Dzień 13 – Tunele
-
DST
140.92km
-
Czas
08:05
-
VAVG
17.43km/h
-
VMAX
75.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano zamarzaliśmy. Dopiero podjazd pod ostatnią przełęcz w Dolomitach – Passo Costalunga pozwolił na ogrzanie się. Sam podjazd taki sobie, mało widokowy, pod koniec prawie płasko. Ale 1752 m nmp zdobyte. Zjazd z Costalungi był najdłuższym na całej wyprawie, a to dlatego, że zjeżdżaliśmy całkiem z Dolomitów oraz że Bolzano, do którego zmierzaliśmy, leżało na wysokości 270 m npm. Tego zjazdu chyba nigdy nie zapomnę, reszta zdrowego rozsądku już dawno zatraciła się gdzieś przed Hochtorem i praktycznie nie używaliśmy hamulców. Początkowa sieć serpentyn poszła całą szerokością drogi, potem zaczął się zjazd w miasteczku, w którym na milimetry dwa auta się mieściły, a pomimo tego wyprzedzałem tam na trzeciego co chwilę. Dalej była długa prosta, na której zaczęły się tunele. Cała sieć tuneli, przez które sypaliśmy cały czas 50-60 km/h. Najdłuższy tunel miał około 3600 metrów, dokładnie nie zapamiętałem, bo za szybko jechaliśmy ;) W tunelu ani jedno auto nas nie wyprzedziło, pomimo tego, że było wystarczająco miejsca. To nie był jednak koniec zjazdu, potem dogoniła nas para na szosówkach z sakwami, którą wyprzedziliśmy na serpentynach ( na zjazdach wyprzedzaliśmy wszystkich rowerzystów, na całej wyprawie ani jeden nas nie wyprzedził, nawet na szosach ). Podpięliśmy się pod nich, potem zaczęliśmy się ścigać. Na prostej jednak z górskimi przełożeniami szans nie mieliśmy, nigdy nie widziałem tak szybkiego odejścia dziewczyny, która poszła ponad 80 km/h w parę sekund zostawiając mnie z tyłu. No, ale fajnie i tak było :D
W końcu jednak i ten zjazd się musiał skończyć. Bolzano objechaliśmy cały czas drogami rowerowymi, miasto wygląda lepiej niż Wiedeń pod tym względem. Są porobione specjalne mosty, drogi, skrzyżowania rowerowe. Tam też zrobiliśmy większe zakupy w Sparze, do którego zaprowadził nas dziarski włoski dziadek.
Kolejnym celem było Merano. Do miasta jechaliśmy cały czas drogą rowerową wzdłuż torów, oczywiście asfaltem. W Merano się pogubiliśmy zupełnie, w wyniku czego straciliśmy ponad godzinę. Okazało się, że pod Stelvio leci dalej droga rowerowa. Po raz kolejny ujrzeliśmy cudowne rozwiązania sieci dróg rowerowych, gdy okazało się, że DDR poprowadzona jest serpentynami na wzgórze.
Dalej jechaliśmy rolniczymi terenami wzdłuż rzeki wypływającej z parku Stelvio. Tu zaczął się mój pierwszy kryzys, zaczęły mnie boleć kolana, a niestety było pod górkę, bo droga z 200 m powoli prowadziła pod najwyższą przełęcz Włoch. Podjechaliśmy jednak możliwie najbliżej Stelvio. Nocleg znaleźliśmy u Włocha na ogródku. Wymęczony i padnięty idę spać, bo jutro zdobywamy główny cel wyprawy – Passo dello Stelvio !
Słoneczny poranek w sercu Dolomitów:
Costalunga zdobyta:
Pożegnanie z Dolomitami:
Złapany gdzieś na stacji:
Droga do Merano:
Lokalne specjały:
Serpentyny rowerowe:
Zameczek:
Kategoria Passo dello Stelvio 2010, 100-200 km
komentarze
oh nie ma to jak upierdliwe fanki hehehe
Pozdro!
Wczorajsza wiadomość od syna jadącego do Hiszpanii brzmiała "Na francuskich ścieżkach w ciągu dwóch godzin miałem trzy kapcie".
Dobrze, że przy tych prędkościach, które rozwijaliście nic nikomu się nie stało:)
a w zamku byliście? i dlaczego tak mało zdjęć! :D