał się Polak pędzący prosto w stronę Warszawy, więc pozwoliłem Mateuszowi zabrać się z nim, mi przecież wystarczyło cokolwiek na południową granicę. Podziękowaliśmy sobie za wspólną wyprawę i wymieniliśmy sprzętem.
Zostałem więc sam. Było po 14, miałem zatem jeszcze sporo czasu na złapanie transportu do kraju. No to łapałem. Łapałem i łapałem. Wyciągnąłem nawet flagę Polski, którą machałem tylko Polakom. Zatrzymywało się wielu, jednak tylko żeby powiedzieć, że nie ma miejsca, że jedzie w innym kierunku, albo że ma chłodnię lub zupełnie wypakowaną naczepę. No to stałem i machałem dalej. Po 18 zacząłem wątpić, gdy zatrzymał się kierowca Tira i powiedział, że dopiero jutro o 6 rano jedzie dalej, bo teraz pauzuje i jeżeli do tego czasu nic nie znajdę, to mogę się z nim zabrać. Próbowałem dalej, jednak bez rezultatu. Zaczęło się ściemniać, musiałem więc poszukać noclegu. Dodatkowo zbierało się na duży deszcz. Ruszyłem do pobliskiej wioski w celu znalezienia dachu nad głową, stodoła czy garaż, było mi to obojętne. Pojawił się jednak problem z komunikacją, dogadać się z Madziarami nie jest łatwo. Z gościnnością oczywiście tak samo jest, nikt nawet przez chwilę nie pomyślał, żeby mi pomóc. Po spytaniu około 10 osób, z czego ostatnia wysłała syna na rowerze, żeby mi pokazał hotel, zdenerwowany zupełnie wykląłem siarczyście i ruszyłem z powrotem na granicę. W tym samym czasie zaczął padać deszcz. Namiotu nie miałem, bo zabrał go Mateusz. Trzeba było więc coś szybko wymyślić.
Moją uwagę przykuły 3 ciężarówki stojące na bocznym parkingu, widać było wyraźnie, że stoją tam już od dłuższego czasu i są częściowo okradzione. Pierwsza i druga okazała się zamknięta, lecz trzecia, z powybijanymi szybami dała się otworzyć… No to mam mój hotel!
Kabina była na tyle duża, że wpakowałem do niej nawet rower. Elegancko rozłożyłem sobie łóżko do spania, ale duża ilość szkła i smaru nie zachęcała do rozwijania śpiwora, więc postanowiłem się ubrać i jakoś przecierpieć tę noc. Coraz częstszy stukot kropel o dach i rozlewających się po przedniej, na szczęście zachowanej w całości, szybie sugerował, że wybór tej ciężarówki był dobrym pomysłem. Problemem okazała się rozbita boczna szyba, z której leciało lodowate powietrze. Na szczęście w kabinie była też duża poducha, która skutecznie zatkała dziurę. Mimo to było okropnie zimno, przez całą noc może spałem jedną godzinę, budząc się co chwilę z zimna. Tak przetrwałem do rana, jednak była to zdecydowanie najgorsza noc wyprawy. Zziębnięty, wygłodniały i powyginany o godzinie piątek zacząłem biegać dookoła ciężarówki, żeby jakoś się rozgrzać. Komiczny to musiał być widok.
Zdołałem przegryźć na szybko paczkę musli, po czym ruszyłem na poszukiwanie mojego obiecanego transportu.
Drava:
Mój hotel:
Kategoria 50-100 km, BAŁKANY 2011
komentarze
Nocleg typu: niecodzienne;)
Pozdro!