vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Grecja - dzień 14

  • DST 101.52km
  • Teren 4.50km
  • Czas 05:11
  • VAVG 19.59km/h
  • VMAX 67.50km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 czerwca 2009 | dodano: 12.07.2009

Dzisiejsza wycieczka będzie ostatnią dłuższą jazdą w Grecji. Zaopatrzeni w mapę oraz porady Mirka dotyczące ciekawych miejsc na naszym półwyspie postanowiliśmy objechać go dookoła. Stan pierwotny naszej ekipy wynosił 6 osób – Monika, Kuba, Jakub, Piotrek, Łukasz ( syn gospodarza ) oraz ja. Wyjechaliśmy około godziny 10. Przez małe, urokliwe greckie wioski jechaliśmy wzdłuż południowego wybrzeża kierując się na zachód. Te wsie i miasteczka zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie – kręte, bardzo wąskie drogi biegnące często stromo pod górę zachęcały do kręcenia. Naszym pierwszym celem było miasto Methoni usytuowane w południowo-zachodniej części półwyspu. Droga do tego miasta była przepiękna – typowo górskie odcinki z usianymi co chwilę serpentynami. Mała szerokość dróg dodatkowo podnosiła emocje przy zjazdach – na niektórych zakrętach tylne koło po prostu odjeżdżało w bok. Już w drodze do Methoni ekipa mocno się podzieliła. Jakub wyrwał do przodu obierając inny kierunek, a Piotrek nie zaczekał na postoju. Sami także jechaliśmy w dużych odstępach. Trzymałem się z Kubą, co chwilę zatrzymując się na zrobienie jakiegoś zdjęcia. W Methoni główną atrakcją turystyczną jest zamek nad wybrzeżem – potężna, średniowieczna budowla robi wrażenie. Zapach wody morskiej, fale rozbijające się o umocnienia fortu oraz poczucie cofnięcia się w czasie – warto ten zamek odwiedzić.
W tym miejscu ekipa się podzieliła na dobre. Łukasz, który postanowił nie jechać dalej wrócił się z Moniką ( która już taka chętna do powrotu nie była ) do domu, natomiast Kuba i ja postanowiliśmy jechać dalej, do następnego portowego miasta – Pilos. Droga była spokojna, wijąca się lekko w górę przez około 10 km. Przed samym miasteczkiem zatrzymaliśmy w supermarkecie na zakupy. Pakując rzeczy do sakwy, ujrzałem pędzącego w stronę Methoni Jakuba, który jak się okazało był w Pilos przed nami i już wracał. Gdy usłyszał, że my jedziemy dalej, w stronę wodospadów, z chęcią do nas się przyłączył. I tak sformowała się nasza ostateczna, trzy osobowa grupa. Z Pilos był długi podjazd pod główną drogę ( która i tak była pusta ). Byliśmy przygotowani na spore góry – na mapie wyglądało to naprawdę groźnie. Jak się później okazało większość z tych serpentyn była w postaci zjazdów. Podjazdy oczywiście też się znalazły, jednak szły w miarę sprawnie. Naszym głównym celem była mała miejscowość Charavgi, gdzie ukryte głęboko w górach znajdowały się owiane tajemnicą wodospady. Jednak odnalezienie drogi nie było takie łatwe. Dopiero spytanie o drogę bardzo, ale to bardzo starej babci, która bardziej wyglądem i głosem przypominała Azjatkę poskutkowało trafieniem do wodospadów.
Szutrową drogą rodem z Australii dojechaliśmy do znaków prowadzących, którymi kierowaliśmy się aż do celu. I tu zaczęła się jedna z lepszych przygód w Grecji. Dotarliśmy na miejsce, już pierwszy, malutki wodospad zrobił na nas spore wrażenie – idealnie niebieska, przezroczysta i czysta woda, otoczenie pięknych kwiatów oraz niesamowity szum spadającej wody tylko nas zachęcił, aby podążać wąską ścieżką dalej, ku źródłom tej rzeki. Towarzyszył nam także śpiew nieznanych nam ptaków, sprawiający wrażenie tajemniczości i dzikości odwiedzonego miejsca. W pewnym momencie dotarliśmy do najwyższego wodospadu – spadająca woda z wysokości 20 metrów wyglądała nieziemsko. W pewnym momencie zobaczyłem Jakuba wspinającego się po prawie pionowej skale, biegnącej wzdłuż opadającej wody. W pierwszej chwili zacząłem krzyczeć, żeby zszedł, ponieważ wdrapał się dosyć wysoko, jednak już po chwili zdrowy rozsądek ustąpił miejsca chęci przygody i zacząłem podążać śladem Jakuba. To, co na nas czekało ciężko opisać. Zapomniana droga, zapewne z powodu swojego niebezpieczeństwa, prowadziła nas po skalnych urwiskach wzdłuż wodospadów. Wbite co parę metrów metalowe pręty umożliwiały powolną drogę dalej. Co chwilę przed oczami pojawiały się nowe kaskady, nowe jeziorka z krystalicznie czystą wodą, które zachęcały, by do nich wskoczyć. Gdy na naszej drodze pojawiła się wąska belka przymocowana do skały na myśl przyszły mi sceny z Piratów z Karaibów czy chociażby Indiany Jonesa. Podążaliśmy zapomnianą, zarośniętą drogą. Po chwili weszliśmy w las. Przypominał afrykańskie lasy równikowe – porośnięte mchem konary drzew, mocny kontrast zieleni oraz pajęczyny z potężnymi pająkami rozpięte pomiędzy ścieżką. To było coś, czuliśmy się jak odkrywcy, którzy właśnie odkrywają nowe, nieznane miejsce.
O godzinie 16, w obliczu nadciągającego wieczoru postanowiliśmy wracać, ponieważ przed nami była jeszcze długa droga. Przy wyjeździe z wodospadów, na wspomnianej wcześniej szutrowej drodze… urwał mi się ponownie hak. Nie byłem ani zrozpaczony, ani zdenerwowany – urywanie haków mi chyba weszło w krew. Nie zamierzaliśmy wzywać pomocy, dlatego postanowiłem, że zrobię z napędu single-speeda. Wybór padł na przełożenie 3:5. Szybkie rozkucie łańcucha, wymontowanie przerzutki i w drogę. Przełożenie takie wystarczyło, aby osiągać prędkości rzędu 25-29 km/h. Pod górki nie miałem wyboru – musiałem stawać na pedałach i mocno kręcić, z górki natomiast nie pozostawało mi nic innego jak mocno się skulić i pozwolić jechać rowerowi na luzie. W pierwszym przypadku wykręcałem około 27 km/h, w drugim, na zjazdach prawie 65 km/h. Odcinek z wodospadów, w stronę Kalamaty także był ciekawy- obfitował w szybkie i ostre zjazdy z niezliczoną ilością serpentyn. Wchodzenie w nie przy prędkościach dochodzących do 70 km/h należało do nie lada wyczynów. Parę razy tylne koło po prostu mi odjeżdżało, jednak zawsze w porę udawało mi się wyjść cało z zakrętów. Nie udało się to natomiast Jakubowi, który dwa razy na serpentynach zaliczył widowiskowe, ale i lekko przerażające upadki. Za pierwszym razem przez 5 minut próbowaliśmy wyciągnąć jego rower spod barierki – tak mocno się wbił. Jednak na szczęście ( i o to olbrzymie, przy takich prędkościach spokojnie mógł sobie coś połamać uderzając o asfalt ) nic mu się nie stało, dlatego kontynuowaliśmy podróż. Przed Kalamatą odbiliśmy na Koroni. Jechaliśmy teraz przy zachodzącym słońcu, zrobiło się chłodniej, co umożliwiało mi szybsze pokonywanie wzniesień, które na ostatnich 25 km zaczęły się pojawiać coraz częściej. Serpentyny towarzyszyły nam cały czas. Chyba przez całe swoje życie nie przejechałem przez tyle zakrętów co tego dnia. Rozwagę zostawiliśmy chyba w Polsce, bo na jednej z takich właśnie serpentyn o mało co nie zderzyłem się z busem. Polegało to na tym, że przy 50 km/h, aby nie wypaść z trasy, trzeba było jechać środkiem, po linii oddzielającej pasy ruchu. Wszystko działo się w ułamku sekundy, zakręt był na tyle ostry, że nie widziałem czy jedzie coś z przeciwka. A jak się parę sekund potem okazało, jechał, biały bus, który także pokonywał ten zakręt po wewnętrznej. Minęliśmy się dosłownie o parę cm, nie wiem czy gdybym nie uchylił głowy, to bym się nie zderzył z jego lusterkiem.
Emocji w każdym razie nie brakowało.
Przed naszym obozowiskiem czekał na nas jeszcze jeden podjazd – krótki, aczkolwiek bardzo stromy, co w połączeniu z moim single speedem sprawiło, że po 100 km nie miałem już ochoty dalej jechać. Jakoś jednak ( średnia podjazdu 25km/h ) dowlekłem się na górę, gdzie czekała na nas pyszna kolacja z mięskiem i grecką sałatką.
To było coś ! W Grecji było tak, że każdy dzień przynosił coś nowego, codziennie mogłem mówić, że spędzony dzień był lepszy od poprzedniego. Z dzisiejszego poziomu nie mogę porównywać żadnego dnia, jednak ten, przejechany po Peloponezie na pewno długo zostanie w mojej pamięci.
Natomiast po zmroku, około godziny 21:30 idziemy z Moniką popływać w morzu. Wrażenia również genialne - duże fale rozbijające się o brzeg oraz otaczająca człowieka ciemność. Po prysznicu obok restauracji wracamy pod namiot, gdzie siedzimy i rozmawiamy do około 3 w nocy. Zmęczeni, usypiamy potem dosyć szybko. Wspaniały dzień ! :)


Pora na zdjecia ;)

Droga do Methoni, przepiękna trasa wzdłuż morza:




Osiołek spotkany przy szosie:


Dalsza droga, w dół i w górę:






W stronę gór:


Końcowy zjazd do Methoni:




Zamek w Methoni:




Pop :) :


Kuba ( zwróćcie uwagę na okularki i sposób przewożenia aparatu :D ):


Wodospady, żadne zdjęcia ani film nie oddadzą tego, co tam było na żywo :




Krab słodkowodny, Charavgi to jedno z nielicznych miejsc w Europie, gdzie kraby te występują w naturalnych warunkach. Potrzebują idealnie czystej wody... :


Zapach kwiatów i szum wody...:


Gdybyśmy mieli więcej czasu, na pewno odważyliśmy się wskoczyć do tej wody. Na zdjęciu, przy tafli można dostrzeć, zaraz za spadającą wodą, otwór - to mała jaskinia, do której aby wejść, należy przepłynać pod wodospadem. Po prostu magia :


Małe jeziorko, głębokie podobno na ponad 20 metrów:


Dalsze, odkryte kaskady:


Wspinaczka do góry wzdłuż spływającej wody ( po prawej ):


Widok z góry, aż chce się skoczyć :


To już powrót, wypadek na serpentynie:


Przerzutka kaput:


I na koniec już, merida na single speedzie ;) :



Dzień następny
Dzień poprzedni


Kategoria 100-200 km, Grecja 2009


komentarze
MiTTi
| 21:41 czwartek, 25 sierpnia 2011 | linkuj Zdjęcia z poprzedniego dnia genialne, a żeby opisać te - zwyczajnie zabrakło mi słów....
yeti91 | 16:12 środa, 2 września 2009 | linkuj Cudownie, fotki jak z raju :)
bartek9007
| 09:48 środa, 15 lipca 2009 | linkuj szaleństwo :) piekne okolice :) az rower z piwnicy wola do jazdy :)
Platon
| 09:55 wtorek, 14 lipca 2009 | linkuj Jeśli przy wodospadach było piękniej niż na zdjęciach to chyba znaleźliście skrót do nieba ;P
Niradhara | 07:19 poniedziałek, 13 lipca 2009 | linkuj Brak mi słów! Dodałam do ulubionych i będę oglądać codziennie wieczorem, żeby mieć piękne sny :)))
Dynio
| 23:49 niedziela, 12 lipca 2009 | linkuj Mnie by nic nie powstrzymało aby wejść do takiej wody.REWELACJA.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa woscs
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]