40 000 km z Bikestats
-
DST
127.16km
-
Czas
05:25
-
VAVG
23.48km/h
-
VMAX
55.00km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nawet nie zauważyłem, kiedy stuknęło 40 tys. km, które przejeździłem prowadząc blog na Bikestats. Co prawda zbierałem te km przez ponad 6 lat, no ale jest! :) Równik objechane dookoła :)
A co się tyczy wyjazdu:
Stagnacja po wyprawce na Litwę, spowodowana wyjazdem do Norwegii, zaliczeniami, ciągle trwającą małą budową i różnymi mniej lub bardziej ważnymi sprawami, które powodowały, że zupełnie nie miałem czasu, została nareszcie przerwana. Zdolny van zdał ( ucząc się oczywiście całymi dniami i nocami ciężko okrutnie! - tak ironia... ) ćwiczenia na 5, co spowodowało przepisaniem oceny na egzaminie i wolnym dniem. Inne sprawy też się uspokoiły, także można było wsiąść na rower.
Pogoda idealna, 30 C, więc wymyśliłem trasę do Wielkiej Puszczy w górach. Wyjazd nie zaczął się szczęśliwie, w Chrzanowie przecięła się dętka od wewnętrznej strony, zaraz przy wentylku. Sytuacja taka zdarza mi się już z 4 raz, mam dość tej presty, w końcu się wkurzę i nawiercę otwory pod wentyl samochodowy. Wymieniłem sprawnie w cieniu pod domkiem starszej pani, która poratowała mnie potem wodą do umycia się.
Jechało się przyjemnie, Zator, Wieprz, Andrychów. Wodę brałem od ludzi cały czas, bo schodziła bardzo szybko, poza tym nie miałem gdzie trzymać 1,5 litrowej butelki. Podjazd pod Przełęcz Beskid poszedł sprawnie, pierwszy raz miałem okazję do pokonywać od strony Andrychowa. Z Porąbki już po płaskim, ale niestety pod wiatr, który wiał dosyć mocno, dlatego średnia spadła. Za Oświęcimiem już się nie chciało okropnie jechać, brak roweru zrobił swoje. No ale jakoś zajechałem.
Pozdrawiam
Kategoria 100-200 km
Norwegia - czerwiec 2013
-
DST
0.01km
-
Czas
00:01
-
VAVG
0.60km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Aktywność Wędrówka
Kolejny, niskobudżetowy wypad, tym razem do krainy fjordów, czyli Norwegii. Bilety, razem z jednym bagażem rejestrowanym udało się kupić za 110 zł na trasie Katowice-Stavanger-Katowice. Na początku miały lecieć 4 osoby, jednak dwie zrezygnowały na dzień przed wyjazdem, poleciałem zatem z Magdą, którą poznałem dopiero na lotnisku ;)
Wylot był 30 maja w czwartek o 21, więc pierwszą noc spędziliśmy na lotnisku, na 2 piętrze przy zamykanej na noc restauracji Pulpit Rock, na której naklejone były nasze dwa cele wycieczki - czyli Preikestolen oraz Kjerag. Pogoda zapowiadała się naprawdę dobrze, świeciło słońce i było prawie bezchmurne niebo. Z lotniska szybko złapaliśmy stopa do Forus, gdzie kupiliśmy butlę gazową w sklepie XXL ( cena 56 koron, czyli około 23 zł ). Kolejny stop poszedł równie szybko, miły pan podwiózł nas terenowym Pajero na drogę w stronę promu z Oesand. Po 20 minutach znowu siedzieliśmy w aucie. Wszystko szło bardzo dobrze, na promie z kolei spotkaliśmy Polaków, którzy jechali na parking pod Preikestolen, pomimo, że byli w 7 osób, upchaliśmy się w małym vanie.
Wędrówkę zaczęliśmy około godziny 14. Pogoda była wyśmienita. Szlak jest trudny, nawet przy dobrej widoczności czasem można się zgubić. Po 3 godzinach wspinaczki dotarliśmy na miejsce i... zaparło nam dech w piersiach. Potężna skalna półka, stercząca 700 metrów nad taflą jeziora wygląda niesamowicie. Weszliśmy trochę wyżej, aby mieć lepsze widoki. Na górze posiedzieliśmy dwie godziny, mając w planach rozbicie się nieopodal. Namiot rozbiliśmy na jedynym wolnym, płaskim miejscu, z widokiem na góry i Morze Północne.
Preikestolen
Ci z lękiem wysokości niech nie patrzą :P
Rozbijamy namiot, zbliża się mgła
Poranek przywitał nas... mgłą. Pogoda niestety tego dnia nie była najlepsza, dlatego postanowiliśmy udać się do Songesand, aby stamtąd zacząć wędrówkę do Lysebotn. Niestety okazało się, że w sobotę promy nie kursują i musimy czekać do 14:10 w niedzielę. Zaczęło jednak padać, więc postanowiliśmy poszukać garażu, żeby tam rozbić namiot - zawsze będzie sucho. W pierwszym gospodarstwie nam odmówiono, jednak w drugim gospodarz... zaprosił nas do domu! Powiedział, że mieszka tutaj sam i ma mnóstwo miejsca. Bardzo się ucieszył ( chyba jeszcze bardziej niż my ), bo miał okazję porozmawiać i kogoś gościć. W Norwegii prawie wszyscy mówią po angielsku, więc nie było problemów z komunikacją. Spytał się, czy jesteśmy głodni, po czym kazał nam przygotować posiłek ;) Wcieliłem się więc w rolę kucharza, smażąc kotlety, zapiekaną serowo-ziemniaczaną oraz gotując jakieś warzywa, udostępnione przez naszego dobroczyńcę. Potem przyszła pora na lody i truskawki. Długo siedzieliśmy w salonie, rozmawiając o wielu sprawach.
Stop do Tau
Nasz gospodarz :)
Kolejny dzień niestety nie zapowiadał się optymistycznie, bowiem lało okrutnie. Na szczęście gospodarz zgodził się, żebyśmy posiedzieli u niego, czekając na prom, a wręcz nawet zachęcał, żeby zostać jeszcze jeden dzień. Prom przybył punktualnie, rejs trwał 25 min i kosztował na głowę 58 koron. W Songesand deszcz zmalał, aż całkiem przestał padać. Rozpoczęliśmy wędrówkę do Lysebotn, bardzo rzadko uczęszczanym szlakiem. Po drodze, w ostatniej farmie, spotkaliśmy człowieka, który wytłumaczył nam trasę oraz powiedział, ze noc powinniśmy spędzić w górskiej chatce, czyli Cabin, bardzo popularnym systemie domków w Norwegi dla turystów. Nocleg był płatny 300 koron, jednak powiedział nam, że jeżeli nie mamy tyle pieniędzy ( no bo przecież z Polski jesteśmy :P ) to możemy tam zostać za darmo.
Chatka okazała się być dużym, świetnie utrzymanym drewnianym domem. W środku można było znaleźć wszystko, łącznie z kuchnią, kominkiem i wygodnymi łóżkami do spania. Prawdziwa, górska chata tylko dla siebie. Z pobliskiego strumyka pobierało się wiadrem wodę, drewno trzeba było porąbać i napalić w kominku. Klimat był tak świetny, że nie chciało się spać, postanowiłem poczekać aż się zrobi ciemno, jednak w Norwegii to nie takie łatwe - o 24 robi się szaro, trwa to do 3 w nocy i wychodzi znowu słońce - także w czerwcu ciemnej nocy tam nie zaznacie. Przy świecach czytałem stare księgi gości z wpisami ludzi z całego świata.
Nasz domek :)
Wpis pamiątkowy
Stare pamiętniki
Poniedziałek przywitał nas słońcem. Tak, ponowie pogoda się poprawiła, co w Norwegii jest naprawdę rzadkością! Od 8 rano rozpoczęliśmy długą wędrówkę szlakiem. Droga była piękna, ale bardzo łatwo było się zgubić - kilkukrotnie znikał nam szlak. Teren nie był łatwy, początkowo przedzieraliśmy się przez podmokłe łąki, dlatego dobre buty z GoreTexem to podstawa podczas wyjazdu do Norwegii. Szliśmy praktycznie cały dzień, ostatni odcinek zamkniętą, asfaltową drogą wzdłuż fjordu. W Lysebotn złapaliśmy stopa na samą górę pod restaurację, gdzie zaczyna się na Kjerag, słynny kamień zaklinowany pomiędzy skałami. Z racji bardzo dobrej pogody postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia tam dotrzeć, co oznaczało długą wędrówkę. Droga była bardzo trudna, często poprowadzona łańcuchami, momentami trzeba było się zwyczajnie wspinać po pionowych skałach, szukać obejść wzdłuż szczelin czy też maszerować po śniegu. Na Kjeragu zameldowaliśmy około godziny 20. Kamień nie jest zbyt duży, jednak musiałem na nim stanąć - to przecież jeden z celów wyjazdu. Zawieszony jest 1000 metrów na ziemią, więc chociaż lot miałbym długi :)
Z kamienia było widać w oddali skalną półkę, z której skakali Base jumperzy oraz Dream jumperzy - postanowiliśmy się do nich udać, gdzieś bowiem trzeba było rozbić namiot.
Jaka była nasza radość, gdy okazało się, że to ekipa z Polski! Szybko poznaliśmy kilka osób, nie musieliśmy nawet rozbijać namiotu, bo 3 osoby schodziły o północy na dół i mogliśmy zająć ich namiot.
Szlak do Lysebotn
Czasami trzeba było przeprawiać się przez rzeczki
Jak w bajce :)
Stara, zarośnięta mchem droga w górach
Stop z Litwinami w 6 osób ;)
Początek szlaku na Kjerag
Jak w Alpach :)
Szlak zaczyna się przy tej restauracji
I do łatwych nie należy
Raj :)
A ten czarny punkt to wiszący sobie Polak ;)
Oto góry! :D
Nasz obóz w dole
Ciężka praca, kolegę na linie jakoś trzeba wyciągnąć :)
System lin
Tak wygląda środek nocy w Norwegii. Temperatura spadła do 0 C na wysokości 1010 m.n.p.m, w moim śpiworze +15C było lekko zimnawo.. ;)
Ekipa i atmosfera w obozie była taka sympatyczna, że postanowiliśmy przedłużyć nasz pobyt na drugi dzień, zwłaszcza, że pogoda była cudowna. Chodziliśmy przy krawędzi podziwiając widoki oraz skoczków - gdyby była okazja pewnie sam bym się odważył na skok i 310 metrów swobodnego spadku. O 16 rozpoczęliśmy powrót, z planami, żeby nie wracać promem, lecz bardzo długą drogą asfaltową naokoło. Stopa udało się złapać szybko, zatrzymał się Tommy, młody chłopak, którego widzieliśmy rano, gdy skakał ze spadochronem z Kjeragu. Podwiózł nas 140 km cudownymi drogami przez góry, mało norweskim stylem jazdy, bo czuliśmy się jak w aucie rajdowym. Nocleg spędziliśmy na darmowym polu campingowym 20 km od Sandness.
Tommy skacze :)
Widok z góry :)
Widok z namiotu :)
Przeciskanie się przez strzeliny
W drodze powrotnej przyszła pora na największą atrakcję, kamień Kjeragbolten
Stopujemy z Tommym
Droga niesamowita :)
Kolejnego dnia zwiedziliśmy Stavanger. Próbował między innymi Slackline, spodobało mi się bardzo, bo już po chwili potrafiłem przejść całą długość, a nawet siadać na linie, utrzymując cały czas równowagę. Byliśmy także na plaży obok lotniska, przypominała ona bardziej plaże na Ibizie, bo nawet lazurową wodę można było znaleźć. Ostatni dzień się trochę dłużył, bo wracaliśmy dopiero o 21, ale można było wypocząć po długim, pełnym wrażeń tygodniu. Do domu wróciłem ze znajomym, poznanym na Kjeragu, który zupełnie nie mając po drodze, podwiózł mnie pod samo mieszkanie.
Slackline
Na zupki chińskie patrzyć nie będę długo mógł ;P
Ibiza? Majorka? Nie! To Norwegia! :)
KartonStop :)
Spalony przez słońce, wymęczony, czekamy na samolot :)
Podsumowując: Jeden z najlepszych wypadów, niesamowite wrażenia i przygody po drodze, mnóstwo spotkanych ludzi i nieziemskie wręcz widoki. Ponadto pogoda była świetna prawie cały czas, tym bardziej można nazwać wypad szczęśliwym.
Podsumowanie kosztów:
Jedzenie z PL: 100 zł
Bilety lotnicze: 110 zł
2xProm: 41 zł
Chleb: 9 zł
Suma: 260 zł
Mapa: KLIKNIJ
Jak widać nie trzeba być milionerem, żeby podróżować po świecie - wystarczą dobre chęci, pozytywne nastawienie i trochę odwagi ;)
Kategoria Tanie loty
Dzień 8 - Morze wita
-
DST
217.77km
-
Czas
10:49
-
VAVG
20.13km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstajemy o 5, po 40 minutach już jesteśmy w trasie. Robimy szybki postój pod sklepem, gdzie o 6 godzinie lokalni panowie już kończą drugie piwo. Droga jest pagórkowata, ale bardzo ciekawa - od Fromborka jedziemy wzdłuż Zalewu Wiślanego, poza tym droga na odcinku 30 km jest w remoncie i co chwilę musimy omijać różne koparki i ciężarówki. Za Tolkmickiem gubimy mikiego, który gdzieś się zapodział. Nie mamy za dużo czasu, więc jedziemy dalej w dwójkę. Pierwszym problemem okazuje się zamknięta przeprawa, nadrabiamy przez to około 30 km. W Nowym Dworze odbijamy na Stegnę, gdzie wzdłuż wybrzeża jedziemy na prom do Gdańska. W międzyczasie gonią nas dwie burze, które zaraz po przeprawie się rozkręcają. Uciekamy pod przystanek i chwilę czekamy. Do Gdańska dojeżdżamy już sprawnie, najpierw na Westerplatte przywitać morze, a potem do centrum na pizzę ( jedliśmy w Telepizzy, nigdy w życiu nie jadłem tak niedobrej pizzy ). Ściemnia się, zwiedzamy miasto, mamy bowiem do 23 czas. Na koniec przemieszczamy się do na PKS, gdzie czeka już na nas autokar Polskiegobusa. Obawiamy się trochę o zapakowanie rowerów, bowiem jest komplet pasażerów, ale kierowca okazuje się być pomocny i upychamy rowery bez kół do dołączanego bagażnika. O 8 rano jesteśmy już w Katowicach, wyczerpani zupełnie, bo w ciasnym autobusie przy obolałych nogach spać ciężko.
Podsumowując - był to jeden z lepszych wypadów, przede wszystkim dzięki świetnej grupie dojazdowej, która dobrała się nie tylko tempem, ale również poczuciem humoru. W ciągu tych 8 dni zapomniałem o wszystkim co zostawiłem w domu, zrelaksowałem się zupełnie, śmiejąc się codziennie aż do bólu brzucha przez żarty Janusza. Na pewno za rok będziemy chcieli powtórzyć taki wyjazd :)
Statystyki:
Dystans całkowity: 1175.78 km (w terenie 90.00 km; 7.65%)
Czas w ruchu: 59:44
Średnia prędkość: 19.68 km/h
Liczba dni: 8
Średnio na dzień: 146.97 km i 7h 28m
Kierunek: morze!
Zalew Wiślany
Frombork
Gdzieś przed Nowym Dworem
Ściga nas burza
Przeprawa
Po chwili wszystko paruje
Gdańsk zdobyty!
Westerplatte
I Gdańsk nocą, przepiękne stare miasto :)
Pozdrawiam! :)
Kategoria 200-300 km, Mazury 2013
Dzień 7 - Kręcimy dalej
-
DST
160.05km
-
Czas
07:50
-
VAVG
20.43km/h
-
VMAX
45.00km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z racji wolnego czasu postanawiamy z Januszem jechać dalej, nad morze do Gdańska. Wyjeżdżamy o 10, towarzyszy nam miki150, który jedzie do Wejcherowa. Po drodze, w Kruszynianach spotykamy również Completnego, gdy jedzie trochę bardziej na południe. Wiatr w końcu się odwraca i wieje idealnie ze wschodu, sprawiając, że jazda staje się prawdziwą przyjemnością. Wybieramy boczne drogi, lecz asfalt jest w świetnym stanie. W Bartoszycach robimy przerwę na Kebab i sypiemy w stronę Górowa. Zaraz za nim, w malutkiej wiosce udaje mi się załatwić nocleg u Sołtysa. Rozmawiamy z jego synami, mamy okazję się umyć i podładować telefony. Postanawiamy jutro dotrzeć do Gdańska, co oznacza bardzo wczesną pobudkę i kręcenie cały dzień.
Śniadanie z Kruszynianach:
Zaczęły się mazurskie jeziora
Hipisi z Niemiec :D
Przy granicy z Rosją, wszędzie mnóstwo Rusków, również robią zakupy w Biedronce :P
Kończy się dzień, ciśniemy do najbliższej wioski ( zdj. miki150 )
Kategoria 100-200 km, Mazury 2013
Dzień 6 - Wycieczka zlotowa
-
DST
54.97km
-
Teren
25.00km
-
Czas
02:47
-
VAVG
19.75km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z racji 80 osób uczestniczących w zlocie utworzono 3 grupy wycieczkowe - krótką, średnią i długo. Oczywiście nasza niezawodna ekipa wybrała tę najdłuższą. Z wycieczką miało to mało wspólnego, tempo bowiem na asfaltach przypominało wyścig kolarski, no ale jakoś daliśmy radę. Z przewodnikiem z ośrodka poznaliśmy naprawdę ciekawe zakątki, poznaliśmy historię tych regionów. Po powrocie przyszła pora na relaks, leżące przy ośrodku jeziorko nadawało się do tego idealnie. Zaczęły się wygłupy, skoki do wody i różne zabawy. Na uwagę zasługuje efektowne wyrżnięcie w rowerek wody kolegi, który miał ambitny plan wskoczyć do wody przez tenże rower. Nie udało mu się to niestety, odbił się od rowerka i wpadł do wody.
Wieczorem przyszła kolej na następne ognisko :)
Ciasteczko tematyczne, zwróćcie uwagę na dokładność odwzorowania!
Forumowe pogaduszki
Pole namiotowe:
Mazury:
Jeziorko:
Zupełny relaks :)
Janusz " na żabe"
I kolega - " na rowerek"
Z wycieczki
Chillout :)
Boćków mnóstwo :)
Dalsza zabawa
Mała rowerzystka :)
Wykonałem również portrety wszystkich uczestników :)
Kategoria 50-100 km, Mazury 2013
Dzień 5 - Na zlot
-
DST
164.22km
-
Teren
10.00km
-
Czas
08:05
-
VAVG
20.32km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Postanawiamy zrobić małą pętelkę po Litwie. Drogi są spokojne, jedzie się przyjemnie. W Kopciowie odnajdujemy grób Emilii Plater, bardzo miłe zaskoczenie. Granica znowu nie posiada asfaltu, jednak nadrabia widokami. Szukamy jeziorka, ale idzie to marnie, Janusz degraduje mnie z funkcji kierownika i prowadzi w jakieś pola, gdzie jeziorka nie znajduje, więc szybko odzyskuję swoją funkcję :D
Przejeżdżamy przez Suwałki i jedziemy do Oleska, średnia na tym odcinku wyszła na pewno ponad 30 km/h. Do Łękuka Małego, gdzie organizowany jest jest coraz bliżej, końcowy odcinek ciągnie się chyba najbardziej. Po kocich łbach w końcu zajeżdżamy do ośrodka, gdzie zebrało się już sporo osób. Rozstawiamy namioty, w końcu się porządnie myjemy i szykujemy na ognisko. Tam siedzimy do 3:30, po czym padnięci usypiamy natychmiast. Dojechaliśmy na Mazury, ten etap wypadu zakończony, jednak czeka na nas jeszcze morze! :)
Poranek na Litwie przywitał nas piękną pogodą:
Pomnik Emilii Plater, faktyczny grób znajduje się na cmentarzu nieopodal
Z powrotem w Polsce
;)
Club Miami zaprasza :)
Ognisko wieczorem
Lokalne przysmaki :)
Kategoria 100-200 km, Mazury 2013
Dzień 4 - A w puszczy piach
-
DST
143.49km
-
Teren
35.00km
-
Czas
08:05
-
VAVG
17.75km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjeżdżamy już o 6. Droga jest świetna, sypiemy ponad 30 km/h cały czas. O godzinie 10 mamy już na licznikach 70 km, zapowiada się zatem dystans powyżej 200 km. W Dąbrowie Białostockiej robimy pierwszą przerwę, korzystam z łazienki na stacji w sposób do tego nie przeznaczony ( tak, prysznic ), ku ogólnemu niezadowoleniu pracowników. Poznaję też Karolinę, które cykam zdjęcia ;)
Dobre drogi kończą się za Lipskiem, gdy wjeżdżamy w Puszczę Augustowską. Niestety po kilku kilometrach kończy się asfalt i zaczyna piach, po którym nie da się jechać. Zaznaczone na tabliczce 12 km okazuje się mieć.. około 25. W lesie ściga nas burza oraz zatrzymuje straż graniczna, która kontroluje dokumenty.
Gdy w końcu wydostajemy się z tej nieprzystępnej krainy, robimy postój na kąpiel w pierwszym jeziorze. Śmiechu co nie miara, bowiem jakoś się musimy przebrać, a że z jednej strony jest Magda, a z drugiej ruchliwa droga... Wybraliśmy opcję drugą i wesoło machaliśmy czym tam kto miał w stronę zdegustowanych kierowców i pewnie zainteresowanych pań kierowców. O moście nie wspomnę, ale to się nie nadaje do opisania... :D
Odbijamy w stronę granicy z Litwą, znowu trafiając na szuter. W pierwszej wiosce pytamy o nocleg, udaje się od razu. Idziemy na zachód słońca nad pobliskie jezioro. Litwę zawsze wyobrażałem sobie jako krainę z Nad Niemnem - i nie pomyliłem się. Otoczeniu lasów, jezior, małych rzeczek, mnóstwa ptactwa i spokoju - tam jest naprawdę pięknie.
Wieczorem robimy sobie jeszcze nocne zdjęcia i idziemy spać.
Żuber:
Kovval:
Chwila bajery w parku... :D
i zdjęcie gotowe :D
Kolejna przerwa :)
Puszcza Augustowska
Na śluzie:
Muły, dosłownie... ;)
No to pchamy!
Kontrola, bardzo sympatyczni strażnicy
Z Żuberkiem
Chwila w krzakach... ;)
Jedziemy dalej, w stronę Litwy:
Nowy, 27 kraj zaliczony! :)
Przechodzi nad nami ulewa, dosłownie 2 minutowa:
Zachód nad jeziorem
Nocnie
Litwa prawie wyszła :)
Ekipa :)
I milion gwiazd na koniec.
Kategoria 100-200 km, Mazury 2013
Dzień 3 - Wzdłuż granicy
-
DST
151.59km
-
Teren
20.00km
-
Czas
08:01
-
VAVG
18.91km/h
-
VMAX
49.00km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nasz naturalny budzik Janusz i tym razem nas nie zawiódł i pobudził wszystkich z przyjemnego snu. Dzień zacząłem od trampoliny w ramach porannej rozgrzewki, którą właściciel rozłożył na ogrodzie.
Jazda trochę się utrudniła, bowiem zaczął wiać wiatr w bok lub też w twarz. Podążaliśmy małymi wioskami, często bez asfaltu. Niezmieniający się krajobraz pól i lasów spowodował, że zaczęliśmy wymyślać różne gry, były skojarzenia, pomidor a nawet państwa - miasta, jednak gdy zwierzęciem na "H" okazał się "Homik", zaprzestaliśmy zabawy :D Janusz dzielnie walczył z zasadami gry i gdy nie zgodziliśmy się na imię na "O" jako "Ola" ( no bo przecież Aleksandra ) szybko zaproponował inne... - "Olek" :D
Na długo zapamiętam drogę wzdłuż granicy w stronę Bobrowników. Nie było tam zupełnie asfaltu, były za to kocie łby i szuter. Jednak nie na to chcę zwrócić uwagę, ale na niesamowity, spokojny klimat tamtych rejonów. Ciche wioski, czysta okolica w otoczeniu przyrody... naprawdę można było się zrelaksować.
Nocleg znaleźliśmy również na gospodarza. Ludzie na wschodnie są naprawdę przyjaźni i mili ;)
Poranne pakowanie:
i poranna gimnastyka :)
Pojawiły się również Cerkwie
Pani i 4 konie :D
Popas nad jeziorkiem :)
Jest radość :)
Mała przerwa przed szutrami :)
Wzdłuż granicy:
Janusz ma branie :)
Kolejka w Bobrownikach
I mały bazar
A my dalej w szutry i kurz :)
Król Julian :D
Wbijamy przypadkowo na szlak tatarski:
Na którym można spotkać meczet tatarski:
U gospodarza :)
Działo się :)
Kategoria 100-200 km, Mazury 2013
Dzień 2 - Panie, prom zamknięty!
-
DST
184.68km
-
Czas
09:12
-
VAVG
20.07km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pobudkę ustaliliśmy na 6, jednak wstający codziennie do pracy o 4:30 Janusz urządził nam wstawanie troszkę wcześniej... Wylazł z namiotu i łazikował dookoła, narzekając, że jesteśmy śpiochy i wstawać mamy. Jakoś się zwlekliśmy, bo już za targanie namiotów się zabierał.
Pierwszą atrakcją na trasie była Biedronka, pod którą rozłożyliśmy się ze śniadaniem. Kolejną atrakcją... była chyba kolejna Biedronka, bo całą drogę było płasko jak na stole i nic się nie działo. No może oprócz tego, że miejscami kończył się asfalt i zaczynał piach, ale krótkie to był odcinki i szybko się przepchaliśmy. W Terespolu zauważyliśmy mnóstwo Białorusinów, którzy przyjeżdżają do nas na zakupy. Wyglądali tak samo jak Rosjanie, czyli podjeżdżali w dresach i klapkach, z grzywkami zaczesanymi w różny sposób ;).
W planach była przeprawa przez Bug promem, jednak z powodu wysokiego stanu wody nie udały się zamiary. Musieliśmy nakładać blisko 50 km na najbliższy most.
Nie zepsuło nam to jednak humorów, Janusz czuwał bowiem, aby było wesoło, co chwilę komentując coś w zabawny sposób.
Kilometry szły sprawie, jednak zaczynało się ściemniać, więc poszukaliśmy w Żerczycach, małej wsi. Udało się dopiero za 5 razem, ale do dyspozycji mieliśmy ciepłą wodę do umycia się w piwnicy i równo skoszoną trawkę. Makaron z piwem na dobranoc i do namiotów :)
Szutry z rana:
Kolejna guma Żubra. Coś jest nie tak...
Swojsko :)
Babcia opowiedziała nam swoją historię, sympatyczna kobieta
W Terespolu pełno Białorusinów
Największa atrakcja dnia, Biedronka!
Totalny relaks :)
Pasuje :D
Nawet jeden zjazd się znalazł na 180 km :D
Grabarka
Nocleg
Na dobranoc :)
Kategoria 100-200 km, Mazury 2013
Dzień 1 - W nowym składzie
-
DST
99.01km
-
Czas
04:55
-
VAVG
20.14km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Temperatura
21.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak co roku organizowany jest zlot z forum podrożerowerowe.info. Przeważnie odbywał się on na południu, gdzie musiałem poświęcić maksymalnie 2 dni na dojazd. Tym razem jednak społeczność zlotowa wybrała na miejscu zjazdu Łękuk Mały, leżący nieopodal Giżycka. Trzeba było zatem tam dojechać. Udało się zebrać 6 osobową grupę w składzie Janusz, Piotrek, Magda, Mariusz oraz Rudy Żubr ;P.
Wystartowaliśmy o 7 rano, jadąc w deszczu do Katowic, skąd odjeżdżał pociąg do Lublina - faktycznego startu naszego wypadu. W pociągu miała miejsce niemiła sytuacja, bowiem małżeństwu siedzącemu przed nami skradziono portfel, praktycznie na naszych oczach.
W Lublinie na szczęście nie padało, więc sprawnie wydostaliśmy się z miasta. Pomógł nam w tym starszy dziadek, który charakterystycznie zaciągając wytłumaczył nam drogę: " Proosto, proosto, proosto, a potem... proosto!"
Przez małe wioski kręciliśmy aż do 20. Nocleg udało się znaleźć za I razem na gospodarza. Od razu zleciały się jednak chmary komarów i meszek, który w tych regionach są prawdziwą plagą. Na szczęście gospodarze przynieśli nam drewno na ognisko, więc robactwo szybko uciekło. Przy kiełbaskach i piwkach posiedzieliśmy wesoło do 23. Zasnąłem od razu, bo Janusz zapowiadał pobudkę o 4... ;)
Dworzec w Katowicach:
W trasie
I guma Żuberka
Całą drogę towarzyszył nam rzepak :)
Nocleg, ognisko się już rozpala :)Ognisko
© van
Pietrek
i Pietrek
Kategoria Mazury 2013