vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Dzień 4 - W Karpaty

  • DST 114.77km
  • Czas 07:27
  • VAVG 15.41km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 18 lipca 2012 | dodano: 06.09.2012

Śniadanie było bardzo przyjemne, bo umilone przez litrowy dzban mleka. Po pożegnaniu ruszyliśmy główną droga, która oprócz tego, że była dziurawa, okazała się być bardzo zatłoczona. Jechało się okropnie, był to jeden z gorszych odcinków podróży, bowiem ukraińscy kierowcy nic sobie nie robili z przepisów i co chwilę ktoś mocniejsza Ładą wyprzedzał tę słabszą. Nic nie działo się ciekawego, w południe postanowiliśmy podnieść sobie morale bograczem w restauracji. Warto było, bo za całkiem sporą porcję, razem z chlebem i śmietaną zapłaciliśmy niecałe 5 zł.
Za Rahiv ruch nagle ucichł zupełnie. Droga zrobiła się jeszcze gorsza, ale zadowoleni ze spokoju, nie narzekaliśmy. Zrobiło się również całkiem ładnie, wjechaliśmy w góry i jechaliśmy wzdłuż sporej wielkości rzeki.

Nocleg udało się znaleźć za pierwszym razem. Gospodarz razem z synek zajęci byli montowaniem silnika do Łady, udostępniono nam jednak łazienkę z prysznicem, więc morale wzrosły. Poza tym miałem okazję naprawić pedał, który zaczął dziwnie strzelać.
Gdy dzień już chylił się ku końcowi, a my dojadaliśmy ostatki makaronu, przyszedł gospodarz z plastikową butelką, szklankami i talerzem z chlebem, cebulą i słoniną. Jak nie trudno się domyślić, w plastiku miał bimber. I to całkiem mocny, bo potężny łyk ze 100 ml szklanki lekko mnie zatkał i uświadomił, że przekraczamy granicę 70%. Przegryzienie tego cebulą tylko i wyłącznie spotęgowało efekt, więc rzuciłem się na chleb i tłustą słoninę. Cała libacja trwała jakieś 3 minuty, po tym czasie już wiedziałem, że dziś nic nie ogarnę. Seweryn już ledwo się trzymał na nogach, czym prędzej weszliśmy do namiotu. Ja zasnąłem od razu kamiennym snem, Seweryn tymczasem zbuntował się przed takimi trunkami i z trudem wydostając się z namiotu zwrócił całą zawartość kolacji centralnie przed wyjście. Ale o tym dowiedziałem się dopiero rano, kiedy o mało co do tego nie wlazłem... :P
I pij tu z Ukraińcami...

No to jedziemy główną drogą:






Polityka..


Wcinamy bogracz:


Kontrasty Ukrainy. Takie zameczki można spotkać jeden przy drugim. Ludzie leczą swoje kompleksy chyba:


W Karpatach:






Dzieci, nie mając co robić w wakacje, sprzedają przy drodze jagody:


Tudzież je same jedzą ;)




Wieczorna libacja :D


W następnym dniu się mapa google skończy, będą jaja z rysowaniem...


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 3- Ukraińskie dziewczyny

  • DST 120.05km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:50
  • VAVG 15.33km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 17 lipca 2012 | dodano: 04.09.2012

Poranna kawa szybko postawiła nas na nogi i raźnie kręciliśmy w stronę wschodnią. No, może nie tak raźnie, bo sprawną jazdę utrudniały wszechobecne dziury i tymczasowe braki asfaltu. Wybieraliśmy boczne drogi, dlatego ich stan był często o wiele gorszy niż tych głównych ( ale to nie jest reguła, często się zdarza, że na tych krajowych, zaznaczonych na mapie kolorem czerwonym, nie ma wcale asfaltu przez kilkanaście kilometrów ). Więcej na pewno zobaczycie na zdjęciach, bo tylko te jako tako mogą opisać faktyczny stan infrastruktury.
W jednej ze wsi trafiliśmy na trzy wesela, mieliśmy okazję ocenić plotki o urodzie ukraińskich dziewczyn, plotki te okazały się jak najbardziej prawdą :)
Pod koniec dnia udało się znaleźć nocleg pytając sympatycznej ukraińskiej dziewczyny, która, pytając swojej matki, wyraziła zgodę na postawienie namiotu. Szybko zleciały się inne dziewczyny i zaczęliśmy wesołe pogaduchy. Na kolację matka zaserwowała nam przepyszne smażone ziemniaki, michę mięsa oraz jeszcze ciepłe mleko, prosto od krowy. Na rozmowach czas zleciał prawie do północy, dziewczyny chciały nas wyciągnąć na dyskotekę, która odbywała się w sobotę ( a była środa ! :D ). W sumie mogliśmy te parę dni zostać, gdzie nam się spieszyło...
Zauważyłem też, że matka gorąco nas namawiała na pójście na tę dyskotekę, mówiąc przy okazji, że jej córka ma 19 lat i jest już starą panną, bo powinna juz wyjść za mąż. Chyba we mnie widziała potencjalnego zięcia, bo w porównaniu do ukraińskich chłopaków ze wsi wyglądaliśmy całkiem przystojnie :D A Ana, jej córka, stanowiła natomiast piękny przykład ukraińskiej dziewczyny... :)
No ale poszliśmy grzecznie spać!

Zwiększam zdjęcia, lepiej powinno się Wam oglądać :)

Marszrutka:


- 40 lat:




Jedziemy cały czas Karpatami:




Radocha:D


Dziury..








Śluby :)






Taaak :)




Ładą do ślubu :)


Typowy widok we wsi:
















Nocleg u dziewczyn:


Wyżerka:


Matka:


Ana :)



Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 2 - Początek Ukrainy

  • DST 104.42km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:40
  • VAVG 15.66km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 lipca 2012 | dodano: 03.09.2012

Poranek przywitał nas dobrym sercem kucharki, która zapewniła nam śniadanie na dobry początek dnia. Oprócz wielkiej miski owsianki z mlekiem dostaliśmy również bułki z szynką i serem oraz praktycznie nieograniczoną ilość herbaty, którą nabrałem nawet do bidonów. Pojedzeni, leniwie ruszyliśmy dalej. Zaczęło się chmurzyć, deszcz dogonił nas na granicznej przełęczy ze Słowacją, otwartej tylko dla ruchu pieszego i rowerowego. Górską, błotnistą drogą jechaliśmy przez wymarłe okolice w otoczeniu połonin i lasów. Panował zupełny spokój, ciężko było na horyzoncie wypatrzyć nawet najmniejszy ludzki ślad. Droga przez 15 km prowadziła ubitym szutrem, aby zmienić się w dziurawy asfalt. Dopiero po 30 km dotarliśmy do głównej drogi, która zaprowadziła nas na przejście z Ukrainą. Polecam z całego serca to przejście ( Ubla ), bowiem nie ma na nim praktycznie ruchu oraz, jak nas zapewniali mieszkańcy, wystarczy 20 Hrywien ( 8 zł ), aby przewieźć sobie trochę większą ilość wódki czy papierosów na stronę słowacką.

Ukraina przywitała nas... dziurami. Nie ważne, czy były to główne drogi, czy też małe, lokalne szlaki, wszystkie były naznaczone sporej wielkości kraterami, których często nie dało się nawet wyminąć, bo tak były namnożone. Uprzykrzało to jazdę, ale po upuszczeniu Słowacji zmienił się całkowicie klimat wiosek i miast. Cofnęliśmy się bowiem jakieś 30, 40 lat, na ulicy ciężko było spotkać nowe samochody, przeważały stare Łady, Ziły, Gazy i wszelkiego rodzaju dziwne marszrutki, zasilane głównie gazem znajdującym się na w butlach na dachu. Wszyscy oni jeździli jak szaleni, nie przejmując się zupełnie dziurami, w które często z hukiem wpadali. Od czasu do czasu przemknął obok nas nowy, czarny Mercedes, albo równie nowa Toyota Land cruiser, stanowiąc dziwny kontrast dla rozpadających się staroci. Nie było klasy średniej, mieszkańcy mówili o tych samochodach, że to mafia i lepiej nie wchodzić im w drogę. No to nie wchodziliśmy, zresztą ciężko było wejść na drogę nowej S-klasie pędzącej 120 km/h szutrowej drodze z dziurami większymi niż jego 17 calowe felgi.
Ciekawym widokiem był też gatunek paliwa sprzedawanego na stacjach. O 98' można było zapomnieć, czasem pojawiała się 95'. Można było natomiast zatankować swojego nowego mercedesa nawet 70 oktanową benzyną, płacąc za nią niecałe 4 zł.

Ludzie na Ukrainie są niesamowicie przyjaźni. Każdy się uśmiechnie, pomacha, z zaciekawieniem spoglądając na obładowany rower. Pomimo zaobserwowanej, zwłaszcza w tej części kraju, biedy, ludzie na co dzień są uśmiechnięci i jakoś tak lżej patrzą w przyszłość, nie umartwiając się o wszystko. Wszystko to sprawiło, że i ja poczułem się swobodniej, odrzucając różne myśli i po prostu jechałem przed siebie z uśmiechem na ustach zadowolony z pierwszych dni wyprawy.

Nocleg tego dnia znaleźliśmy za pierwszym razem, ponownie spaliśmy w garażu. Mogliśmy się umyć, a od gospodarza dostaliśmy kawę oraz warzywa. Długo rozmawialiśmy o życiu w Polsce i na Ukrainie, popijając całkiem dobre piwo.

Poranne śniadanie:


W Bieszczadach nie brakuje stromych podjazdów:


Droga na Słowację:








Gościu tą maszyną zbierał sobie wycięte drzewa, jak widać trochę ją przeładował :D


Pierwszy T-34




Przejście na Ukrainę:


Ukraińska babuszka


Kawa...


...i piwo ;)


Gospodarze:


Już ciemno, pora spać


Google na kilka następnych dni nie będzie ogarniać map, więc będą tylko poglądowe


W następnym dniu będzie więcej o ukraińskich drogach... ;)


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 1 - Obrzeża Polski

  • DST 124.08km
  • Czas 08:03
  • VAVG 15.41km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 1850m
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano: 02.09.2012

Tegoroczną przygodę zacząłem od spotkania z Sewerynem, współtowarzyszem podróży na najbliższy miesiąc. Przyjechał z rana do Jaworzna, z którego pojechaliśmy zapchanym do granic możliwości pociągiem, do Przemyśla. Byliśmy tam wieczorem, więc dojazd traktuję jako dzień zerowy. Zdążyliśmy jedynie wyjechać z miasta i znaleźć nocleg u rodziny na wsi w dużej stodole. Już pierwszy dzień pokazał nam, że będzie to wyprawa opierająca się na gościnności ludzi, poczęstowano nas bowiem pysznymi skrzydełkami z grilla, kaszanką oraz... ukraińskim absolutem, który dobrze zmrożony smakował naprawdę wyśmienicie.
Rano wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w stronę Bieszczad. Droga cały czas prowadziła pagórkami, ciężko było znaleźć płaski odcinek. Pomimo tego jechało się bardzo przyjemnie, już pierwszego dnia przekroczyłem 70 km/h z sakwami. Szybko przemknęliśmy przez zatłoczony Polańczyk i zaporę nad Soliną, kierując się boczną droga na Terkę, za którą znaleźliśmy świetny nocleg u obozujących harcerzy. Kucharka, której syn również podróżuje na rowerze, dała nam garnek rosołu oraz trochę chleba. Mogliśmy się również umyć pod prysznicami.
Wieczorem obserwowaliśmy harcerskie zabawy, jednak po 21 się rozpadało, dlatego schowaliśmy się namiotów i szybko zasnęliśmy. Już jutro opuszczamy Polskę...

W oczekiwaniu na pociąg do Przemyśla:


Dzieci gospodarzy, wielką atrakcją był dla nich nasz namiot :P




Na dobry początek, potem będzie już tylko gorzej :D


W stronę Bieszczad:






San:


Solina




Czasem było ostro :)


Wcinamy rosółek:






Zabawy


Mały Indianin





Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Turcja 2012 - Wyprawę czas zacząć

  • DST 0.01km
  • Czas 00:01
  • VAVG 0.60km/h
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 lipca 2012 | dodano: 14.07.2012



Wakacje już na dobre się zaczęły, dlatego najwyższa pora na wakacyjną wyprawę. W tym roku postanowiłem dotrzeć do Turcji. Wyruszam razem z kolegą z Andrychowa w sobotę 14 lipca, pociągiem dotrzemy do Przemyśla, skąd przez Słowację, Ukrainę, Rumunię, Mołdawię i Bułgarię planujemy dotrzeć do Istambułu, z którego z kolei przedostaniemy się do Ankary. Trasa jest ułożona na szybko, generalnie więc cała wyprawa to będzie jeden wielki spontan, nie jest powiedziane, że wylądujemy w planowanych miejscach ;)

Wrócić chcemy pociągami do Budapesztu, skąd na rowerach już do Polski. Na wyprawę przeznaczyć chcę około 40 dni, w końcu do zrobienia mamy ponad 4000 km. Planowany powrót to 20-25 sierpnia.

Wszystko już prawie gotowe, rower przygotowany, sakwy spakowane… A zatem… do usłyszenia za półtora miesiąca! Trzymajcie kciuki!


Kategoria Turcja 2012

Powrót z Katowic

  • DST 21.59km
  • Czas 01:03
  • VAVG 20.56km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Specialized Tricross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 4 lipca 2012 | dodano: 05.07.2012

Powrót z dworca PKS w Katowicach. Autokar z Sanoka przyjechał o 23:30, godzinę później byłem już w domu. Upragniona wanna, obiad i do zasłużonego spania :)


Kategoria 0-50 km

Rekordowe Bieszczady

  • DST 412.59km
  • Czas 19:31
  • VAVG 21.14km/h
  • VMAX 71.00km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt Specialized Tricross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 lipca 2012 | dodano: 04.07.2012

Od dwóch lat zbierałem się do zrobienia dystansu powyżej 400 km, ale na planach się zawsze kończyło. W końcu powiedziałem dość, trzeba ten dystans pokonać. Namówiłem Janusza, który się obija na urlopie, na traskę w Bieszczady.
Trasę mniej więcej zaplanowaliśmy przed wyjazdem, w poniedziałek rano w wesołych humorach ruszyliśmy więc na wschód. Do Krakowa zajechaliśmy bez problemów, praktycznie też bez postojów. Sprawnie przebiliśmy się przez miasto i obraliśmy za kierunek Gdów. W Wieliczce zaczęły się górki, które nie odpuściły aż do końca, czyli przez następne 350 km… Pomimo krótkich i stromych podjazdów, wybijających z rytmu, jechało się bardzo przyjemnie. W Nowym Sączu wykąpaliśmy się pod mostem, bo upał nie odpuszczał cały dzień. Ja skupiłem się na odpoczynku w wodzie, Janusz natomiast z wielkim zainteresowaniem obserwował nowosądeckie dziewczęta zażywające kąpieli w całkiem skromnej bieliźnie. Dla niego była to chyba główna atrakcja wycieczki ;)

W Gorlicach, około godziny 19, zrobiliśmy przerwę na porządny obiad. Zamówiony kotlet z serem, pieczarkami i frytkami okazał się niewystarczający, więc zjedliśmy jeszcze małą pizze. Pojedzeni, powoli szykowaliśmy się na nocną jazdę. Z Gorlic jechało się super boczną drogą na Dukle, praktycznie nie było ruchu, więc cały czas jechaliśmy obok siebie.
Gdzieś za Nowym Żmigrodem uśmiałem się do bólu, gdy raźnie kręcącemu pod górkę Januszowi spadł łańcuch, powodując widowiskowe wyrżnięcie w krzaki. A że wpięty był w pedały, to się wygramolić nie potrafił. Najwięcej komentarzy leciało pewnie ze strony kierowców ciężarówek, którzy akurat w tym samym momencie wyprzedzali nas całym konwojem. Na pewno wnioskowali, że jakiś stary dziad leży nawalony w rowie i wstać nie umie... :D

Dalsza droga była kwintesencją nocnej jazdy na rowerze. Z głównej drogi skręciliśmy na drogę prowadzącą do Komańczy. Prawdziwy koniec świata. Zero latarni, nawet po wsiach, zero ruchu i cisza zupełna. Zaczęła też schodzić lekka mgła, która z czasem otuliła wszystko dookoła. Problemem okazała się być moja lampka, której niespodziewanie szybko padły baterie, ale pełnia księżyca pozwalała jechać bez oświetlenia, zresztą przy gęstej mgle światło nic nie dawało. Po godzinie 3 zrobiło się zupełne mleko, nie było widać praktycznie niczego. W takich warunkach nie dało się jechać, więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na przystanku. Legliśmy się na wąskich ławkach, odpoczywając do czwartej godziny.
Poranek przywitał nas pięknymi kolorami wschodzącego słońca, mieszającymi się z białymi mgłami. Jechało się naprawdę bardzo przyjemnie, dopiero nisko zawieszone słońce uświadomiło nas, że wjechaliśmy głęboko w góry.
Problemem był jednak brak wody i czegokolwiek do jedzenia. Zrobione wieczorem pod Biedronką 4 bułki okazały się być dobre tylko do 5 rano. Zaczęła się więc w moim przypadku jazda na głodzie i pragnieniu, które tylko i wyłącznie mnie zwalniało. Wodę pozyskałem w jakiejś bacówce, ale do najbliższego sklepu było 40 km…
Ciężki to był odcinek, oj bardzo ciężki. W nogach było już ponad 300 km, nad ranem dodatkowo łamało człowieka spanie. Wlekłem się pod każdą górkę. Dopiero w Cisnej, jak zbawienie, ukazał się sklep spożywczy, który co nie co podratował moją kondycję.

Bieszczady. Góra, dół, góra dół. O godzinie 9 słońce paliło już okrutnie, przed nami były jeszcze jakieś 40 km nad Solinę, ten odcinek również jechało mi się źle, w przeciwieństwie do Janusza, który dostał, nie wiadomo skąd, mocnego pałera i cisnął jak głupi gdzieś z przodu.
Ostatni odcinek nad zaporę to była już katorga, góry nie odpuściły aż do końca.
Nad Soliną odpoczęliśmy na plaży i pokąpaliśmy się chwilę.
Ostatnim etapem wypadu był Sanok, z którego odjeżdżał PKS do Katowic. Leniwie zatoczyliśmy się na dworzec, zahaczając jeszcze o Biedronkę. W niepewności siedzieliśmy do godziny 17, bowiem nie wiadomo było, czy uda się spakować rowery do autokaru. Na szczęście 2 dyszki na flaszeczkę dla kierowcy rozjaśniły sytuację i z ulgą wpakowaliśmy się do klimatyzowanego Autosana.
Podróż minęła bez problemów i o 23 zameldowaliśmy się w Katowicach.

Uff, udało się pobić rekord dziennego dystansu i to i ponad 110 km. Najbardziej bolały mnie ręce od słabej owijki i niewygodnych rękawiczek, potem trochę tyłek, mięśnie prawie wcale.
Dystans jak dystans, ale przewyższeń wyszło prawie 4000 metrów, więc na płaskiej północy pewnie spokojnie 500 km by się zrobiło. Ale w każdym bądź razie satysfakcja jest 




Pora na zdjęcia:

Góry za Gdowem:






Wiśnie, czereśnie, porzeczki - jakoś trzeba sobie radzić :P


Dookoła góry:






Uchachany Jasiek:


Prawie jak Spa:


Przed Gorlicami:


Robię kanapki pod Biedronką. Wykorzystuję to skrzętnie i większość dobroci zgarniam do swoich bułek:D


Wcianamy obiad:


I rozpoczynamy nocną jazdę:






Chwila na przystanku:


Dookoła klimat grozy:


Rasowe żule:


Chwilę w zupełnym mleku:


I odpoczynek na kolejnym przystanku:


Robi się jasno:


I pięknie:






Raz dziury:


Raz nowy asfalt:


Będziemy w Google Street View ! :D


Nad Soliną:


Mały dysonans?


Ostatnie górki i dojeżdżamy do Sanoka




Pozdrawiam :)


Kategoria 300>

Kraków z Januszem

  • DST 159.64km
  • Czas 06:20
  • VAVG 25.21km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Sprzęt Specialized Tricross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 01.07.2012

Szersza pętla szosowa z Januszem w stronę Krakowa. Wyjazd o 12:30, potem Bukowno,Olkusz,Pieskowa Skała, Skała, Kraków. W centrum postój na kebaba, po czym szybko nad zalew w Kryspinowie. Za wstęp liczą sobie 12 zł/osobę! Na szczęście udało się znaleźć kawałek nieogrodzonej plaży, więc mogliśmy się za darmo wykąpać. Powrót przez Zabierzów i Krzeszowice. Cieplutko, 34 C ! :)

Wróciłem o 21, umyłem się, po czym szybciutko na Specu na Sosinę do znajomych pod namioty. Jedna wielka impreza tam była ;)

W Skale:




Odpowiedni kufel dla Janusza ;)


Kryspinów:


I jakiś jeżyk na koniec, którego o mało co nie rozjechałem. Przeniosłem potem biedaka na pobocze.


Pozdrawiam :)


Kategoria 100-200 km

Pszczyna

  • DST 107.29km
  • Czas 04:04
  • VAVG 26.38km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Specialized Tricross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano: 29.06.2012

Wczoraj rozkręciłem większość ruchomych elementów w Specu, wyczyściłem i nasmarowałem co potrzeba. Teraz rower chodzi cichutko i nic nie strzela, płynie zwinnie wręcz po asfalcie ;) Do rana załatwiałem parę spraw, kupiłem też sztycę 450mm do Meridy, bo moja stara 350 już jest na maksymalnym wyciągnięciu i obawiam się o ramę. Połatałem też parę dętek.

A po 16:30 szybka traska do Pszczyny. W tamtą stronę przez Miedźną, drogą którą pokazał mi Janusz, z powrotem natomiast na Bieruń. Bardzo przyjemnie, 30 C, do temperatury optymalnej trochę brakuje, ale jutro ma być 34 C, więc będzie idealnie. Jechało się super, do Bierunia z Pszczyny miałem przelotówki rzędu 35-40 km/h. W Jaworznie pokręciłem się jeszcze obok elektrowni i OST, żeby dobić do stu :P

No i w Jeleniu, na dzielnicy Dąb widziałem czarne Lamborghini Murcielago na oświęcimskich blachach. Tłukło się 20 km/h, bo tam są najgorsze dziury w całym mieście :P



Nowe spodenki rowerowe od Airbike, są mega wygodne, głównie dzięki grubej wkładce.


Pozdrawiam :)


Kategoria 100-200 km

z Nemem

  • DST 24.27km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:22
  • VAVG 17.76km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 27 czerwca 2012 | dodano: 27.06.2012

Po 19 na chwilę pośmigam z Nemem po Jaworznie. Najpierw Tor 4x4 na pieczyskach, potem Sosina, powrót przez kamieniołomy. Na koniec jeszcze trochę agresywniejszej jazdy singlami na Leopoldzie i w lesie na Podłężu. Na OST i do domu. Dystanse czerwcowe mnie przerażają, 40 km mi ciężko osiągnąć... :P


Kategoria 0-50 km