vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100 km

Dystans całkowity:12181.94 km (w terenie 1098.90 km; 9.02%)
Czas w ruchu:645:25
Średnia prędkość:18.87 km/h
Maksymalna prędkość:85.00 km/h
Suma podjazdów:11210 m
Liczba aktywności:168
Średnio na aktywność:72.51 km i 3h 50m
Więcej statystyk

Dzień 12 –Dolomity

  • DST 95.07km
  • Teren 10.00km
  • Czas 07:05
  • VAVG 13.42km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 lipca 2010 | dodano: 25.08.2010

Wstajemy o 6 i ruszamy na podbój Dolomitów. Na szczęście nie pada, ale nisko zawieszona mgła skutecznie maskuje jakiekolwiek widoki. Wjeżdżamy na szutrową drogę prowadzącą przez przełęcz do Cortiny, głównej miejscowości Dolomitów. Po pewnym czasie jednak chmury zaczynają się podnosić odsłaniając nieziemsko piękne góry, które w mglistej otoczce wyglądały obłędnie. Na ścieżce spotykam parę z Modeny, rozmawiam sobie z nimi całkiem swobodnie po włosku. Przełęcz Cimabanche – 1530 m npm wchodzi praktycznie bez zmęczenia, nawet się dziwimy, że to już przełęcz. Do Cortiny dalej zjeżdżamy szutrówką, przejeżdżamy przez stare tunele kolejowe, bo droga ta jest poprowadzona starym torowiskiem. Na zjeździe kolejne widoki, wszystko zmienia się w przeciągu minut.

Przejeżdżamy przez Cortinę i rozpoczynamy podjazd pod drugą przełęcz w Dolomitach – Passo Falzarego. Droga wije się przyjemnie pomiędzy skałami, czasem pojawi się jakiś tunel. Nachylenie nie jest straszne, więc jedzie się super. Podjazd ma 14 km, cały czas 7-10 %. Widoki nie do opisania, nawet nie próbuję ich opisać, zdjęcia pokażą małą część, tam po prostu trzeba być. Czujemy się cudownie.

Cały czas goni nas burza, jednak udaje się nam jej uciec. Z Falzarego po raz kolejny zjeżdżamy jak ostatnie wariaty. Czujemy oddech burzy za sobą, widzimy nawet ścianę deszczu niedaleko za nami. Czas mamy dobry, więc postanawiamy dziś zrobić trzecią przełęcz – Passo Pordoi. Przed nią robimy zakupy w sklepie, dociążam się między innymi 0,7 wódki Kevlich, którą kupujemy pod nasze cudownie higieniczne i zdrowe jedzenie wyprawowe.

Podjazd pod Pordoi ma 33 serpentyny, które są skrzętnie oznaczone, tak że można sobie odliczać ile jeszcze do końca. Był to zaraz za Stelvio najpiękniejszy podjazd wyprawy, bo był całkowicie odkryty, bez drzew i długich prostych. Wszystko było widać z góry.
Uparta burza zachęca do mocniejszego depnięcia na pedały. 2239 m. npm osiągam w gradzie, jednak szybko się chowam pod daszkiem, gdzie razem z Dudkiem i Markiem czekamy na Kingę. Przy okazji montuję telefon na kasku na zjazd, czego rezultaty poniżej. Mały był ruch, ale serpentyny wchodzą ładnie przy ponad 60 km/h. Po chwili nad podjazdem pojawia się piękna, kolorowa tęcza, a słońce tworzy ciepłe, cudowne barwy. Podziwiamy potężną panoramę z przełęczy i zabieramy się do jazdy w dół.

Zjazdu nie muszę opisywać, bo widać go na filmiku ;) Było trochę pusto, dlatego ciekawe są tylko same zakręty i wyprzedzanie jednego autka. Szkoda, że nie nagrałem filmu z Hochtoru albo Stelvio.
Po zjeździe nocleg znaleźliśmy na placu zabaw dla dzieci. Była nawet tam tyrolka, więc się pobawiliśmy jak za starych lat :D W nocy były 3 C, zmarzliśmy okropnie, ale zmęczenie pozwoliło przespać całą noc.


Dolomity przywitały nas widokiem zapierającym dech w piersiach:








Kierujemy się szutrem do Cortiny d'Ampezzo:


I zdobywamy pierwszą przełęcz:


Sieć tuneli ze zjazdu z przełęczy:






W Cortinie:


Zaczynamy podjazd pod przełęcz Falzarego:


I znowu gallerie:






Na przełęczy:


Autobus zablokowany w tunelu na serpentynie:




Droga pomiędzy przełęczami, goni nas ściana deszczu:


Widoczki:


Kupujemy wódkę...:


... i rozpoczynamy podjazd:






Już prawie na górze:


Wreszcie jest !:


Tęcza, i świat jest piękny ! :


Po dłuższym podziwianiu widoków zjeżdżamy na dół.


A o to i film ze zjazdu. "Pedał", bo przy prawie poziomej pozycji ramienia korby zahaczyłem pedałem o asfalt :D :



Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010

Dzień 11 – „Słoneczna” Italia

  • DST 78.05km
  • Czas 05:09
  • VAVG 15.16km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 lipca 2010 | dodano: 24.08.2010

Dzień zaczął się od podjazdu na przełęcz 1204. Podjazd krótki, ale zjazd już nie, znowu można było poszaleć ponad 70 km/h. Kinga nawet trochę za bardzo poszalała, bo za zjeździe wypięła się jej przyczepka rozwalając się na całą ulicę. Na szczęście jej nic się nie stało, bo się nie wywróciła. Przyczepka też przeżyła, więc mogliśmy jechać dalej. ( Zjazd dobrze widać na profilu mapki na dole, późniejsze cały czas pod górkę też )
Na dole w sklepie kupujemy 40 bułek, bo 5 jest za 70 centów. Za Lienz jedziemy lekko pod górę, ale z wiatrem. W Silian łapie nas jednak burza, czekamy godzinę na przystanku, ale nie przechodzi, więc niestety musimy jechać dalej i moknąć. Żegnamy gościnną Austrię i wjeżdżamy do słonecznej Italii w strugach deszczu. Dolomity, widoczne od paru kilometrów, chowają się w mglistych oparach tworząc posępną atmosferę.
W Dobbiacco szukamy noclegu, ale nic się nie udaje. Przemoknięci jedziemy dalej, w kierunku Dolomitów i przełęczy. Wjeżdżamy do parku narodowego – tam na pewno już nic nie znajdziemy, a cały czas przechodziła nad nami burza. Zaczyna brakować siły, jedziemy cali przemoczeni, wszystko z nas się leje. W dodatku jedziemy po szutrowej, zabłoconej drodze. W końcu jednak los się do nas uśmiecha i odkrywamy kopalnię dolomitów. Wykorzystuję po raz pierwszy moją znajomość języka włoskiego i udaje się dostać nocleg w wielkim garażu razem z nową, ogromną koparką Volvo. Nie pada na nas, więc jesteśmy przeszczęśliwi. Wszystko jest przemoczone, rzeczy suszymy na samej koparce rozwieszając na niej sznurki :D Spaghetti ( w końcu to już Italia ) i do spania. Wszystko brudne z cementu, ale chociaż sucho jest. Jutro czeka nas jeden z najpiękniejszych dni wyprawy - potężne przełęcze Dolomitów. Oby nie padało.


Z cyklu poranny widok z namiotu:


Umyć też się od czasu do czasu trzeba:


Zaledwie 4 serpentyny na nią prowadziły:


Zbliżamy się do Dolomitów:




Gimnastyka:


I lunęło:


Nasze schronienie:




Kolejne spaghetti, które jak widać wszystkim smakuje. Ciekawe co Włosi by powiedzieli, gdyby go spróbowali ( makaron mocno al dente ):



Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010

Dzień 10 – Großglockner – Hochalpenstrasse

  • DST 92.27km
  • Czas 06:40
  • VAVG 13.84km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 lipca 2010 | dodano: 24.08.2010

Na śniadanie jem pół kilo płatków z litrem mleka. Później będę tego żałować szukając co chwilę na podjeździe na Hochtor kibelka ;) Szybko się zbieramy i dojeżdżamy do Zall am See, skąd zaczyna się podjazd pod najwyższą przełęcz Austrii – Hochtor. Tablica na samym początku mówiąca o 24 km ze średnim nachyleniem 12 % wygląda zachęcająco. Na podjeździe każdy jedzie swoim tempem, więc po chwili każdy kręci samotnie. Kinga z przeciążoną przyczepką zostaje w tyle, Marek z Tomkiem prują do przodu, a ja z początkowym bólem kolan jadę sobie 6-8 km/h cały czas. Zaczynają się cudowne widoki na Alpy. Co chwilę droga wije się serpentynami odsłaniając coraz to ciekawsze widoki. Spotykam parę z Austrii, którzy jadą z sakwami do Chorwacji. Mamy podobne tempo, więc jedziemy razem. Po około 4 godzinach wjeżdżam nam Fischer Torl, szczyt przez przełęczą. Czekamy na Kingę, gotujemy sobie herbatkę i zjeżdżamy około 200 metrów na dół, by znowu rozpocząć podjazd, tym razem już pod Hochtor. Przejeżdżamy przez dwa tunele i w końcu dostrzegamy tabliczkę z napisem 2504 m npm ! Pierwsza poważna przełęcz wyprawy zdobyta. Przed nami teraz tylko zjazd.
Zaczyna się prawdziwe szaleństwo nie mające ze zdrowym rozsądkiem nic. Podchodzące pod wariactwo wyprzedzanie samochodów na serpentynach przy 60 km/h stało się dla nas standardem ;) Z Hochtoru wyprzedziłem około 15 samochodów, w tym Porsche, które wysilało się strasznie na prostych, żeby dogonić Dudka, który jechał przed nim, ale na serpentynach musiał zwalniać. W końcu trafił na wolniejsze auto, na co tylko czekałem, więc przy prędkości 78 km/h wziąłem 2 samochody zaraz przed 180’. Wrażenia niesamowite. Mina gości jeszcze bardziej. Ostry zjazd w końcu jednak musiał się skończyć, lecz jeszcze długo wymijały nas samochody wyprzedzone na zjeździe.
Dalej mieliśmy lekko z górki, zajechaliśmy aż do Winkelrn, gdzie rozbiliśmy się u starszych dziadków na ogródku na idealnie równej trawce. Dali na szlaufa, więc mogliśmy się umyć.
Potem poszliśmy jeszcze z Markiem do restauracji zjeść coś dobrego. Zamówiliśmy sobie kotlet z frytkami, dostaliśmy na olbrzymim talerzu dwa wielkie kawały mięsa i z pół kilo frytek. Do tego austriackie piwo i widok na Alpy – życie jest piękne !


Chłodny poranek z widokiem na dzisiejszy cel:


Zaczyna się zabawa, tablica informacyjna dla pojazdów:


Start z wysokości:


Droga przed bramkami:




I zaczynamy podjazd:


Trzeba uważać na świstaki ;) :








Serpentynki:


Gorąca herbatka na szczycie :


Ubiór - wersja zjazdowa:


Końcowy podjazd pod Hochtor:


Nie zabrakło też śniegu:


Dudek:


Przełęcz zdobyta:




Zjazd:


Nocleg w ogródku:




Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010

Dzień 9 – 15 %

  • DST 59.84km
  • Czas 04:25
  • VAVG 13.55km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 lipca 2010 | dodano: 23.08.2010

Dzisiejszy dzień z założenia miał być lajtowy. Mieliśmy podjechać jak najbliżej podjazdu pod Hochtor, a że on był niedaleko, więc i kilometrów mało wyszło. Lajtowy do końca jednak nie było, bo zrobiliśmy jedną przełęcz, która mnie osobiście trochę wymęczyła. Dienter Sattel, bo o niej mowa, nie jest jakoś strasznie wysoką przełęczą, ale nachylenie lecące cały czas 15 % potrafi wymęczyć. Ponadto zaliczona jest do europejskich BIGów, więc przełęcz wymagająca.
Praktycznie cały podjazd padało, co nie ułatwiało jazdy. Było też cholernie zimno, w Alpach, gdy się rozpada, to temperatura spada w kilka chwil. Ostatnie 4 km trzeba było jechać całą szerokością drogi trawersując jak się da, bo 40 kilowy rower na prosto nie chciał iść. Na górze rozpadało się jeszcze bardziej, zjazd był lodowaty i niebezpieczny, bo marathony w deszczu sobie dobrze nie radzą. Zjazdu jednak było chwilę, bo zaraz zaczął się drugi podjazd, na 1250 – tym razem jednak poszedł sprawniej. Zjazd z drugiej przełęczy był już dłuższy, ale dziurawa nawierzchnia nie pozwalała poszaleć. W Saal robimy zakupy w Sparze i jedziemy drogą rowerową w kierunku Zell Am See. Nocleg mamy na dużym gospodarstwie pod daszkiem. Dostajemy wrzątku i herbaty. Makaron z boczkiem smakuje wyśmienicie. Przed nami majaczy się wysokie pasmo Grossglocknera...


Pyszny, smażony boczek na śniadanie:


I zaczęło się... :


A może na Tokio uderzamy ? :


Kręte, strome drogi - to już Alpy ! :








W końcu na przełęczy:


Chronimy się pod daszkiem przed deszczem:


Alpy schowane za mgłą:




Nocleg na farmie:



Kategoria 50-100 km, Passo dello Stelvio 2010

Dzień 6 – Pelerynka

  • DST 78.04km
  • Czas 05:08
  • VAVG 15.20km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 lipca 2010 | dodano: 22.08.2010

Jajecznice przyrządzone na dwóch patelniach smakują wyśmienicie. Na śniadanie pijemy również kawę oraz gęsty sok z oleandra, którego potem dostajemy 1,5 litra na drogę. Żegnamy się z naszym dobrym gospodarzem, na pewno na długo zapamiętując ten nocleg.
Jest pochmurno ale nie pada. Niestety parę kilometrów po wyjeździe zaczyna kropić. Mżawka w parę minut zmienia się w deszcz, który nie opuszcza nas przez cały dzień. Zakładamy wszyscy stroje na taką opcję i jedziemy. Wiatr cały czas wieje w twarz. W taką pogodę na prostej drodze ciągniemy cały czas 16-18 km/h. Jedzie się okropnie, brakuje motywacji do jazdy. Po 50 km zjeżdżamy z trasy naddunajskiej i zmieniamy kierunek na południowy, tym samym kierując się już w stronę Alp. Zaczynają się lekkie hopki i ruch samochodowy, od którego byliśmy odzwyczajeni przez ponad 250 km. Na szczęście Austriacy jeżdżą bardzo bezpiecznie, zawsze wyprzedzają całą szerokością drogi, nigdy nie przejeżdżają na gazetę, gdy jedzie coś z naprzeciwka. Wszystko mamy przemoczone, więc nie chcemy spać w namiotach. Szukamy noclegu w opuszczonych budynkach. Udaje się go znaleźć za Strengbergiem, w opuszczonym domu. Lekkie ‘pchnięcie’ z spd pozwala dostać się do środka. Dom stoi opuszczony pewnie od ponad 15 lat, ale w środku był nawet porządek- stoły, krzesła, kuchnia – wszystko w takim stanie jak je pozostawiono. Mamy dach nad głową, więc możemy się ogarnąć po całym dniu. Wcinamy ryż ugotowany wcześniej w szopie i czekamy na jakieś duchy, gadając o wszystkim ( Dudek już dawno spał ). Duchy chyba jednak się nas przestraszyły, więc zasypiamy szybko, nie niepokojeni przez nikogo.

Pelerynki i wszelkiego rodzaju kurtki wodoodporne czas założyć:








Mokre krajobrazy:





Obiad w stodole:


Nocleg w domu:





Kategoria Passo dello Stelvio 2010, 50-100 km

Nocne Manewry: Wulkaniczne Wzgórza

  • DST 81.22km
  • Teren 59.00km
  • Czas 05:02
  • VAVG 16.14km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 lipca 2010 | dodano: 17.07.2010

Wycieczka oczekiwana od dawna. Coroczne Nocne Manewry jaworznickiej ekipy musiały odbyć się i w tym roku. Pomysłodawcą był Nemo, który pilnował, żeby stawiło się jak najwięcej osób. Niestety frekwencja tak mocno nie dopisała jak w tamtym roku i stawiło się tylko 5 osób.

Wszystko zaczęło się o godzinie 22, kiedy to wyruszyliśmy spod hali MCKiS. Stawili się: Nemo, Robert, Kamil, Szakal i ja na fullu ;) Najpierw przez miasto, w którym wystraszyliśmy sporą liczbę osób, głównie dzięki mocy latarek w jakie byliśmy wyposażeni. Dalsza trasa przebiegała już w terenie. Zahaczyliśmy o Grodzisko, gdzie zjechaliśmy świetnym, polnym zjazdem do Byczyny, z której odbiliśmy na Groble. Przed Groblami urządziliśmy małą sesję na moście nad A4, śmiechu było kupę, bo robiliśmy zdjęcia z fleshem, w wyniku czego wszyscy kierowcy zwalniali ;-)
Za Groblami wjechaliśmy w las. Tam zaatakowały nas chmary robactwa, które zwabione leciały do świateł. Trochę się w tym lesie pogubiliśmy, ale w końcu wyjechaliśmy na chwilę na krajówkę do Chrzanowa. Na rynku pierwszy dłuższy postój, parę zdjęć i w dalszą drogę.
Następnym punktem nocnego wypadu był zalew Chechło. W totalnych ciemnościach zajechaliśmy nad akwen, nad którym potestowaliśmy nasze świecidełka. Okazało się, że największy zasięg ma moja ultrafire, natomiast bocialarki świecą krócej, ale szerzej.

Po Chechle czekał nas przejazd przez Puszczę Dulowską. Przyjemny szuterek minął szybko, w rezultacie czego na zamek w Tenczynku, nasz główny cel, dojechaliśmy około 3 w nocy.

Znaleźliśmy miejscówkę na wzgórzu obok zamku i polecieliśmy z Nemem i Szakalem po drewno na ognisko. W pobliskim lesie znaleźliśmy go dosyć szybko, więc już po chwili wesoło trzaskały płomienie na ognisku. Po około 30 minutach dojechali do nas Łukasz i Jaro i w takim siedmioosobowym składzie wcinaliśmy pyszne kiełbaski.

Nad naszymi głowami roztaczały się miliony gwiazd. Noc była ciepła, insekty już dawno poszły spać, więc warunki były idealne. Leżeliśmy na plecach i patrzyliśmy się w gwiazdy. Takie momenty wspominam z wakacji najlepiej :)

Po godzinie 4 Robertowi, Kamilowi i Szakalowi się usnęło, ale nam nie w głowie było spanie, bo postanowiliśmy zwiedzić zamek nocą ;) Wyposażeni w latarki odkrywaliśmy kolejne baszty, lochy i przejścia. Klimat był naprawdę nieziemski.

Po zwiedzaniu Łukasz z Jarem musieli nas opuścić, bo praca wzywała. Reszta spała zawzięcie, więc i nam nie pozostało nic innego jak tylko się położyć i kimnąć na chwilkę. Podrzemaliśmy 40 minut i przed 6 zebraliśmy się z powrotem.

Powrót poszedł bardzo sprawnie. Najpierw zjechaliśmy czarnym szlakiem rowerowym po torze DH w stronę Puszczy, którą pocisnęliśmy przez Chechło do Chrzanowa. Tam dorwaliśmy cukiernię, przed którą rozwaliliśmy się wesoło, wzbudzając powszechne zniesmaczenie. Potem już asfaltem na Byczynę, gdzie odbiliśmy jeszcze w teren obok Grodziska, aby rozjechać się do domów. W mieszkaniu byłem około 8 :)

I tak minęły Nocne Manewry, impreza klimatyczna i bardzo wesoła. Mam nadzieję, że we wrześniu również jakieś będą.

Pora na zdjęcia:

Nietrzeźwi panowie w Byczynie doradzają nam którędy jechać, nie za bardzo im to wychodzi :


Cała ekipa:


Postój na rynku w Chrzanowie:


Ognicho rzecz ważna:




Gwiazdy :) :




Zamek w cieniu nocy:


Podczas gdy Robet z Szakalem spali sobie ze swoimi rowerami...:




... reszta ekipy zwiedzała zamek:








Tu ktoś musiał taranem zadziałać ;) :


Poranek:




Poranny gość:


Pierwsze promienie słońca:


I na koniec zamek w całej okazałości:


Zdjęć z powrotu nie ma, bo aparaty nam padły.


A jutro wielkie pakowanie ! ! !


Kategoria 50-100 km

Uciec przed burzą

  • DST 65.15km
  • Czas 03:00
  • VAVG 21.72km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 16 lipca 2010 | dodano: 16.07.2010

Do Krzeszowic spotkać się z vol7, który kupił mi w krakowskim lidlu okulary rowerowe. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i w drogę powrotną. Jechałem cały czas główną, żeby nie tracić czasu. Przed Trzebinią zaczęło grzmieć, dlatego musiałem trochę przyspieszyć. W Jaworznie przed szpitalem zaczęło kropić, ale na szczęście nic większego z czarnej chmury nie spadło.

A o 22 Nocne Manewry : Wulkaniczne Wzgórza, czyli nocą terenem na zamek w Tenczynku :)


Kategoria 50-100 km

Szlak Greenways

  • DST 81.64km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 21.30km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 czerwca 2010 | dodano: 27.06.2010

Dziś prawdopodobnie był najładniejszy dzień w roku. Nie można było nie wykorzystać takiej pogody, dlatego zaopatrzony w mapę Ziemi Oświęcimskiej, którą otrzymałem od Niradhary i Kajmana, wyruszyłem praktycznie przed siebie :) Zerkając co chwilę na mapę obierałem coraz to inny kierunek jazdy. I tak pojechałem w stronę Chełmu Śląskiego, gdzie znalazłem całkiem nową dróżkę na najwyższe wzniesienie miasta. Z góry roztaczał się świetny widok na Beskidy i całą kotlinę. Szybkie zerknięcie na mapę pozwoliło zakreślić w głowie bardziej dokładniejszy plan, który zakładał przejechanie szlaku Greenways od Gromca do Mętkowa. Co prawda nie jest tego bardzo dużo, ale przebyty kawałek tylko zachęcił mnie do przejechania całości szlaku z Krakowa do Wiednia :)
Nie będę się rozpisywać, bo więcej zdjęcia powiedzą :) Naprawdę polecam wszystkim ten odcinek.
Powrót przez Zagórze ( w którym też nigdy nie byłem ) i dalej na Chrzanów i Trzebinię. Dzisiejsza wycieczka w 80 % była po całkiem nieznanych mi drogach.
Jutro też zabieram tą mapkę i obczajamy następne szlaki :D

Zdjęcia:

Ciekawy, króciutki, ale za to bardzo stromy podjazd pod bezimienną górę w Chełmie Śląskim:


Widok na Zalew Dziećkowice:


A z drugiej strony widok na góry:


Drzewko na szczycie:


W stronę Chełmu:


Kościół i pałac w Bobrku:


Na szlaku GreenWays można spotkać:

Rowerzystki i rowerzystów:


Strachy:




Kunie:


I dziewczyny na tandemie:


A ja na oponach 1.5..:


Zakole Wisły, podczas powodzi cały szlak był zalany:




I znowu góry, tym razem za Mętkowem:




Zamek w Lipowcu:


W sakwie powietrze wożę ;) :


I na koniec nowa droga rowerowa w Jaworznie, w końcu asfaltowa. Prawda, że cudo ? ;) :


Do tego są takie tablice ze szlakami :


Pozdrawiam :)


Kategoria 50-100 km

Klasztor w Czernej

  • DST 87.91km
  • Teren 8.00km
  • Czas 04:08
  • VAVG 21.27km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 kwietnia 2010 | dodano: 30.04.2010

Bardzo spokojna i przyjemna trasa. Bukowno-Trzebinia-Płoki-szlak rowerowy-Lgota-Ostrężnica-Czerna-Krzeszowice-Tenczynek-Puszcza Dulowska-Trzebinia-Balaton-Balin-Jaworzno.

Wiał dosyć mocny wiatr, dlatego postanowiłem pochować się w lasach. I tak praktycznie do Czernej w otoczeniu lasów, potem na DK79 zaczęło mi dmuchać w twarz, więc odbiłem na Tenczynek i wróciłem przez Puszczę Dulowską.
No i fajny motyw w Lgocie, jadłem bułkę popijając jogurtem, gdy nagle przyleciał do mnie mały czarny psiak, patrząc się błagalnym wzrokiem na obiekt mojej konsumpcji. Tak mi się żal biedaka zrobiło, że odstąpiłem mu trochę bułki i resztę jogurtu, którego wylizał z kubka praktycznie całego. Zadowolony i pojedzony przysnął sobie potem w cieniu, a ja pojechałem dalej.
Zwiedziłem dziś także po raz pierwszy pałac w Młoszowie, bardzo przyjemne miejsce.
V-max ze zjazdu do Czernej.

Parę zdjęć:

Droga do Trzebini:


Piesio:


Klasztor w Czernej:




Pałac w Młoszowej:


Pozdrawiam :)


Kategoria 50-100 km

Powrót ze zlotu

  • DST 94.62km
  • Czas 04:59
  • VAVG 18.99km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 kwietnia 2010 | dodano: 27.04.2010

Dzień 1

W nocy prawie nie zmrużyłem oka. Ktoś paskudnie chrapał w namiocie, że aż ziemia drgała, a poza tym było dosyć zimno, bo w nocy temperatura spadła pewnie do około 0 C. Budzik miałem nastawiony na 4:30, jednak wstałem o 3:30, bo i tak pewnie bym nie usnął. Szybko się spakowałem namiot i resztę szpeju, poczym wykorzystałem schroniskową kuchnię, żeby przygotować sobie śniadanie. Udało się też zrobić herbaty do termosu, co po zjazdach z czekających mnie przełęczy było szczególnie przydatne. Wyjechałem po godzinie 5.
Od razu, na miły początek, czekał mnie podjazd na przełęcz Kubalonkę ( 758 m n.p.m. ). Poszedł w miarę sprawnie, słońce zaczęło wyłaniać się zza szczytów, jednak nadal było zimno. Narzekać mogę jedynie na tragiczny stan asfaltu na podjeździe od strony Istebnej. Zjazd był chyba najlepszy z całej trasy, nową drogą z dużą ilością serpentyn. Przetestowałem wtedy przy okazji marathony i ich przyczepność, wchodząc w 180 przy około 60 km/h. Gleby nie było, więc chyba kleją się dobrze 
Dosyć szybko zjechałem do centrum Wisły, gdzie na rondzie skręciłem na drugą czekającą mnie przełęcz – Salmopol (934 m n.p.m. ). Tu prędkości zmalały, bo od samego początku droga zaczęła się ciągnąć lekko w górę, przez co nie dało się jechać szybciej niż 15-16 km/h. Po przejechaniu obok skoczni w Malince zaczął się właściwy podjazd pod przełęcz, trwający około 6 km razem z serpentynami. Spodziewałem się trochę krótszego, więc każdy zakręt dłużył mi się w nieskończoność. W końcu jednak zdobyłem siodło, gdzie po krótkich postoju zacząłem zjazd do Szczyrku. Niestety na zjeździe dogoniłem autobus, który wlekł się 30-45 km/h, przez co w ogóle nie poszalałem.
Dalsza droga była mało przyjemna., przed Bielskiem trafiłem na strasznie ruchliwą drogę, w samym Bielsku pogubiłem się strasznie przez trwające remonty, przez co straciłem około 1,5 h. Nie wspomniałem na wstępie dlaczego tak się spieszyłem i dlaczego tak wcześnie musiałem wstać – otóż o godzinie 15 był ślub mojej kuzynki, a potem wesele, więc musiałem zdążyć.
Gdy w końcu udało się znaleźć drogę na Wilanowice, było już dosyć późno. Dodatkowo pogubiłem się przed Brzeszczami i straciłem pewnie dodatkowo jakąś godzinę. Nie było zatem innej opcji jak zadzwonić po transport, żeby nie mnie przyholował do domu. Swoją wycieczkę zakończyłem więc w Oświęcimiu, do którego dojechałem około godziny 12:30.

Ale pomimo tego awaryjnego powrotu, było naprawdę bardzo fajnie. Poznałem sporo sympatycznych ludzi, pokręciłem po górkach i w końcu w namiocie pospałem. Warto było się trochę namęczyć, za rok trzeba będzie to powtórzyć 

Zdjęcia z dziś słabiutkie, bo z mojego telefonu.

Zapakowana merida:


Przełęcz Kubalonka:


Skocznia:


Przełęcz Salmopolska:


Pozdrawiam


Kategoria 50-100 km