Rekordowe Bieszczady
-
DST
412.59km
-
Czas
19:31
-
VAVG
21.14km/h
-
VMAX
71.00km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od dwóch lat zbierałem się do zrobienia dystansu powyżej 400 km, ale na planach się zawsze kończyło. W końcu powiedziałem dość, trzeba ten dystans pokonać. Namówiłem Janusza, który się obija na urlopie, na traskę w Bieszczady.
Trasę mniej więcej zaplanowaliśmy przed wyjazdem, w poniedziałek rano w wesołych humorach ruszyliśmy więc na wschód. Do Krakowa zajechaliśmy bez problemów, praktycznie też bez postojów. Sprawnie przebiliśmy się przez miasto i obraliśmy za kierunek Gdów. W Wieliczce zaczęły się górki, które nie odpuściły aż do końca, czyli przez następne 350 km… Pomimo krótkich i stromych podjazdów, wybijających z rytmu, jechało się bardzo przyjemnie. W Nowym Sączu wykąpaliśmy się pod mostem, bo upał nie odpuszczał cały dzień. Ja skupiłem się na odpoczynku w wodzie, Janusz natomiast z wielkim zainteresowaniem obserwował nowosądeckie dziewczęta zażywające kąpieli w całkiem skromnej bieliźnie. Dla niego była to chyba główna atrakcja wycieczki ;)
W Gorlicach, około godziny 19, zrobiliśmy przerwę na porządny obiad. Zamówiony kotlet z serem, pieczarkami i frytkami okazał się niewystarczający, więc zjedliśmy jeszcze małą pizze. Pojedzeni, powoli szykowaliśmy się na nocną jazdę. Z Gorlic jechało się super boczną drogą na Dukle, praktycznie nie było ruchu, więc cały czas jechaliśmy obok siebie.
Gdzieś za Nowym Żmigrodem uśmiałem się do bólu, gdy raźnie kręcącemu pod górkę Januszowi spadł łańcuch, powodując widowiskowe wyrżnięcie w krzaki. A że wpięty był w pedały, to się wygramolić nie potrafił. Najwięcej komentarzy leciało pewnie ze strony kierowców ciężarówek, którzy akurat w tym samym momencie wyprzedzali nas całym konwojem. Na pewno wnioskowali, że jakiś stary dziad leży nawalony w rowie i wstać nie umie... :D
Dalsza droga była kwintesencją nocnej jazdy na rowerze. Z głównej drogi skręciliśmy na drogę prowadzącą do Komańczy. Prawdziwy koniec świata. Zero latarni, nawet po wsiach, zero ruchu i cisza zupełna. Zaczęła też schodzić lekka mgła, która z czasem otuliła wszystko dookoła. Problemem okazała się być moja lampka, której niespodziewanie szybko padły baterie, ale pełnia księżyca pozwalała jechać bez oświetlenia, zresztą przy gęstej mgle światło nic nie dawało. Po godzinie 3 zrobiło się zupełne mleko, nie było widać praktycznie niczego. W takich warunkach nie dało się jechać, więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na przystanku. Legliśmy się na wąskich ławkach, odpoczywając do czwartej godziny.
Poranek przywitał nas pięknymi kolorami wschodzącego słońca, mieszającymi się z białymi mgłami. Jechało się naprawdę bardzo przyjemnie, dopiero nisko zawieszone słońce uświadomiło nas, że wjechaliśmy głęboko w góry.
Problemem był jednak brak wody i czegokolwiek do jedzenia. Zrobione wieczorem pod Biedronką 4 bułki okazały się być dobre tylko do 5 rano. Zaczęła się więc w moim przypadku jazda na głodzie i pragnieniu, które tylko i wyłącznie mnie zwalniało. Wodę pozyskałem w jakiejś bacówce, ale do najbliższego sklepu było 40 km…
Ciężki to był odcinek, oj bardzo ciężki. W nogach było już ponad 300 km, nad ranem dodatkowo łamało człowieka spanie. Wlekłem się pod każdą górkę. Dopiero w Cisnej, jak zbawienie, ukazał się sklep spożywczy, który co nie co podratował moją kondycję.
Bieszczady. Góra, dół, góra dół. O godzinie 9 słońce paliło już okrutnie, przed nami były jeszcze jakieś 40 km nad Solinę, ten odcinek również jechało mi się źle, w przeciwieństwie do Janusza, który dostał, nie wiadomo skąd, mocnego pałera i cisnął jak głupi gdzieś z przodu.
Ostatni odcinek nad zaporę to była już katorga, góry nie odpuściły aż do końca.
Nad Soliną odpoczęliśmy na plaży i pokąpaliśmy się chwilę.
Ostatnim etapem wypadu był Sanok, z którego odjeżdżał PKS do Katowic. Leniwie zatoczyliśmy się na dworzec, zahaczając jeszcze o Biedronkę. W niepewności siedzieliśmy do godziny 17, bowiem nie wiadomo było, czy uda się spakować rowery do autokaru. Na szczęście 2 dyszki na flaszeczkę dla kierowcy rozjaśniły sytuację i z ulgą wpakowaliśmy się do klimatyzowanego Autosana.
Podróż minęła bez problemów i o 23 zameldowaliśmy się w Katowicach.
Uff, udało się pobić rekord dziennego dystansu i to i ponad 110 km. Najbardziej bolały mnie ręce od słabej owijki i niewygodnych rękawiczek, potem trochę tyłek, mięśnie prawie wcale.
Dystans jak dystans, ale przewyższeń wyszło prawie 4000 metrów, więc na płaskiej północy pewnie spokojnie 500 km by się zrobiło. Ale w każdym bądź razie satysfakcja jest
Pora na zdjęcia:
Góry za Gdowem:
Wiśnie, czereśnie, porzeczki - jakoś trzeba sobie radzić :P
Dookoła góry:
Uchachany Jasiek:
Prawie jak Spa:
Przed Gorlicami:
Robię kanapki pod Biedronką. Wykorzystuję to skrzętnie i większość dobroci zgarniam do swoich bułek:D
Wcianamy obiad:
I rozpoczynamy nocną jazdę:
Chwila na przystanku:
Dookoła klimat grozy:
Rasowe żule:
Chwilę w zupełnym mleku:
I odpoczynek na kolejnym przystanku:
Robi się jasno:
I pięknie:
Raz dziury:
Raz nowy asfalt:
Będziemy w Google Street View ! :D
Nad Soliną:
Mały dysonans?
Ostatnie górki i dojeżdżamy do Sanoka
Pozdrawiam :)
Kategoria 300>
komentarze
P.S. Na zdjęciu pt. "Przed Gorlicami" w oknie widać słynny plakat z błędem językowym "Feel like AT home" opisywany w mediach.
No bo my ciągle ze sobą rywalizujemy,kto silniejszy,kto bogatszy,kto mądrzejszy,kto przystojniejszy,kto ma ładniejszą kobietę...;)
Fajne foty jak zwykle , wielkie graty za dst i że wytrzymałeś z Januszem więcej niż 12 godzin!:)))
Dystans nie budziłby takiego szacunku gdyby nie przewyższenia!!
Jaki wiatr mieliście??
Pozdrower
Ja chciałem uderzyć w końcu na 300, ale kontuzja kolana póki co mnie powstrzymała..:/
Pozdro!
Skądś znam te Gorlice :) (szkoda, że nie daliście znać, byłem wolny około 19, pociągnąłbym Was trochę ;))
Poza nowosądeczankami oczywiście :p
Ale zawiedziony jestem że nie uwieczniłeś tych nowosądeczanek ;P
Piękna jazda i świetny opis. Tylko gdzie są fotki tych nowosądeckich pięknośći?
Pozdrawiam