Dzień 9 - Hyc z wiatrem!
-
DST
171.26km
-
Czas
08:43
-
VAVG
19.65km/h
-
VMAX
71.00km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Juz o 8 jesteśmy w trasie. Robimy całkiem sympatyczne dwa podjazdy i wbijamy się na główną drogę, która jest praktycznie pusta. Wiatr na początku przeszkadza wiejąc w bok, jednak po pewnym czasie zmienia kierunek i pcha nas z mocną siłą do przodu. Dzięki temu nasza średnia prędkość podróży wzrasta momentami do ponad 30 km/h. W południe zatrzymujemy się na przydrożnym straganie i wcinamy za grosze dwa melony. Niestety chwilę później jesteśmy świadkami przykrej sytuacji - ruszamy naprzód, jednak spostrzega nas mały pies sprzedawczyni, który wylatuje za nami na drogę. Niestety na jego nieszczęście, wpada prosto pod nadjeżdżający samochód, który nawet nie wysila się, żeby zahamować, tylko przejeżdża po biednym psiaku. Ten ginie na miejscu, ku rozpaczy sprzedawczyni. Oddalamy się w lekkim szoku, że wszystko to stało się 5 metrów od nas.
Z wiatrem szybko docieramy do granicy z Rumunią. Tam spotykamy Francuza, który preferuje naprawdę wyluzowany styl bycia - sakwy ma zbudowane z karnistrów zakrytych szmatkami, podróżuje z lodówką spełniającą rolę kufra, koszykiem na zakupy oraz rozkładanym w 2 sekundy namiotem Quechui. Jedziemy chwilę razem.
Wiatr przybiera jeszcze bardziej na sile, sypiemy raźnie w stronę miasta Husi, nie schodząc praktycznie poniżej 40 km/h. Spotykamy również Niemca, który objeżdża Rumunię zwiedzając wszystkie muzea... Jak się potem okaże, będziemy mieli okazję go spotkać jeszcze dwa razy.
Gdy robi się ciemno, postanawiamy poszukać noclegu w najbliższej wiosce. Niestety dwie okazują się być cygańskie, więc jedziemy dalej. Kolejna wioska na szczęście jest zamieszkana przez Rumunów, jednak nie jest tak łatwo znaleźć nocleg. Pomaga nam młody chłopak mówiący po angielsku. Najpierw udaje się namówić młodą kobietę z dwójką dzieci, aby rozbić się u niej na ogrodzie - a raczej zapaskudzonym wybiegu dla kur. Po chwili jednak coś jej odbija i nas wygania, podczas gdy mu już zajęci jesteśmy rozkładaniem namiotu. Młody chłopak jednak robi wrzawę we wsi i znajduje się kilka domów dalej człowiek, który chce nam pomóc. A pomógł nam bardzo, bowiem... udostępnił swój domek letniskowy. Co prawda zupełnie nie rozumiałem idei posiadania dwóch domków po dwóch stronach ulicy naprzeciwko siebie i nazywania jednego letniskowym, ale mieliśmy go całego dla siebie, więc nie zadawałem niepotrzebnych pytań. Domek składał się z dwóch dużych pokojów, więc miałem swój odzielny. Na kolację dostaliśmy wielką tacę z melonami oraz bimber... Jednak nauczeni po przygodzie na Ukrainie, wypiliśmy po jednym kieliszku, lekko się wykrzywiając i podziękowaliśmy. I wpadł kolejny nocleg pod dachem.
Poranek
Okulary Endury spisały się idealnie
Oj wiało!
Lansik mały
Rower Francuza... Oglądnijcie dobrze!
I główny bohater. Browar, skręt i jazda!
Cisniemy
:D
A tutaj dla kontrastu uporządkowany Niemiec:
I nasza kolacja :)
Kategoria Turcja 2012, 100-200 km
komentarze
Zajebiście się czyta i ogląda,nie ma to tamto...,a ten Fracuz całkiem do mnie podobny!:))
A Niemiec z choinki się urwał,sztywny i drętwy...pewnie nie lubi nawet piwa:)
Zajebiście się czyta i ogląda,nie ma to tamto...,a ten Fracuz całkiem do mnie podobny!:))
A Niemiec z choinki się urwał,sztywny i drętwy...pewnie nie lubi nawet piwa:)