50-100 km
Dystans całkowity: | 12181.94 km (w terenie 1098.90 km; 9.02%) |
Czas w ruchu: | 645:25 |
Średnia prędkość: | 18.87 km/h |
Maksymalna prędkość: | 85.00 km/h |
Suma podjazdów: | 11210 m |
Liczba aktywności: | 168 |
Średnio na aktywność: | 72.51 km i 3h 50m |
Więcej statystyk |
Pętelka szosowa z Ewą ;)
-
DST
78.84km
-
Czas
03:33
-
VAVG
22.21km/h
-
VMAX
55.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czasu nie za dużo, bo na 16 do pracy, dlatego krótka przejażdżka z Ewą do Babic. Musiałem jechać na Specu, bo merida zabłocona cała i znowu nie chciałem przekręcać spdków ( w końcu gwint padnie ) Wyjechaliśmy o 10 i sprawnym tempem przez Chełmek ( tutaj chwila przerwy na bezimiennej górze ) posypaliśmy na zamek w Babicach. Tam ponownie przerwa, czas jednak szybko leci więc zbieramy się przez Bolęcin do Trzebini, gdzie Ewa pierwszy raz widzi Balaton :P Potem już szybciutko do domku ;) Dzięki Eff ;)
Na górze:
Odpoczynek po podjeździe pod zamek, puf puf :D
Alvaro ;)
Sypiemy na Zagórze:
A na Balatonie śmiejemy się z kaczek, które co chwilę wpadają pod lód :D
Po czym wesoło wracamy do Jaworzna :)
Następny wpis dopiero gdzieś za jakieś 9 dni, jutro sobie lecę na mini wakacje ;P
Pozdrówka
Kategoria 50-100 km
Tenczynek z ekipą
-
DST
77.98km
-
Teren
40.00km
-
Czas
04:20
-
VAVG
18.00km/h
-
VMAX
55.00km/h
-
Temperatura
17.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Spotkanie o 8 rano pod halą w centrum. Funio proponuje pojechać do Tenczynka na zamek, przewodzi zatem grupie i wesoło kręcimy przez lasy i łąki. Nasza radość rośnie tym bardziej, że wszędzie jest błoto, które szybko paskudzi ubrania i całe rowery. Robi się ciepło, prawie jak w lecie :)
Zdjęć nie mam czasu tutaj dawać, więc link do picassy:
https://picasaweb.google.com/vanhelsingjaw/170312TenczynekZEkipaJMTB?authkey=Gv1sRgCKqmoKTn56H6Kg
Kategoria 50-100 km
Małopolska pętelka
-
DST
66.07km
-
Czas
02:56
-
VAVG
22.52km/h
-
VMAX
58.00km/h
-
Temperatura
11.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Krótko, bo na 16 niestety trzeba iść do pracy. Spokojna i lajtowa pętla przez Jeleń, Chełmek, Libiąż, Żorki, Wygiełzów, Płazę, Bolęcin ( odkryłem nowy, fajny podjazd z Bolęcina do Płazy ), Trzebinię i Balin. Pogoda super, tylko wiatr jeszcze zimny wieje, z powrotem się trochę z nim męczyłem.
A jutro od 8 rano zlot pod halą i śmigamy jaworznicką ekipą :)
Kategoria 50-100 km
Objazdówka z Januszem
-
DST
65.85km
-
Czas
03:03
-
VAVG
21.59km/h
-
VMAX
53.00km/h
-
Temperatura
6.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z uczelni udało się wyrwać szybko więc... davaj na rower. Postanowiłem pojechać do Trzebini nad Balaton, po drodze wpadłem na pomysł, że może Janusz wybierze się ze mną. Ano i wybrał się. Zanim jednak się zebrał objechałem trochę Trzebini, spotkaliśmy się w Luszowicach, skąd przez sierszę wróciliśmy do Jaw. Po ciemku jeździ się super, jest fajny klimat.
Lustrzanki się wozić nie chce za każdym razem
Kategoria 50-100 km
Z żulem Januszem
-
DST
67.58km
-
Czas
02:37
-
VAVG
25.83km/h
-
VMAX
68.00km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z Januszem i Nedvedem do Olkusza, a potem przez Lgotę do Trzebini. Od Bukowna tempo mocne, Janusz odstawał ;D W Olkuszu jedno piwko, w Trzebini na Balatonie drugie, w Jaworznie kolejne dwa.. Alkotrip :P
Kategoria 50-100 km
Przehyba
-
DST
92.93km
-
Czas
04:29
-
VAVG
20.73km/h
-
VMAX
64.00km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czyli najwyższy asfaltowy podjazd w Polsce. Wyjazd z Krościenka, trasa główną przez Zabrzeż. W Gołkowicach skręcam w prawo i zaczynam podjazd. W sumie pod górę jest 13km, z czego około 7 ostro. Kręcę sobie spokojnie, czasem trzeba stawać na pedały. Na górze trafiam na odcinek TransCarpatii, jedzie paru zawodników. Zjazd niebezpieczny, bo droga wąska i pofałdowana. Powrót prawie taki sam, z tym, ze jadę drugą stroną rzeki aż do Jazowska, super spokojne okolice, których na mapach nawet nie ma.
Kategoria 50-100 km
Łapanie podjazdów
-
DST
87.89km
-
Czas
04:15
-
VAVG
20.68km/h
-
VMAX
67.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trudna trasa prowadząca przez pasmo Pienin i Gorców. Wyjechałem z Krościenka i wspiąłem się na dobry początek stromym podjazdem pod Hałuszową, skąd posypałem na Niedzicę i Dębno. Tam to skręciłem na przełęcz Knurowską, podjazd wszedł całkiem fajnie. Dalej szybki zjazd do Ochotnicy Dolnej, gdzie postanowiłem przebić się przez góry, bo GPS pokazywał drogi. Droga była, ale tylko podjazd, na zjeździe trzeba było prowadzić. Wylądowałem w Kamienicy, w której znalazłem inne przebicie do Ochotnicy. Tu zaczęła się ścianka 18-22 %, cały czas musiałem stawać na pedałach. Podjazd miał blisko 3 km, piekielnie trudny, zwłaszcza, że był gorąc.
Zjazd okropny, dziurawe płyty nie pozwalały się rozpędzić. Powrót główną.
Kategoria 50-100 km
Dzień 29 - TirStop
-
DST
81.25km
-
Czas
04:20
-
VAVG
18.75km/h
-
VMAX
49.00km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Podjazdy
450m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na dzień dobry kaszka i kawa. Przed 9 wyruszamy, ale jedzie się ciężko, jest lekko pod górkę aż do Varażdina. Potem wiatr się zmienia i aż do Murska Średice jedziemy pasem dla rowerów. Wjeżdżamy do kolejnego państwa, czyli Słowenii. Pierwotny plan zakładał powrót pociągiem z Zagrzebia do Polski, lecz wysokie ceny biletów skutecznie nas od tego planu odwiodły. Wpadłem za to na inny, bardziej szalony, czyli złapanie stopa do Polski z rowerami. A że mi nie potrzeba dużo od pomysłu do realizacji, wesoło kręciliśmy w kierunku granicy z Węgrami, skąd planowałem zacząć łowy. Przed tym jednak zrobiliśmy zakupy na Słowenii w Lendavie ( w końcu normalne ceny ! ) i przekroczyliśmy granicę z Węgrami.
Łapać stopa mogliśmy tylko w pojedynkę i tylko na Tiry. Już po 30 minutach zatrzymał się Polak pędzący prosto w stronę Warszawy, więc pozwoliłem Mateuszowi zabrać się z nim, mi przecież wystarczyło cokolwiek na południową granicę. Podziękowaliśmy sobie za wspólną wyprawę i wymieniliśmy sprzętem.
Zostałem więc sam. Było po 14, miałem zatem jeszcze sporo czasu na złapanie transportu do kraju. No to łapałem. Łapałem i łapałem. Wyciągnąłem nawet flagę Polski, którą machałem tylko Polakom. Zatrzymywało się wielu, jednak tylko żeby powiedzieć, że nie ma miejsca, że jedzie w innym kierunku, albo że ma chłodnię lub zupełnie wypakowaną naczepę. No to stałem i machałem dalej. Po 18 zacząłem wątpić, gdy zatrzymał się kierowca Tira i powiedział, że dopiero jutro o 6 rano jedzie dalej, bo teraz pauzuje i jeżeli do tego czasu nic nie znajdę, to mogę się z nim zabrać. Próbowałem dalej, jednak bez rezultatu. Zaczęło się ściemniać, musiałem więc poszukać noclegu. Dodatkowo zbierało się na duży deszcz. Ruszyłem do pobliskiej wioski w celu znalezienia dachu nad głową, stodoła czy garaż, było mi to obojętne. Pojawił się jednak problem z komunikacją, dogadać się z Madziarami nie jest łatwo. Z gościnnością oczywiście tak samo jest, nikt nawet przez chwilę nie pomyślał, żeby mi pomóc. Po spytaniu około 10 osób, z czego ostatnia wysłała syna na rowerze, żeby mi pokazał hotel, zdenerwowany zupełnie wykląłem siarczyście i ruszyłem z powrotem na granicę. W tym samym czasie zaczął padać deszcz. Namiotu nie miałem, bo zabrał go Mateusz. Trzeba było więc coś szybko wymyślić.
Moją uwagę przykuły 3 ciężarówki stojące na bocznym parkingu, widać było wyraźnie, że stoją tam już od dłuższego czasu i są częściowo okradzione. Pierwsza i druga okazała się zamknięta, lecz trzecia, z powybijanymi szybami dała się otworzyć… No to mam mój hotel!
Kabina była na tyle duża, że wpakowałem do niej nawet rower. Elegancko rozłożyłem sobie łóżko do spania, ale duża ilość szkła i smaru nie zachęcała do rozwijania śpiwora, więc postanowiłem się ubrać i jakoś przecierpieć tę noc. Coraz częstszy stukot kropel o dach i rozlewających się po przedniej, na szczęście zachowanej w całości, szybie sugerował, że wybór tej ciężarówki był dobrym pomysłem. Problemem okazała się rozbita boczna szyba, z której leciało lodowate powietrze. Na szczęście w kabinie była też duża poducha, która skutecznie zatkała dziurę. Mimo to było okropnie zimno, przez całą noc może spałem jedną godzinę, budząc się co chwilę z zimna. Tak przetrwałem do rana, jednak była to zdecydowanie najgorsza noc wyprawy. Zziębnięty, wygłodniały i powyginany o godzinie piątek zacząłem biegać dookoła ciężarówki, żeby jakoś się rozgrzać. Komiczny to musiał być widok.
Zdołałem przegryźć na szybko paczkę musli, po czym ruszyłem na poszukiwanie mojego obiecanego transportu.
Drava:
Mój hotel:
Kategoria 50-100 km, BAŁKANY 2011
Dzień 25 - Muezinów śpiew
-
DST
73.25km
-
Czas
04:19
-
VAVG
16.97km/h
-
VMAX
52.00km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Podjazdy
800m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
O 3 w nocy do uszu wdziera się obcy, nieznanie brzmiący śpiew. Z muzułmańskiej części miasta, z górującego minaretu wydobywa się dźwięczny odgłos śpiewającego muezina. Nawołuje do modlitwy. Obce słowa wypełniają cichą dolinę, rozchodząc się echem po zagłębieniach. Uśmiecham się lekko, czując trochę egzotyki i ponownie zasypiam.
Rano dostajemy od gospodarzy chleb i paskudną colę. Zbieramy się szybko, droga jest spokojna, lecz znowu jest gorąco. Robimy długi popas na stacji i zaczynamy podjazd pod przełęcz 800 m. npm. Pagórkowaty podjazd szybko zmienia się w zjazd, na górze doganiają nas ciemne chmury, z których zaczyna kropić. Uciekamy jednak na zjeździe.
Powoli zbliżamy się do granicy z Chorwacją. Mijamy ostatnie muzułmańskie miasta, między innymi Bihać i bez problemów przedostajemy się na chorwacką stronę. Tam zauważają nas Polacy w aucie wracający już do Polski. Wiozą ze sobą niepotrzebny już prowiant, więc zostajemy obdarowaniu wodą z Biedronki, 3 pasztetami i śledziami w pomidorach! : ) Znowu pozytywny akcent :)
Za kierunek obieramy Plitvice, jednak chmura deszczu nas dogania. W prawie opustoszałej wiosce ( wioska graniczna, więc również ucierpiała podczas wojny ) znajdujemy elegancki garaż pod domem, gdzie przeczekujemy deszcz. A deszcz widzimy pierwszy raz od 20 dni, więc jest to dla nas nie lada atrakcja. Monotonia jednak szybko się pojawia, więc zasypiamy nieświadomie...
Budzimy się, gdy jest już szaro, dalsza droga nie ma sensu. Postanawiamy się gdzieś rozbić, garaż fajny, ale przecież lepiej na gospodarza ! Udaje się od razu znaleźć miejsce na równej trawce u starszej pani. Pani jednak była chyba lekko wystraszona, bo zamknęła się od razu. My od razu idziemy spać. Jutro czekają na Plitvickie Jezora :)
Następnego dnia będzie duuużo zdjęć z jezior :)
Kategoria 50-100 km, BAŁKANY 2011
Dzień 24 - Najlepsze śniadanie życia
-
DST
90.90km
-
Czas
05:56
-
VAVG
15.32km/h
-
VMAX
55.00km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Podjazdy
1500m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Obiecane wieczorem śniadanie okazuje się prawdziwą ucztą dla podniebienia. Viśnja zaprasza nas do siebie, gdzie razem z mamą przygotowują nam coraz to inne dania, które wypełniają stół po brzegi. Wszystko tutaj jest domowe, bowiem najbliższy sklep jest daleko i nie opłaca się często jeździć. Na sam początek dostajemy jajecznicę ze świeżych jajek, którą popijamy jeszcze ciepłym mlekiem prosto od krowy. Po niej zaczyna się prawdziwy przepych - baranina z rusztu, ser krowi, żółty domowy ser, szynki, kawa, pyszne ciasto, ogórki, pomidory, arbuz... Wszystkie te rzeczy smakują niesamowicie, bowiem każda z nich pochodzi z gospodarstwa i nie jest tknięta chemią. Po tak wybornej uczcie odpoczywamy ponad godzinę przy okazji rozmawiając o życiu w Bośni i Polsce. Na pożegnanie dostajemy jeszcze dwie wielkie kanapki na drogę i różne ciasteczka. Jesteśmy oczarowani gościną, ciężko się pożegnać.
O 10 jednak wyruszamy w trasę. Jedzie się bardzo przyjemnie, najedzeni kręcimy wesoło podziwiając bezkresne widoki. Wciąż towarzyszą nam wymarłe wioski, raz na czas przejedzie tylko jakiś samochód. Dojeżdżamy do Drval, gdzie na stacji benzynowej jemy nasze kanapki z owczym serem i rozpoczynamy 15-sto kilometrowy podjazd na przełęcz. Droga wydłuża się bardzo, nachylenie nie jest duże, ale często są małe zjazdy, które wybijają z rytmu. W lesie co chwilę widzimy ostrzeżenia przed minami.
Zjazd jest bardzo szybki, docieramy do Petrovac, gdzie udaje się znaleźć nocleg na świeżo ściętej trawie przy dużym domu. Gospodarz zajmuje się sprowadzaniem samochodów z USA, rozbijamy namiot obok Forda Mustanga i nowej BMW 5 z rejestracją z Michigan. Dostajemy colę i jakiś sok, lecz na tym kończy się zainteresowane nami, bo gospodarze szczelnie zamykają za sobą drzwi ( auta też pozamykali :D ). Niezrażeni zasypiamy szybko. Jesteśmy w muzułmańskiej części Bośni, czyli opuściliśmy Hercegowinę. Nad miastem górują smukłe wieżyczki minaretów odbijające promienie zachodzącego słońca.
Z cyklu widok z namiotu:
Stół dopiero w połowie pełny:
Patron domu:
Mama Viśni :
W podskokach poprzez pole minowe do domku:
Odłamki pocisków:
Wioski widmo:
Bohaterowie wyprawy :D
Cmentarz radziecki:
Na przełęczy:
Kategoria 50-100 km, BAŁKANY 2011