vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100 km

Dystans całkowity:12181.94 km (w terenie 1098.90 km; 9.02%)
Czas w ruchu:645:25
Średnia prędkość:18.87 km/h
Maksymalna prędkość:85.00 km/h
Suma podjazdów:11210 m
Liczba aktywności:168
Średnio na aktywność:72.51 km i 3h 50m
Więcej statystyk

Jazd testowych ciąg dalszy

  • DST 58.62km
  • Czas 02:19
  • VAVG 25.30km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Specialized Tricross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 października 2010 | dodano: 31.10.2010

Dziś nie miałem dużo czasu, dlatego śmignąłem na specu tylko w południe. Postanowiłem odwiedzić Olkusz, wiedzie do niego całkiem przyjemna droga przez Bukowno. Co do jakości asfaltu ( teraz to priorytet ) między Jaworznem a Bukownem się nie wypowiadam, natomiast z Bukowna do Olkusza prowadzi piękna, gładziutka jak stół szosa. W szybszej jeździe dziś przeszkadzał niestety wiatr, który mocno wiał z południa i dosyć ciężko pozwalał się rozpędzić. Niemniej jednak obróciłem w lekko ponad 2 godziny.
Na trasie masę rowerzystów, pogoda jest wręcz wymarzona. Błękitne niebo i 17 C... czy to na pewno koniec października ? ;)
W specu za to odkryłem, że tylna opona jest węższa od przedniej - z przodu jest 700-25C, natomiast tył to 700-23C. Ciekawe co miał na myśli poprzedni właściciel dając taki mix ( może lepsza przyczepność? )

Parę zdjęć speca w terenie:









Droga do Bukowna:


Pozdrawiam :)


Kategoria 50-100 km

Spec, czyli o zakupach

  • DST 81.24km
  • Czas 03:04
  • VAVG 26.49km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Specialized Tricross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 października 2010 | dodano: 30.10.2010

No i stało się ! :) W końcu tabor rowerowy został powiększony o nowy nabytek.
Wybór padł na Specialized Tricross, przełajowy ścigant z szosowym zacięciem.
Trafiła się dobra okazja, więc bez zastanowienia pojechałem go odebrać. Ponadto miałem wczoraj urodziny, więc lepszego prezentu sobie wymarzyć nie mogłem. Poprzedni właściciel niestety nie może już jeździć, więc nie chciał, aby rower mu przeleżał zimę.

Rowerek jest używany, ale w bardzo dobrym stanie.
Od dawna mi się taki marzył. Chciałem przełajówkę zamiast typowej szosy z dwóch powodów: rower przełajowy ma górską kasetę, co pozwala mi bez obciążeń kolan podjeżdżać pod górskie przełęcze oraz jest o wiele bardziej wytrzymały niż szosówka. Co prawda odbija się to na jego wadzę, bo waży lekko ponad 10 kg, ale wolę mieć bardziej pewny sprzęt na polskie drogi, nawet kosztem wagi. W rowerze były już założone opony szosowe.

Może najpierw specyfikacja speca :) :

Rama: Specialized Tricross Triple 2009
Widelec: Specialized Fact Carbon z tłumieniem drgań
Stery: Cane Creek
Sztyca: Carbon
Siodło: Specialized Avatar
Kaseta: Shimano Deore LX 11:32
Łańcuch: Shimano Deore LX Hg-73
Przerzutka przednia: Shimano Tiagra
Przerzutka tylna: Shimano Deore LX
Korba: FSA Tempo Triple 50:39:30
Pedały: Shimano PD-M520 SPD
Mostek: Specialized
Kierownica: Specialized
Manetki: Shimano Tiagra
Hamulce - Tektro V-brake
Koło Przód:
- Piasta: Specialized forged alloy
- Obręcz: Alexrims ACE-19
- Opona: Specialized Armadilo 700x25c
Tył:
- Piasta: Specialized forged alloy
- Obręcz: Alexrims S5000
- Opona: Specialized Armadilo 700x25c


A teraz zdjęcia:

















Pierwsze wrażenia z jazdy:
Na pewno rowerek chodzi o niebo lżej niż Merida. Kilka mocnych naciśnięć na pedały i z łatwością rozpędza się do 40 km/h. Na prostym odcinku przy górnym chwycie bez żadnego wysiłku trzymam prędkość 30-32 km/h ( niby niedużo, ale ostatnio prawie nie jeździłem ). Kierownica jest wygodna, o wiele więcej opcji chwytu ma baranek niż standardowa z MTB. Przerzutki z tiagry wchodzą bardzo lekko, klamki hamulcowe podobnie. Jednak same hamulce nie działają zbyt dobrze, będę musiał chyba zmienić okładziny, ale to dopiero na wiosnę.
Geometria ramy jest łagodniejsza niż w szosówkach. Ja tam się garbić nie lubię, więc nie mam co narzekać.
Dalsze odczucia pojawią się pewnie z biegiem czasu ;) Pierwsze kilometry za mną, jestem zadowolony, a to najważniejsze ! :)

Pozdrawiam :)


Kategoria 50-100 km

Szybki Tenczynek

  • DST 76.19km
  • Czas 03:01
  • VAVG 25.26km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 października 2010 | dodano: 03.10.2010

W południe zadzwonił do mnie Hose i wyciągnął mnie na rower. O 14:30, na miejscu spotkania pojawiła się także Sylwia na szosie, więc w takim trzyosobowym składzie ruszyliśmy w stronę Małopolski. Pierwszym celem był Balaton, gdzie dotarliśmy dosyć sprawnie i szybko. Następnie pojechaliśmy na Tenczynek. Przyjemny podjazd pod zamek i bez zatrzymywania się zjazd w stronę Chrzanowa. Tak przelotówka rzędu 34 km/h. Krótki postój na rynku, po czym powrót DK79. Rozstaliśmy się na skrzyżowaniu w Jeleniu.

Bardzo przyjemna jazda, pomimo dużej ( jak na mnie :P ) prędkości. Wywnioskowałem z niej, że jestem leń i po prostu nie chce mi się szybciej jechać jak jadę sam :) Trzeba będzie częściej w towarzystwie jeździć, bo samotne jazdy po okolicy już dawno mi się znudziły.

Aha, dziś poszło 7 tysiaków w tym roku. Czy uda się zrobić 8 ... ?

Parę zdjęć:

Balaton:


Hose chciał zdjęcie z góry :P




Podjazd pod Tenczynek:


Powrót:


Pozdrawiam :)


Kategoria 50-100 km

Integracyjnie

  • DST 62.21km
  • Czas 02:38
  • VAVG 23.62km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 września 2010 | dodano: 04.09.2010

Dziś do Jaworzna przybył Boapower, który dał mi wcześniej znać i spytał się, czy nie pokręcilibyśmy razem. Zgodziłem się od razu. O godzinie 11 spotkaliśmy pod Statoilem. Postanowiliśmy objechać Jaworzno okolicznymi wsiami. Byczyna-Jeziorki-Ciężkowice-Sosina-Centrum-EJ III.
Dziś jakoś ogłupieli ludzie, nie wiedząc czemu trąbił na mnie gościu jakąś motorynką, że niby mu miejsca za mało, darł się na mnie jakiś gościu w centrum, że poprawnie rękę do skrętu wyciągnąłem i co najlepsze jakiś idiota w Ciężkowicach na rozklekotanym składaku zaczął nas wyzywać wykazując chęć ścigania się. Zignorowaliśmy gnojka, bo szkoda sobie nerwów było psuć.

A po południu pojechałem do Foxia, który jest u rodziców w Jaworznie kupić spd shimano m122. Butki dobrze się trzymają, ale chyba jednak są ciut za małe, bo lekko obdzierały mnie w piętę. Zobaczymy gdzieś na dłuższej trasie, ale to pewnie nie jutro, bo teraz się znowu rozpadało :(

LINK DO PODSUMOWANIA Z LISTĄ DNI


Dostałem także mały prezent od Boapower, dzięki wielkie ! :) :



Pozdrawiam.


Kategoria 50-100 km

Deszczowo

  • DST 57.97km
  • Czas 02:42
  • VAVG 21.47km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 sierpnia 2010 | dodano: 29.08.2010

29.08

Kamil mnie na rower wyciągnął, więc o 11 pojechaliśmy na małą pętelkę w okolicach Jaworzna. Najpierw do Bukowna, potem Płoki i dalej na Trzebinię, skąd przez Luszowice do domów. Dwa razy złapał nas mocny deszcz, raz przed Trzebinią, a dwa zaraz za nią. Szybko jednak wyschnęliśmy. V-max z Myślachowic.
Zimno, rano było 14 C.


Kategoria 50-100 km

Jaworki

  • DST 91.23km
  • Czas 04:44
  • VAVG 19.27km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 | dodano: 09.09.2010

Z Markiem na Jaworki. Tam oczywiście przejeżdżanie przez strumyczki i dosyć agresywna jazda pomiędzy turystami. Potem na Czerwony Klasztor wzdłuż Dunajca, gdzie urywam po razy pierwszy w życiu łańcuch. Na szczęście Marek ma zapasowy łańcuch :) Potem podjazd pod Czorsztyn i z powrotem do Krościenka

Dzieci mają radochę :) :



Kategoria 50-100 km

Dzień 25 – Pociąg

  • DST 75.94km
  • Czas 04:30
  • VAVG 16.88km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 sierpnia 2010 | dodano: 06.09.2010

Wyjechałem bardzo wcześnie, bo o godzinie 5. Chwilę potem byłem już w Neusiedler, miłe i czyste miasteczko zakończone przyjemnym podjazdem, oczywiście z udziałem drogi rowerowej. Zmierzałem teraz ponownie na Słowację. Krajobraz zmienił się na ciekawy, bo choć było płasko, to setki wiatraków skutecznie wzbudzały zainteresowanie. Przy szumie potężnych skrzydeł przejechałem prawie 50 km, by w końcu dotrzeć do Bratysławy. Wjeżdżałem do niej tą samą drogą, którą 21 dni temu wyjeżdżaliśmy, by dopiero zacząć swoją przygodę. Zrozumiałem wtedy, że czas leci nieubłagalnie i że nawet tak długi wypad w końcu musi się skończyć.
W Bratysławie objechałem jeszcze raz stare miasto, po czym pojechałem na dworzec, aby kupić bilet na pociąg. Nie było niestety zwykłych osobówek, tylko jakieś pospieszne, więc za 230 km trasę zapłaciłem 15 euro. W głównym holu spotkałem małżeństwo z Gdańska, które razem z dwoma córkami wybierało się na rowerze na trasę naddunajską. Dowiedziałem się od nich, że tydzień po naszym przejeździe Dunaj wystąpił z brzegów i cała trasa była nieprzejezdna dla rowerzystów. Mieliśmy szczęście ;)
Pociąg miałem o 13:57. Miła pani konduktor pomogła mi zapakować rower, który został zamknięty w specjalnym pomieszczeniu obok kanciapki kontrolerów. Ja natomiast poszedłem do przedziału. Po chwili dosiadła się młoda dziewczyna z Bratysławy. Zaczęliśmy rozmowę, była pod dużym wrażeniem, gdy pokazałem jej zdjęcia z wyprawy. Nie mogła tez uwierzyć, gdy powiedziałem jej, że mam 20 lat, myślała bowiem, że na pewno jestem już po studiach i mam około 27 lat… ;) Podsumowała mnie krótko:” taki mlady” :) Ja natomiast obstawiłem, że ma 25, jednak okazało, że ma 32 lata… A mogłem powiedzieć, że mam to 27… :D

Basia ( bo tak miała na imię ) wysiadła w Trencinie, jednak zaraz dosiadł się Martin z Puchova, który, jak się okazało, był ostatnio na Hochtorze rowerem, też z sakwami. Był też w Polsce, więc swobodnie rozmawialiśmy. Po chwili jednak do 3 osobowego przedziału wpadła 9 osobowa grupka cyganów z dużą ilością piwa, więc tylko przysunąłem do siebie mocniej sakwę i w tym tłoku nadal gadałem o rowerowych sprawach z Martinem.

Pociąg opuściłem na malutkiej stacji w Kralovany, skąd parkiem narodowym przepedałowałem do Dolnego Kubina. Zaraz za nim zacząłem szukać noclegu, udało się na ogródku u jednej babci. Dostałem cebulę z ogródka, ale nie okazał się to dobry podarunek, bo nie dość, że sobie cały garnek przypaliłem, to jeszcze cebula okazała się okropna w makaronie. Zasypiam myśląc o Polsce, bo ta przecież już jutro.

Pola wiatraków:








Kosiarka na pilota ;) :


Bratysława ponownie:




Zabiedzona stacja Bratysława-Główne:


W równie zabiedzonym pociągu:


Dolny Kubin o zachodzie słońca:



Kategoria Passo dello Stelvio 2010, 50-100 km

Dzień 21 – Konfluencja

  • DST 67.61km
  • Czas 03:36
  • VAVG 18.78km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 sierpnia 2010 | dodano: 01.09.2010

Dziadkowi rano chyba zły nastrój przechodzi, bo dostajemy na śniadanie mocną, czarną kawę. Wypijam jej 3 filiżanki, bo tyle jej aż zrobił.
Dziś z założenia ma być dzień odpoczynku, głównie ze względu na moje kolana. Jedziemy spokojnym tempem do Ljubliany, stolicy Słowenii. Około 5 km po wyjeździe, gdy reszta ekipy powoli znika mi z pola widzenia, dogania mnie jadąca na rowerze Niemka. Okazuje się, że jedzie samotnie z Chorwacji. Ma tylko 2 tygodnie urlopu, więc jedzie na pociąg gdzieś na północ Słowenii. Z racji tego, że tempo mamy podobne, rozpoczynamy długą, bo trwającą 40 km rozmowę ;) Jakoś zapominam o bólu kolan i jedzie mi się dobrze. Rozmawiamy oczywiście po angielsku.
Do stolicy wjeżdżamy drogami rowerowymi, które poprowadzone są naprawdę bardzo dobrze. W centrum się żegnamy, po czym każdy dostaje 2 godziny wolnego czasu na zwiedzanie ( prawie jak na wycieczkach autokarowych :P ) Odnajduję internet cafe', dodaję wpis na bloga, po czym objeżdżam sobie razem z Markiem miasto. Podoba mi się tu bardzo, w odróżnieniu od innych stolic, ta jest cicha i spokojna. Jest wiele zabytków, ale nie ma tłumów turystów deptających każde wolne miejsce. Poza tym miasto przestrzennie jest duże, nic nie jest upchane na siłę.
Jemy szybki obiad w parku i o godzinie 16 wyjeżdżamy z miasta w celu znalezienia noclegu. Gubimy jednak drogę, która kończy się na oczyszczalni ścieków. Nie poddajemy się i znajdujemy polną dróżkę, prowadzącą w kierunku, w którym chcemy jechać. Ponadto po naszej prawie stronie jest rzeka, więc powinniśmy gdzieś wyjechać. Jedziemy zadowoleni, gdy nagle widzimy, że po naszej lewej stronie również płynie rzeka… Okazuje się, że jesteśmy na półwyspie, na końcu którego zachodzi zjawisko konfluencji, czyli... łączenia się dwóch rzek :)
Jest to jednak wymarzone miejsce na założenie obozu. Myjemy się w rzece, która spływa z Ljubliany ( druga rzeka była zaraz za oczyszczalnią, ale o tym pomyśleliśmy dopiero po fakcie ) oraz grzejemy chwilę w słońcu. Namioty postanawiamy rozbić na gęsto zarośniętym polu. Już mamy wbijać śledzie, gdy nagle przyjeżdża traktor i zaczyna nam kosić trawę, tworząc wygodne podłoże dla namiotów. Pytamy się dziadka, czy możemy się rozbić, zgadza się bez problemów. Takim to sposobem rozbiliśmy się znowu na legalu ( czyli tylko raz podczas wyprawy spaliśmy zupełnie na dziko ).
Gotujemy makaron i szykujemy namioty na konfrontację z potężną burzą, która w szybkim tempie nadciągała z południa. Na szczęście przechodzi bokiem, więc spokojni o dobytek możemy iść spać.

W drodze do Ljubliany:


Stolica Słowenii:




Miś podróżnik :) :


Obozowisko:








Nocna burza:


Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010

Dzień 19 – Ludzie są cudowni

  • DST 84.03km
  • Czas 04:31
  • VAVG 18.60km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 sierpnia 2010 | dodano: 30.08.2010

Nocne hałasy zdają się nie mieć końca. Budzę się co chwilę zaniepokojony bliskim skradaniem się niezidentyfikowanych zwierząt. Późne położenie się spać ma swoje następstwa, w rezultacie czego wstajemy o 9:50 i wyjeżdżamy dopiero o 12.

Jedzie mi się bardzo ciężko, kolana bolą cały czas. Jadę swoim tempem, 50 km przejeżdżam samotnie parę kilometrów za grupą. Dłuższy postój robimy pod Intersparem, gdzie robimy duże zakupy. Tam też łapie nas burza, która przechodzi po godzinie. Chwilę jednak po wyruszeniu znowu nas dopada i nie opuszcza aż do końca. Kolejny, tym razem 3 dzień z deszczem.

Droga jest bardzo ruchliwa. Jedziemy wzdłuż wybrzeża, jednak ani razu nie dane nam jest zobaczyć morza. O 19:30 zaczynamy szukać noclegu. Idzie z tym bardzo ciężko. Poza tym Dudek, który robi sobie zabezpieczenie przed deszczem z morowego hamaku straszy ludzi niczym komandos wyskakujący nagle z krzaków. Śmiechu co nie miara, ale przecież gdzieś trzeba znaleźć miejsce.
Udaje się to za 5 razem – znowu trafiamy na złotych ludzi. Starsze małżeństwo przyjmuje nas pod dach, dając kawałek podłogi w warsztacie. Jesteśmy im wielce wdzięczni, ale to nie koniec niespodzianek. Po chwili przynoszą stół, który zapełniają między innymi sałatką z ryżem, bułkami i suszoną, pyszną szynką. Poznajemy także 4 wnucząt, od dziewczyny trochę młodszej od nas dostajemy ponadto ciepłą pizzę. Po rozmowie z naszym gospodarzem dowiaduję się, że ma on ponad 20 wnucząt !
Na domiar tego, dostajemy jeszcze jego domowe wino oraz wielkiego melona przyniesionego prosto z ogródka. Melon smakuje przepysznie, wino też niczego sobie. Na sam koniec udostępniają nam łazienkę, więc każdy może się umyć w gorącej wodzie.
Rozmawiam jeszcze chwilę z naszymi wybawcami i kładę się spać, bo choć czujemy się tu jak w domu, to jednak jutro trzeba będzie jechać dalej.

Prawie jak sawanna:


Mlekomat ! :


Czekając na burzę kupujemy...:
...krakersy za 1 Euro, które będą się walać po sakwach do końca wyprawy:


...włoskie wino, które smakowało całkiem dobrze:


...arbuza...:


... z którego resztek...:


Nadchodzi burza...:


... coraz bliżej:


W końcu zaczyna padać, więc aparat wyjmuję dopiero w domu, żeby nasze dobroci uwiecznić:


Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010

Dzień 14 – Królowa alpejskich przełęczy

  • DST 73.86km
  • Czas 06:55
  • VAVG 10.68km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 1 sierpnia 2010 | dodano: 27.08.2010

Poranek powitał nas bezchmurnym niebem i chłodnym, górskim powietrzem. Pełni ochoty do jazdy ruszyliśmy po szybkim śniadaniu na zdobywanie przełęczy Stelvio. Droga z początku prowadziła przez pola i małe miasteczka, ale zaraz za Prato allo Stelvio zaczęła się piąć w górę. Podjazd zaczął się od zimnej jazdy w cieniu, jednak wschodzące słońce szybko ocieplało powietrze. Po około kilometrze jazdy ujrzałem pierwszą serpentynę i tablicę z napisem 48 tornante – oznaczało to, że przede mną jeszcze 48 zakrętów 180 stopni. Kinga zostaje w tyle, Dudek z Markiem jadą swoim tempem z przodu. Napełniam bidony wodą ściekającą po murze i zaczynam mozolną wspinaczkę na najwyższą przełęcz Włoch.
Po minięciu ostatniej miejscowości przed przełęczą, podjazd zaczyna nabierać rumieńców. Zaczyna się robić bardziej stromo, pojawiają się też gęste serpentyny ukryte w lesie. Tylko ryk motorów gdzieś na górze uświadamia ile jeszcze takich zakrętów przede mną.
W lesie nachylenie waha się od 6 do miejscami 15 % na 50 metrach. Ścianki takie męczą bardzo, robię tam pierwszy postój na jedzenie. Czekolada i ciastka maślane dostarczają mi około 900 kalorii, więc psychicznie nastawiony na siłę, jadę dalej.

Po około 2,5 godziny, podjazd zaczyna wchodzić w ostateczną, znaną z wielu zdjęć, postać. Wysoko w górze jawi się przełęcz, jednak droga do niej jest jeszcze bardzo długa – widać ścianę serpentyn wijącą się najpierw wzdłuż jednej góry, aby po chwili przejść w sieć zakrętów prowadzących na drugą górę. Widok przełęczy dodaje mi otuchy, pomimo częstego bólu kolan zaczynam kręcić coraz szybciej. Zachęcały do tego również piękne widoki pobliskich, wyższych niż przełęcz, szczytów oraz wręcz nieustanny doping wyprzedzających mnie kolarzy na rowerach szosowych. Wielu z nich było zdziwionych jak można rowerem, który waży 40 kg porywać się na takie góry. A jednak można .
Niesamowitym zjawiskiem były też schodzące w górach lawiny, które z hukiem rozbijały się o nagie skały wzbudzając tumany kurzu ze śniegiem.

Tuż przed przełęczą zaczęło się ostateczne odliczanie – 5, 4, 3, 2, 1 serpentyn do końca. Wyprzedziłem na nich nawet dwóch szosowców, tak już mnie ciągnęło na górę. Gdy ostatni zakręt został już za mną i gdy ujrzałem płaski odcinek drogi, pojąłem, że udało się zrealizować marzenie i wjechać na sam szczyt. Uczucie było niesamowite. Byłem zmęczony, ale przeszczęśliwy.
Na przełęczy wysłałem kartki do znajomych, po czym zjedliśmy zupki chińskie. Zaraz po tym przyjechała Kinga. Po zdjęciach pod tabliczką przyszła pora na zjazd…

Na zjeździe postanowiliśmy opuścić na chwilę Unię Europejską i wjechaliśmy do Szwajcarii. Po krótkim podjeździe udało się zdobyć kolejną przełęcz – Passo dell' Umbrail 2501 m n.p.m, najwyższą przełęcz Szwajcarii. Tym samym zdobyliśmy na wyprawie 3 najwyższe przełęcze: Austrii, Włoch i Szwajcarii.

Dalszy zjazd przyniósł wiele emocji. Droga na początku prosta, szybko zamieniła się w system serpentyn, które wiły po stromych zboczach. Po serii zakrętów przyszła pora na tunele. Tam było chyba najbardziej niebezpiecznie, bowiem tylko nieliczne są oświetlone, a na dodatek w tych ciemnych są jeszcze zakręty, także nie widać w ogóle gdzie się jedzie. Przy prędkości 60 km/h po wjeździe z rozświetlonej drogi widziałem tylko ciemność przede sobą. Dwa razy bym się rozbił o ścianę, gdyby nie motory, które jechały za mną i oświetlały drogę.

Po wyjechaniu z tuneli znowu zaczęły się serpentyny, na których wyprzedzaliśmy wszystko co się dało. Udało się nawet motocykle wziąć, które bały się wyprzedzać na zakrętach. Z pewnością nie była to ani mądra, ani rozsądna jazda, ale przecież adrenalina i emocje robią swoje – po prostu puszcza się hamulce, dokręcając na prostych i składając się jak na torze z wysuniętym kolanem na zakrętach.

Zjechaliśmy w końcu do Bormio. Tam postanowiliśmy zjeść pizze, ale niestety wszystkie pizzerie były otwarte dopiero po 19, więc pojechaliśmy dalej. To nie był jednak koniec emocji na dzisiejszy dzień. Wjechaliśmy na starą drogę, która została zamknięta dla ruchu, ponieważ kilometr obok wybudowano nową z tunelami. Zgadnijcie co Włosi robią z taką drogą ? To proste- udostępniają ją całą dla rowerzystów. Wyobraźcie sobie np. S1 do Warszawy, którą ktoś zamyka i robi z niej drogę tylko dla rowerów. Cudowne prawda ?
Coś jednak musi być za coś, wymęczeni po Stelvio trafiliśmy na kolejny podjazd, którego się nie spodziewaliśmy. Na szczęście poszedł dosyć szybko. Zjazd z niego był o wiele dłuższy i prowadził również przez tunele, jeden miał około 1500 metrów. Cała droga dla nas, mogliśmy jechać zupełnie swobodnie. Po tunelach były serpentyny, które ścinaliśmy na zupełnym ludzie, nie hamując w ogóle i nie przejmując się samochodami. Ponownie dzisiejszego dnia na liczniku wybiło ponad 75 km/h.

Po zjeździe udało się znaleźć nocleg w pierwszym napotkanym ogrodzie, u starszego dziadka, który bardzo cieszył się z naszego przyjazdu. Chwila pogaduchy, mycie w lodowatej wodzie ze studni i włoskie piwo na koniec dnia. Nigdy tak mi piwo nie smakowało jak tamtego wieczoru.
Pełni wrażeń dnia dzisiejszego usnęliśmy bardzo szybko.

To był po prostu niesamowity dzień.


Poranek zapowiada piękny dzień:


Zaczynamy podjazd pod przełęcz:




Ruch spory:






Suszenie prania:


Widok na dół:


Lawinka:












A tak wygląda końcowa część podjazdu widziana z góry naprzeciwko ( zdjęcie z http://www.climbbybike.com ):


W końcu na górze ! :


Widok na przełęcz:




I pora na zjazd :) :




Witamy na najwyższej przełęczy Szwajcarii:


A końca zjazdu nie widać:


Tak się w zakręty wchodzi :D :


A tak wychodzi:


Marek wyprzedza na serpentynce:


Dalsza część zjazdu, tunelami:




Przeciskanie się w tunelach ( większość była na szerokość jednego pojazdu ):


I jeszcze jedno ze zjazdu:




Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010