vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200 km

Dystans całkowity:21237.93 km (w terenie 713.90 km; 3.36%)
Czas w ruchu:1072:42
Średnia prędkość:19.80 km/h
Maksymalna prędkość:82.00 km/h
Suma podjazdów:57010 m
Liczba aktywności:169
Średnio na aktywność:125.67 km i 6h 20m
Więcej statystyk

Dzień 11 - Twarze Rumunii

  • DST 115.37km
  • Czas 07:07
  • VAVG 16.21km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 25 lipca 2012 | dodano: 28.03.2013

Śniadanie okazuje się równie pyszne jak kolacja. Gratisowo otrzymujemy również 0,5l mocnej kawy w plastikowej butelce, będzie nam dzielnie pomagała walczyć z osłabieniem przez nadchodzący upał. Krajobraz się zmienił, odbicie na boczne drogi pozwoliło bardziej delektować się jazdą. Pojawiły się góry i małe wioski, w których miałem okazję fotografować mieszkańców. Najbardziej w pamięci zapadła mi chyba dziewczyna cygańskiej urody, pięknie pozująca do zdjęcia.

Spotkaliśmy również naszego Niemca, który jechał podobnym do nas tempem, ale zatrzymywał się w innych miejscach. Droga, którą wspólnie podróżowaliśmy nie była zbyt przyjemna, bo na odcinku kilku kilometrów zabrakło asfaltu i wzmagały się się wielkie tumany kurzu. Jedyną opcją była jazda z lewej strony, bo wiatr wszystko zwiewał na drugą stronę.

Dzień minął spokojnie. Nocleg znaleźliśmy na wsi, namioty rozbiliśmy przed małym domem. Również i tego dnia zaznaliśmy gościnności Rumunów - na kolację był bogracz, biały ser, pomidory oraz ciasto podobne do lasagne. Na sam koniec również po kieliszeczku słodkiej wiśniówki, żeby się dobrze trawiło.

Dziś więcej powiedzą zdjęcia

Poranna kawa z rana:


Van fotograf:






Koszulka i spodenki od firmy Airbike :)


Cygańska uroda ! :)


Jest ok :D








Arbuzy, codzienna dawka witamin


Pies model


Realia dróg :)


Niemiec na tle kurzu




Piękne oczy!


Małe porównanie:




Kolacja




I nasz gospodarz na koniec


Kategoria Turcja 2012, 100-200 km

Dzień 10 - Oddaj mi kartkę!

  • DST 142.30km
  • Czas 07:15
  • VAVG 19.63km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 lipca 2012 | dodano: 27.03.2013

Wiatr rano pozostał bez zmian. Sprawnie przejechaliśmy przez małe wioski, aby przedostać się do Galati, gdzie płacimy 1,5 leja za przeprawę promem przez Dunaj, zaraz u jego ujścia do Morza Czarnego. Wiatr nad morzem się jednak już trochę zmienia i spycha nas silnie na boki. Droga była raczej jednostajna, nic ciekawego, oprócz rosnącego upału, się nie działo. Odpoczywaliśmy prawie godzinę na stacji, korzystając z wi-fi. Wartym uwagi zdarzeniem jest także podarowanie przez sympatycznego człowieka 1,5 litrowej butelki świeżego mleka. Nic jednak za darmo, w zamian tego dostał trochę ukraińskiej wódki w kubku, którą wieźliśmy od 6 dni.

Szukanie noclegu zaczęło się od dziwnego człowieka, który poprosił o moją kartkę z rozmówkami, bo nie mógł zrozumieć mojego rumuńskiego akcentu chyba. Znikł jednak po chwili w domu i wrócił bez mojej karteczki, gestykulując coś i wmawiając mi, że mówię po rumuńsku i go oszukuję. Na nic nie zdały się prośby oddania kartki, na której miałem także zwroty w innym języku. Zdenerwowałem się w końcu mocno, wziąłem gaz pieprzowy do ręki i wszedłem mu do domu, szukając kartki. Znalazła się w kuchni, więc czym prędzej się oddaliliśmy, rzucając już po polsku miłe uwagi na tego pana.

Głębiej we wsi spotkaliśmy... jego wójta, który chyba jako jedyny mówił po angielsku. Oczywiście próby wytłumaczenia mu, że nie chcemy hotelu zdały się na nic, kazał jechać za sobą autem i zaprowadził nas prosto pod motel... Podziękowaliśmy mu i pojechaliśmy szukać dalej.

Za trzecim razem się jednak udało, przyjęła nas przemiła rodzina. Mogliśmy się umyć i zaproszono nas do pysznej kolacji - fasolka, kiełbaski, dużo słodkich pomidorów oraz piiwo! Rozmawiam z gospodarzem po włosku i pokazuję im zdjęcia z wcześniejszych dni. Udane zakończenie dnia.

Standardowy środek transportu


Przez Dunaj









Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 9 - Hyc z wiatrem!

  • DST 171.26km
  • Czas 08:43
  • VAVG 19.65km/h
  • VMAX 71.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 23 lipca 2012 | dodano: 09.02.2013

Juz o 8 jesteśmy w trasie. Robimy całkiem sympatyczne dwa podjazdy i wbijamy się na główną drogę, która jest praktycznie pusta. Wiatr na początku przeszkadza wiejąc w bok, jednak po pewnym czasie zmienia kierunek i pcha nas z mocną siłą do przodu. Dzięki temu nasza średnia prędkość podróży wzrasta momentami do ponad 30 km/h. W południe zatrzymujemy się na przydrożnym straganie i wcinamy za grosze dwa melony. Niestety chwilę później jesteśmy świadkami przykrej sytuacji - ruszamy naprzód, jednak spostrzega nas mały pies sprzedawczyni, który wylatuje za nami na drogę. Niestety na jego nieszczęście, wpada prosto pod nadjeżdżający samochód, który nawet nie wysila się, żeby zahamować, tylko przejeżdża po biednym psiaku. Ten ginie na miejscu, ku rozpaczy sprzedawczyni. Oddalamy się w lekkim szoku, że wszystko to stało się 5 metrów od nas.
Z wiatrem szybko docieramy do granicy z Rumunią. Tam spotykamy Francuza, który preferuje naprawdę wyluzowany styl bycia - sakwy ma zbudowane z karnistrów zakrytych szmatkami, podróżuje z lodówką spełniającą rolę kufra, koszykiem na zakupy oraz rozkładanym w 2 sekundy namiotem Quechui. Jedziemy chwilę razem.
Wiatr przybiera jeszcze bardziej na sile, sypiemy raźnie w stronę miasta Husi, nie schodząc praktycznie poniżej 40 km/h. Spotykamy również Niemca, który objeżdża Rumunię zwiedzając wszystkie muzea... Jak się potem okaże, będziemy mieli okazję go spotkać jeszcze dwa razy.

Gdy robi się ciemno, postanawiamy poszukać noclegu w najbliższej wiosce. Niestety dwie okazują się być cygańskie, więc jedziemy dalej. Kolejna wioska na szczęście jest zamieszkana przez Rumunów, jednak nie jest tak łatwo znaleźć nocleg. Pomaga nam młody chłopak mówiący po angielsku. Najpierw udaje się namówić młodą kobietę z dwójką dzieci, aby rozbić się u niej na ogrodzie - a raczej zapaskudzonym wybiegu dla kur. Po chwili jednak coś jej odbija i nas wygania, podczas gdy mu już zajęci jesteśmy rozkładaniem namiotu. Młody chłopak jednak robi wrzawę we wsi i znajduje się kilka domów dalej człowiek, który chce nam pomóc. A pomógł nam bardzo, bowiem... udostępnił swój domek letniskowy. Co prawda zupełnie nie rozumiałem idei posiadania dwóch domków po dwóch stronach ulicy naprzeciwko siebie i nazywania jednego letniskowym, ale mieliśmy go całego dla siebie, więc nie zadawałem niepotrzebnych pytań. Domek składał się z dwóch dużych pokojów, więc miałem swój odzielny. Na kolację dostaliśmy wielką tacę z melonami oraz bimber... Jednak nauczeni po przygodzie na Ukrainie, wypiliśmy po jednym kieliszku, lekko się wykrzywiając i podziękowaliśmy. I wpadł kolejny nocleg pod dachem.

Poranek


Okulary Endury spisały się idealnie




Oj wiało!


Lansik mały




Rower Francuza... Oglądnijcie dobrze!


I główny bohater. Browar, skręt i jazda!


Cisniemy






:D


A tutaj dla kontrastu uporządkowany Niemiec:






I nasza kolacja :)


Kategoria Turcja 2012, 100-200 km

Dzień 7 - Witaj Mołdawio

  • DST 126.35km
  • Czas 07:40
  • VAVG 16.48km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 lipca 2012 | dodano: 27.11.2012

Pierwszym celem było dojechanie do Botosani, dużego miasta w Rumunii. Wymieniamy tam dollary na leje, robimy zakupy ( choco w Lidlu i paskudnie drogi płyn do soczewek ). Dalsza drogi robi się nieco trudniejsza, przebijamy się przez nieduże, jednak często występujące pagórki. Dodatkowo temperatura rośnie z godziny na godzinę, by osiągnąć w końcu poziom 33 C. Przy wrzącym powietrzu wiejącym od pół robi się naprawdę ciężko. Atmosferę dodatkowo rozgrzewały goniące nas czarne chmury, z których dwa razy w ciągu dnia porządnie lunęło, na szczęście tylko na moment.
Brniemy w stronę granicy z Mołdawią. Po przejechaniu ostatnich wiosek rumuńskich, zalatujących tak okropną biedą, że aż smutno się robiło, docieramy do Kosteszt. Granicę pomiędzy dwoma państwami wyznacza wielka zapora na jeziorze, po której trzeba przejechać na stronę mołdawską. Przejazd przez rumuńską stronę nie dostarcza emocji, jednak te czekają nas dopiero po drugiej stronie. Mołdawscy pogranicznicy, których nie wiadomo skąd, zebrało się ponad 12, wytrzeszczyli oczy na nasz widok. Nie mieściło im się chyba w głowach, że ktoś chce tędy przejechać, a już zupełnie nie ogarniali, że na rowerze i to z Polski. Część z nich była już lekko wstawiona, więc wesoło zaczęli się nas pytać o wszystko. Jeden strażnik dobierał się do kobiety pracujące w kantorze, inny wziął nasze paszporty i zniknął na ponad 30 minut, a trzeci, zdecydowanie w żartach, zapewniał swoich towarzyszy, że musimy być terrorystami. Jednym słowem kupa śmiechu.

Jakoś udało się przedostać. Burza jednak nas dopadła szybko, więc w pierwszym mieście chcieliśmy coś znaleźć do spania. Niestety ' miasto ' przypominało zatwardziałą komunistycznie osadę zalaną betonem z blokami mieszkalnymi, z których gdzieniegdzie wyglądał ktoś podejrzliwym wzrokiem. Co prędzej się stamtąd ewakuowaliśmy.

Chwilę po wyjechaniu z miasta lunęło. Ściana deszczu była tak potężna, że ciężko było coś zauważyć, tym bardziej jechać. Na nasze szczęście zauważyliśmy małe gospodarstwo, gdzie jakaś kobieta ganiała w błocie za krową, która w panice nie chciała wejść do obory. Zrozumiała nasza rozpaczliwą sytuację ( kobieta, nie krowa, która nic sobie z naszej obecności nie robiła ) i kazała się skryć w małej szopie, gdzie nawet dwa łóżka były. Trochę kapało z dachu, ale warunki były idealne. Mieliśmy się już zbierać do spania, gdy nagle zasapana kobieta, której udało się w końcu zagonić krowę, wpadła do szopki i zabrała nas do domu. Jak się okazało spać będziemy, ale na pewno nie w szopie, bo nie można tak gości zostawić! Wkrótce przyjechał jej mąż oraz dwie córki - tak poznaliśmy całą rodzinę. Przyjęli nas po królewsku. Gdy na zewnątrz szalała burza, my siedzieliśmy w przytulnej kuchni i jedliśmy specjały, które dla nas przygotowano. Był chleb domowy, sałatki, ryż, parówki, a na deser arbuzy, lody i nawet koniak! Otoczyli nas naprawdę wspaniałą opieką. Gdy burza się uspokoiła wyszliśmy na zewnątrz się umyć, w zbudowanym na szybko prysznicu, który składał się z czarnej beczki opartej na dwóch deskach z zasłonką. Poszedłem pierwszy, więc Seweryn mył się już w wodzie lodowatej... :)
Posiedzieliśmy jeszcze długo, rozmawiając o naszych krajach i sytuacji w Mołdawii, która rozdarta jest pomiędzy Unią a Rosją. Wtuleni w świeżą pościel zasnęliśmy szybko. Mołdawia przywitała nas naprawdę cudownie!

Gdzieś w Rumunii, dziadek z wnuczkiem


Północno wschodnia Rumunia:








Biały konik:)


Kolejne niedobre rumuńskie piwo. W ostatnim sklepie przed granicą, w którym nic poza tym piwem nie było


A tutaj zapraszam początkujących podróżników rowerowych :)


Jezioro graniczne


Witamy!


Chwilę po burzy u naszych gospodarzy:


Cała rodzina :)


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 5 - Kozie mleko

  • DST 104.22km
  • Teren 15.00km
  • Czas 07:03
  • VAVG 14.78km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 19 lipca 2012 | dodano: 13.09.2012

Poranek nie należał do tych przyjemnych. O ile ja byłem w stanie coś zjeść, o tyle Seweryn, po nocnej libacji, nie był w stanie nic w siebie wmusić. Pożegnaliśmy się z gospodarzami i leniwie ruszyliśmy, dalej kierując się na wschód. Zaczęły się bardzo przyjemne widoki, do tego doszły podjazdy i zjazdy, na których trzeba było mocno uważać. Seweryn z każdego zjeżdżał bardzo spokojnie, ja natomiast obrałem strategię " jak pojadę szybciej, to przelecę" Przez większe dziury niestety przelecieć się nie dało, dlatego co chwilę rowerem wstrząsały potężne uderzenia. Bałem się okrutnie, bo rower parę wypraw już przeżył i nie wszystkie części należały do tych z serii nowe. Na szczęście nic się nie urwało, ani nie przebiło.
Morale podniosła dopiero lodowata coca cola, która uzupełniła braki cukru i wchłonęła alkohol. Jechało się coraz lepiej, jednak droga stawała się coraz gorsza.
Wybrana przez nas czerwona droga okazała się nie mieć asfaltu przez około 15 km, zaczęła się walka z kurzem i kamieniami. Pod koniec dnia poszukaliśmy noclegu, udało się tym razem wyśmienicie, bowiem starsza pani zaprosiła nas do nowo wybudowanego, drewnianego domu i odstąpiła całe poddasze. Mieszkało się tam cudownie, bowiem cały dom wypełniał zapach świeżego drewna. Mogliśmy się też umyć, bo obok domu była studnia z, co prawda lodowatą, ale czyściutką wodą.
Zostaliśmy poczęstowani też przepysznym kozim mlekiem, pierwszy raz go piłem, smakowało naprawdę przepysznie!
Na górze było tylko jedno łóżko, szybko sobie je zająłem przed Sewerynem, jednak była to średnia decyzja, ponieważ było to szpitalne łóżko z okresu wojennego, wyłożone deskami nakrytymi kocem. Co chwilę jakaś deska wypadała i z hukiem obijała się o podłogę, a ja zapadałem się w miejsce po tejże desce. Seweryn natomiast wygodnie sobie spał na materacu przyniesionym przez syna gospodyni. No, nie zawsze na łóżku jest wygodniej.

Pytanie zasadnicze: Jak ona tam wlazła i jak zlezie?


Spokojne, górskie wsie




Podstawowe wyżywienie podczas wyprawy, czyli krem czekoladowy:)


Prawie czynna skocznia:




Kozacko


W górach




Przez całą wyprawę braliśmy wodę ze studni ;) Nic nam nie było




Ukraiński sklep, czyli liczydła i rachunek na kartce ;))


Żegnaj asfalcie!








Przez kurz trzeba było się myć codziennie


Nasz domek:)


Na strychu znaleźliśmy stare fotografie:









Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 4 - W Karpaty

  • DST 114.77km
  • Czas 07:27
  • VAVG 15.41km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 18 lipca 2012 | dodano: 06.09.2012

Śniadanie było bardzo przyjemne, bo umilone przez litrowy dzban mleka. Po pożegnaniu ruszyliśmy główną droga, która oprócz tego, że była dziurawa, okazała się być bardzo zatłoczona. Jechało się okropnie, był to jeden z gorszych odcinków podróży, bowiem ukraińscy kierowcy nic sobie nie robili z przepisów i co chwilę ktoś mocniejsza Ładą wyprzedzał tę słabszą. Nic nie działo się ciekawego, w południe postanowiliśmy podnieść sobie morale bograczem w restauracji. Warto było, bo za całkiem sporą porcję, razem z chlebem i śmietaną zapłaciliśmy niecałe 5 zł.
Za Rahiv ruch nagle ucichł zupełnie. Droga zrobiła się jeszcze gorsza, ale zadowoleni ze spokoju, nie narzekaliśmy. Zrobiło się również całkiem ładnie, wjechaliśmy w góry i jechaliśmy wzdłuż sporej wielkości rzeki.

Nocleg udało się znaleźć za pierwszym razem. Gospodarz razem z synek zajęci byli montowaniem silnika do Łady, udostępniono nam jednak łazienkę z prysznicem, więc morale wzrosły. Poza tym miałem okazję naprawić pedał, który zaczął dziwnie strzelać.
Gdy dzień już chylił się ku końcowi, a my dojadaliśmy ostatki makaronu, przyszedł gospodarz z plastikową butelką, szklankami i talerzem z chlebem, cebulą i słoniną. Jak nie trudno się domyślić, w plastiku miał bimber. I to całkiem mocny, bo potężny łyk ze 100 ml szklanki lekko mnie zatkał i uświadomił, że przekraczamy granicę 70%. Przegryzienie tego cebulą tylko i wyłącznie spotęgowało efekt, więc rzuciłem się na chleb i tłustą słoninę. Cała libacja trwała jakieś 3 minuty, po tym czasie już wiedziałem, że dziś nic nie ogarnę. Seweryn już ledwo się trzymał na nogach, czym prędzej weszliśmy do namiotu. Ja zasnąłem od razu kamiennym snem, Seweryn tymczasem zbuntował się przed takimi trunkami i z trudem wydostając się z namiotu zwrócił całą zawartość kolacji centralnie przed wyjście. Ale o tym dowiedziałem się dopiero rano, kiedy o mało co do tego nie wlazłem... :P
I pij tu z Ukraińcami...

No to jedziemy główną drogą:






Polityka..


Wcinamy bogracz:


Kontrasty Ukrainy. Takie zameczki można spotkać jeden przy drugim. Ludzie leczą swoje kompleksy chyba:


W Karpatach:






Dzieci, nie mając co robić w wakacje, sprzedają przy drodze jagody:


Tudzież je same jedzą ;)




Wieczorna libacja :D


W następnym dniu się mapa google skończy, będą jaja z rysowaniem...


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 3- Ukraińskie dziewczyny

  • DST 120.05km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:50
  • VAVG 15.33km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 17 lipca 2012 | dodano: 04.09.2012

Poranna kawa szybko postawiła nas na nogi i raźnie kręciliśmy w stronę wschodnią. No, może nie tak raźnie, bo sprawną jazdę utrudniały wszechobecne dziury i tymczasowe braki asfaltu. Wybieraliśmy boczne drogi, dlatego ich stan był często o wiele gorszy niż tych głównych ( ale to nie jest reguła, często się zdarza, że na tych krajowych, zaznaczonych na mapie kolorem czerwonym, nie ma wcale asfaltu przez kilkanaście kilometrów ). Więcej na pewno zobaczycie na zdjęciach, bo tylko te jako tako mogą opisać faktyczny stan infrastruktury.
W jednej ze wsi trafiliśmy na trzy wesela, mieliśmy okazję ocenić plotki o urodzie ukraińskich dziewczyn, plotki te okazały się jak najbardziej prawdą :)
Pod koniec dnia udało się znaleźć nocleg pytając sympatycznej ukraińskiej dziewczyny, która, pytając swojej matki, wyraziła zgodę na postawienie namiotu. Szybko zleciały się inne dziewczyny i zaczęliśmy wesołe pogaduchy. Na kolację matka zaserwowała nam przepyszne smażone ziemniaki, michę mięsa oraz jeszcze ciepłe mleko, prosto od krowy. Na rozmowach czas zleciał prawie do północy, dziewczyny chciały nas wyciągnąć na dyskotekę, która odbywała się w sobotę ( a była środa ! :D ). W sumie mogliśmy te parę dni zostać, gdzie nam się spieszyło...
Zauważyłem też, że matka gorąco nas namawiała na pójście na tę dyskotekę, mówiąc przy okazji, że jej córka ma 19 lat i jest już starą panną, bo powinna juz wyjść za mąż. Chyba we mnie widziała potencjalnego zięcia, bo w porównaniu do ukraińskich chłopaków ze wsi wyglądaliśmy całkiem przystojnie :D A Ana, jej córka, stanowiła natomiast piękny przykład ukraińskiej dziewczyny... :)
No ale poszliśmy grzecznie spać!

Zwiększam zdjęcia, lepiej powinno się Wam oglądać :)

Marszrutka:


- 40 lat:




Jedziemy cały czas Karpatami:




Radocha:D


Dziury..








Śluby :)






Taaak :)




Ładą do ślubu :)


Typowy widok we wsi:
















Nocleg u dziewczyn:


Wyżerka:


Matka:


Ana :)



Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 2 - Początek Ukrainy

  • DST 104.42km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:40
  • VAVG 15.66km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 lipca 2012 | dodano: 03.09.2012

Poranek przywitał nas dobrym sercem kucharki, która zapewniła nam śniadanie na dobry początek dnia. Oprócz wielkiej miski owsianki z mlekiem dostaliśmy również bułki z szynką i serem oraz praktycznie nieograniczoną ilość herbaty, którą nabrałem nawet do bidonów. Pojedzeni, leniwie ruszyliśmy dalej. Zaczęło się chmurzyć, deszcz dogonił nas na granicznej przełęczy ze Słowacją, otwartej tylko dla ruchu pieszego i rowerowego. Górską, błotnistą drogą jechaliśmy przez wymarłe okolice w otoczeniu połonin i lasów. Panował zupełny spokój, ciężko było na horyzoncie wypatrzyć nawet najmniejszy ludzki ślad. Droga przez 15 km prowadziła ubitym szutrem, aby zmienić się w dziurawy asfalt. Dopiero po 30 km dotarliśmy do głównej drogi, która zaprowadziła nas na przejście z Ukrainą. Polecam z całego serca to przejście ( Ubla ), bowiem nie ma na nim praktycznie ruchu oraz, jak nas zapewniali mieszkańcy, wystarczy 20 Hrywien ( 8 zł ), aby przewieźć sobie trochę większą ilość wódki czy papierosów na stronę słowacką.

Ukraina przywitała nas... dziurami. Nie ważne, czy były to główne drogi, czy też małe, lokalne szlaki, wszystkie były naznaczone sporej wielkości kraterami, których często nie dało się nawet wyminąć, bo tak były namnożone. Uprzykrzało to jazdę, ale po upuszczeniu Słowacji zmienił się całkowicie klimat wiosek i miast. Cofnęliśmy się bowiem jakieś 30, 40 lat, na ulicy ciężko było spotkać nowe samochody, przeważały stare Łady, Ziły, Gazy i wszelkiego rodzaju dziwne marszrutki, zasilane głównie gazem znajdującym się na w butlach na dachu. Wszyscy oni jeździli jak szaleni, nie przejmując się zupełnie dziurami, w które często z hukiem wpadali. Od czasu do czasu przemknął obok nas nowy, czarny Mercedes, albo równie nowa Toyota Land cruiser, stanowiąc dziwny kontrast dla rozpadających się staroci. Nie było klasy średniej, mieszkańcy mówili o tych samochodach, że to mafia i lepiej nie wchodzić im w drogę. No to nie wchodziliśmy, zresztą ciężko było wejść na drogę nowej S-klasie pędzącej 120 km/h szutrowej drodze z dziurami większymi niż jego 17 calowe felgi.
Ciekawym widokiem był też gatunek paliwa sprzedawanego na stacjach. O 98' można było zapomnieć, czasem pojawiała się 95'. Można było natomiast zatankować swojego nowego mercedesa nawet 70 oktanową benzyną, płacąc za nią niecałe 4 zł.

Ludzie na Ukrainie są niesamowicie przyjaźni. Każdy się uśmiechnie, pomacha, z zaciekawieniem spoglądając na obładowany rower. Pomimo zaobserwowanej, zwłaszcza w tej części kraju, biedy, ludzie na co dzień są uśmiechnięci i jakoś tak lżej patrzą w przyszłość, nie umartwiając się o wszystko. Wszystko to sprawiło, że i ja poczułem się swobodniej, odrzucając różne myśli i po prostu jechałem przed siebie z uśmiechem na ustach zadowolony z pierwszych dni wyprawy.

Nocleg tego dnia znaleźliśmy za pierwszym razem, ponownie spaliśmy w garażu. Mogliśmy się umyć, a od gospodarza dostaliśmy kawę oraz warzywa. Długo rozmawialiśmy o życiu w Polsce i na Ukrainie, popijając całkiem dobre piwo.

Poranne śniadanie:


W Bieszczadach nie brakuje stromych podjazdów:


Droga na Słowację:








Gościu tą maszyną zbierał sobie wycięte drzewa, jak widać trochę ją przeładował :D


Pierwszy T-34




Przejście na Ukrainę:


Ukraińska babuszka


Kawa...


...i piwo ;)


Gospodarze:


Już ciemno, pora spać


Google na kilka następnych dni nie będzie ogarniać map, więc będą tylko poglądowe


W następnym dniu będzie więcej o ukraińskich drogach... ;)


Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Dzień 1 - Obrzeża Polski

  • DST 124.08km
  • Czas 08:03
  • VAVG 15.41km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 1850m
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano: 02.09.2012

Tegoroczną przygodę zacząłem od spotkania z Sewerynem, współtowarzyszem podróży na najbliższy miesiąc. Przyjechał z rana do Jaworzna, z którego pojechaliśmy zapchanym do granic możliwości pociągiem, do Przemyśla. Byliśmy tam wieczorem, więc dojazd traktuję jako dzień zerowy. Zdążyliśmy jedynie wyjechać z miasta i znaleźć nocleg u rodziny na wsi w dużej stodole. Już pierwszy dzień pokazał nam, że będzie to wyprawa opierająca się na gościnności ludzi, poczęstowano nas bowiem pysznymi skrzydełkami z grilla, kaszanką oraz... ukraińskim absolutem, który dobrze zmrożony smakował naprawdę wyśmienicie.
Rano wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w stronę Bieszczad. Droga cały czas prowadziła pagórkami, ciężko było znaleźć płaski odcinek. Pomimo tego jechało się bardzo przyjemnie, już pierwszego dnia przekroczyłem 70 km/h z sakwami. Szybko przemknęliśmy przez zatłoczony Polańczyk i zaporę nad Soliną, kierując się boczną droga na Terkę, za którą znaleźliśmy świetny nocleg u obozujących harcerzy. Kucharka, której syn również podróżuje na rowerze, dała nam garnek rosołu oraz trochę chleba. Mogliśmy się również umyć pod prysznicami.
Wieczorem obserwowaliśmy harcerskie zabawy, jednak po 21 się rozpadało, dlatego schowaliśmy się namiotów i szybko zasnęliśmy. Już jutro opuszczamy Polskę...

W oczekiwaniu na pociąg do Przemyśla:


Dzieci gospodarzy, wielką atrakcją był dla nich nasz namiot :P




Na dobry początek, potem będzie już tylko gorzej :D


W stronę Bieszczad:






San:


Solina




Czasem było ostro :)


Wcinamy rosółek:






Zabawy


Mały Indianin





Kategoria 100-200 km, Turcja 2012

Kraków z Januszem

  • DST 159.64km
  • Czas 06:20
  • VAVG 25.21km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Sprzęt Specialized Tricross
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 01.07.2012

Szersza pętla szosowa z Januszem w stronę Krakowa. Wyjazd o 12:30, potem Bukowno,Olkusz,Pieskowa Skała, Skała, Kraków. W centrum postój na kebaba, po czym szybko nad zalew w Kryspinowie. Za wstęp liczą sobie 12 zł/osobę! Na szczęście udało się znaleźć kawałek nieogrodzonej plaży, więc mogliśmy się za darmo wykąpać. Powrót przez Zabierzów i Krzeszowice. Cieplutko, 34 C ! :)

Wróciłem o 21, umyłem się, po czym szybciutko na Specu na Sosinę do znajomych pod namioty. Jedna wielka impreza tam była ;)

W Skale:




Odpowiedni kufel dla Janusza ;)


Kryspinów:


I jakiś jeżyk na koniec, którego o mało co nie rozjechałem. Przeniosłem potem biedaka na pobocze.


Pozdrawiam :)


Kategoria 100-200 km