100-200 km
Dystans całkowity: | 21237.93 km (w terenie 713.90 km; 3.36%) |
Czas w ruchu: | 1072:42 |
Średnia prędkość: | 19.80 km/h |
Maksymalna prędkość: | 82.00 km/h |
Suma podjazdów: | 57010 m |
Liczba aktywności: | 169 |
Średnio na aktywność: | 125.67 km i 6h 20m |
Więcej statystyk |
Spokojnie z Efff ;)
-
DST
102.35km
-
Teren
30.00km
-
Czas
05:20
-
VAVG
19.19km/h
-
VMAX
70.00km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przyjemny spacerek z Ewą w stronę Małopolski. Najpierw przez Puszczę Dulowską na zamek w Tenczynku, na którym chwilę posiedzieliśmy. Następnie czerwonym szlakiem w stronę Krzeszowic, zahaczając o kopalnię Niedźwiedzia Góra ( czy jakoś tak - i tak jej nikt nie widział, ale była gdzieś w pobliżu ). W Krzeszowicach odpoczęliśmy chwilę w parku, po czym obrałem, ku wielkiej uciesze Efff, kierunek na Miękinię, czyli jeden z dłuższych podjazdów w okolicy. Spokojnym tempem daliśmy radę, bez zbędnych postojów. Zjazd jak zwykle super, bez kręcenia wpadło 70 km/h. Potem już spokojnie przez Paryż, Myślachowice, Sierszę i Bukowno. Oczywiście nie mogło zabraknąć czegoś dobrego do jedzenia i piwka na koniec wycieczki ;) Słowem - pięknie spędzony dzień ;)
Przez Puszczę Dulowską:
Tenczynek:
Zjeżdżamy czarnym szlakiem z zamku:
Brama wjazdowa od strony Tenczynka:
Krzeszowice:
Madzia:
I Alvaro ;) :
Miękinia zdobyta, pora wracać:
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
Mocno na góry
-
DST
152.21km
-
Czas
05:42
-
VAVG
26.70km/h
-
VMAX
55.00km/h
-
Temperatura
3.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Umawianie się na rower z Funiem jest o tyle niebezpieczne, że chłopak zawsze obiecuje spokojne, turystyczne (w tym wypadku nawet świąteczne!) tempo. Rzeczywistość okazuje się jednak zupełnie inna, o czym uświadomiłem sobie już po jakichś 20 km ze średnią oscylującą w granicach 32 km/h. Towarzyszył nam również Janusz, który w miarę dzielnie stawiał czoła narzuconemu tempu. Do Chrzanowa towarzyszył nam kolarz z Rudy Śląskiej, który poratował mnie na stacji swoją pompką, bo w tylnym kole miałem półflaka. Za Chrzanowem odbiliśmy na Babice i Zator ( tam średnia na odcinku 20 km wyszła 40 km/h, Funio oczywiście prowadził cały czas peleton, my z Januszem grzecznie siedzieliśmy sobie na kole. Za Zatorem przyszła kolej na Andrychów boczną, spokojną drogą. W wesołych humorach - innych nigdy nie ma, Funio ma zabawne poczucie humoru :D - kręciliśmy w stronę celu dzisiejszego wypadu, czyli Przełęczy Kocierskiej.
Jakoś dowlokłem się na początek podjazdu, Funio już w tym czasie wesoło sobie podjeżdżał 1 kilometr przed nami, aby równie wesoło zjechać i zacząć podjazd od nowa. Podjazd jakoś wielce nie jest trudny, więc poszedł w miarę sprawnie, aczkolwiek na górze było strasznie zimno, w końcu leżał śnieg. Chwila odpoczynku i zjazd dziurawymi asfaltami. No to dawaj 40 km/h na Żywiec. Tam znowu parę zdjęć i kierunek Porąbka oraz Kęty. Tu znowu dołączył się jeden kolarz z Brzeszczy, chwilę pojechaliśmy razem.
Potem już tylko spokojnie, 30 km/h w stronę Wilamowic, Oświęcimia i Gorzowa, aby zawitać do Jaworzna.
Huh, wymęczył nas trochę Funio, nie powiem, od święta robię takie średnie, jeszcze w górach, no ale dziś jakieś święto w końcu jest :P
Merida, Giant, Specialized - szosowe rowerki budziły zainteresowanie na wiochach:
Janusz wypatruje gór:
Góry się pojawiły, górnicy wypinają się na zjeździe :D:
Funio: Co tak wolno, deptaj, deptaj !
Misie Funia ;D
Zaczynamy podjazd pod Kocierz:
A na górze śnieg:
Uchachany Funio:
Spec na górze, słaba była fota to musiałem B&W wyciągnąć:
W stronę Żywca, nieciekawe zdjęcie:
Ale na widoki nie można narzekać:
Funio:
Janusz:
Funio bez piwa nie wytrzymał:
I lans na Giancie na koniec:
Pozdrawiam :)
Kategoria 100-200 km
30000 km z Bikestats i kolejna setka
-
DST
113.02km
-
Czas
04:30
-
VAVG
25.12km/h
-
VMAX
75.00km/h
-
Temperatura
8.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy raz w tym roku na Specu. Ugadałem się z Januszem o 15:15 na lajtową przejażdżkę do Pszczyny. Fajnym tempem w granicach 30 km/h polecieliśmy na Jeleń, skąd przez Gorzów na Oświęcim. Tam Janusz wpadł na pomysł, żeby zmienić trochę trasę i odwiedzić Niraharę oraz Kajmana w Kobiernicach. Co prawda to trochę dalej, ale długo nie myśląc, zgodziłem się od razu. No to rura na Wilamowice, gdzie mieliśmy się spotkać z Elą. Nowo położone asfalty praktycznie przez całą drogę pozwalały utrzymywać dobrą prędkość, droga na szosówkę jest idealna. W Wilamowicach po krótkim postoju na jedzonko ( zjadłem chipsy i wszystkie galaretki jakie miałem, ale i tak byłem głodny nadal :/ )pokręciliśmy spokojnie do Kobiernic.
Tam chwilę przerwy, ciepła herbatka, pyszny, świeżo upieczony domowy chleb i pogaduchy na różne tematy. Niestety robiło się późno, więc zmuszeni byliśmy wracać. Dzięki Elu i Piotrku za gościnę ;)
Czekało nas jeszcze 50 km po ciemku, dobrze, że wziąłem swoją lampkę, bo ta Janusza świeciła jak jakiś świetlik w nocy, coś tam się żarzyło :P Taką samą drogą, też w dobrym tempie wróciliśmy do Jaworzna. AA, jeszcze w Oświęcimiu podpiąłem się pod Tira, przy prędkości 75 km/h wyprzedziłem Janusza, który został gdzieś daleko w tyle, ale kulturalnie poczekałem potem na skrzyżowaniu. No i było zimno okropnie, w lesie temp. spadło do jakiś 4 C, ja byłem w tej lepszej sytuacji, że miałem rękawiczki zimowe i 4 warstwy na sobie, Janusz miał tylko cieniutką kurteczkę ;P
I dziś stuknęło 30 000 km przejechanych na Bikestatsie. Co prawda trochę mi to zajęło, no ale liczba cieszy ;)
Parę zdjęć, jak porównuję jakość kompakta Canona do lustra Nikona to mi się śmiać chce ;P
Góry w zasięgu ręki:
W roli głównej:
Wiecznie pijany Janusz:
I wiecznie głodny Van: (na zdjęciu jeszcze zmarznięty, też się często zdarza :D )
Pozdrawiam ;)
Kategoria 100-200 km
Jura z Efff
-
DST
138.81km
-
Teren
30.00km
-
Czas
07:31
-
VAVG
18.47km/h
-
VMAX
72.00km/h
-
Temperatura
13.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Całkiem fajna trasa na przywitanie wiosny. Razem z Ewą wybraliśmy się na Jurę pojeździć po dolinkach i potaplać się w błocie. To ostatnie wyszło nam znakomicie, rower znowu cały jest pokryty błotną mazią. Trochę przygód po drodze było, zwłaszcza gdy przedzieraliśmy się przez nieistniejący szlak, którego istnienia zaciekle doszukiwałem się w malutkiej, zarośniętej ścieżce. Odwiedziliśmy Dolinki Kobylańskie i Ojcowski Park Narodowy, dosyć ciekawa trasa, no ale w końcu sam ją zaprojektowałem <wrodzona skromność>. Droga była dosyć zawiła, mniej więcej przedstawię ją później na mapie, ale to mniej więcej, bo np jeden szlak okazał się być zaorany przez traktory i znikł z powierzchni ziemi. W każdym bądź razie było ciekawie. W Sułoszowej, przy powrocie, dołączył do nas Janusz507, z którym to zajechaliśmy jeszcze na piwko przy garażach niczym rasowe żule. Więcej dowiecie się ze zdjęć:
Pierwsze widoki okazały się smutne, bezmyślność ludzi nie zna granic:
Chybotliwy mostek z nieistniejącego szlaku prowadzącego na czyiś ogródek:
W końcu jednak odnajdujemy szlak i wesoło sobie kręcimy;
Ratunkiem dla mojej wiecznie głodnej osoby były przepyszne muffinki z nutellą, które Ewa upiekła dzień wcześniej :D
Jedziemy dalej:
Kobylany:
Żeby nie było, ja też tam byłem, Ewie się jedno niezamazane zdjęcie udało zrobić :D
W Dolinkach Kobylańskich zaczęło się błoto, ciężki odcinek :D
Dla odpoczynku w Ojcowie mały wspomagacz:
Jest i Madzia :D
A Tu Madzia z Alvaro :D Zalotne te rowerki, spodobały się sobie :D
Chwila odpoczynku i jedziemy na spotkanie z Januszem
Oto i on, od razu się rzucił do zdjęcia z Ewą ! Ale zamazany wyszedł, sasasasas
Lans na nowej szosie:
I odwiedziny na Sosinie na koniec:
Kategoria 100-200 km
Międzynarodowo
-
DST
158.58km
-
Czas
07:10
-
VAVG
22.13km/h
-
VMAX
59.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wybrałem się w odwiedziny do Niradhary i Kajmana, bo od dawna miałem im oddać przewodniki, które pożyczyli mi jeszcze na wyprawę w Alpy. Porozmawialiśmy chwilę, zostałem poczęstowany pysznym żurkiem, kawą i wielkim pucharem lodowym, pycha!
Z Kobiernic postanowiłem wracać troszkę dalszą trasą, przez przełęcz Beskidek i dalej na Wieprz i Zator. Na rynku w Zatorze spotkałem parę z Krzeszowic, która właśnie kończyła swoją prawie 40 dniową podróż po Włoszech. Nagle, podczas długiej rozmowy, podjechała niespodziewanie do nas inna para na tandemie! Okazało się, że są z Francji i jadą na swoją podróż poślubną do Grecji. Super! Magda ( bo tak miała na imię dziewczyna z Krzeszowic) zaproponowała Francuzom, że mogą się przespać u niej. Postanowiłem całą grupę odprowadzić. Pojechaliśmy spokojnym tempem, wkrótce się zrobiło ciemno. Bardzo miło się rozmawiało całą drogę, świetnie znali angielski.
W Krzeszowicach się pożegnaliśmy. Zostałem zaproszony do Francji, mieszkają 100 km od Lazurowego Wybrzeża. Oto ich strona:http://www.europetourmcb.eu/
W domu byłem przed 23 :)
Ela z Piotrkiem mają ciekawy dojazd niedaleko :D:
Beskidek:
Tandem był świetny, to mix zwykłego roweru z poziomką:
A tu nasi wyprawowicze:
Przejechałem się na tym rowerze, niesamowita sprawa, można spać i kręcić jednocześnie :P
Gdzieś w Krzeszowicach:
Kategoria 100-200 km
Urzędowo i waxowo
-
DST
116.56km
-
Czas
04:31
-
VAVG
25.81km/h
-
VMAX
54.00km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Najpierw do Katowic na uczelnię załatwić papiery na praktyki, potem do centrum logistycznego podpisać te papiery. W międzyczasie zadzwonił Waxmund i oświadczył, że szuka przewodnika przez Jaworzno, bo jedzie do Bukowna. Zgadaliśmy się przed 15 i przez Jaworzno, Bukowno i Olkusz śmignęliśmy razem. Powrót taką samą trasą.
Cieplutko, 33 C. Kocham taką pogodę.
Kategoria 100-200 km
Dzień 31 - Do Krościenka
-
DST
171.24km
-
Czas
08:16
-
VAVG
20.71km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
Podjazdy
1700m
-
Sprzęt Specialized Tricross
-
Aktywność Jazda na rowerze
Swoją wyprawę postanowiłem zakończyć nie w Jaworznie, ale w Krościenku, małej miejscowości w Pieninach, do której tak się układa, że zaglądam co roku bez przerwy od urodzenia. Rano ciężko miałem wstać z własnego łóżka, ale wypita kawa i świeże bułki ze sklepu skutecznie postawiły mnie na nogi. Przekręciłem bagażnik do Specialize, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, założyłem sakwy i znowu byłem w trasie. Przede mną ponad 170 km już po Polsce.
Było chłodno i zbierało się na deszcz. Jechałem sam, ale mimo to kręciło się bardzo przyjemnie. Co równe 50 km robiłem sobie krótki postój, niestety za Suchą Beskidzką dorwał mnie potężny deszcz, który na szczęście przeczekałem na przystanku. Popadał niecałe 20 minut i śladu po nim nie było. Do Krościenka, zaliczając parę podjazdów, przybyłem około 18, co było całkiem dobrym czasem.
Tam już czekał na mnie wielki kotlet schabowy, który przygotowano specjalnie na mój przyjazd. I tak oto oficjalnie zakończyłem wyprawę.
Wyprawa stała się historią, lecz szybko została zepchnięta w dalsze zakamarki
pamięci, bowiem już przede mną kreowała się wizja nowej, jeszcze większej i
niesamowitej przygody zorganizowania następnej wyprawy rowerowej. Bo podróżuje
się przecież całe życia, od nas tylko zależy w jakie miejsca te podróże będą się
odbywać i jakie wspomnienia z nich przywieziemy :)
Kategoria 100-200 km, BAŁKANY 2011
Dzień 28 - W stolicy Chorwacji
-
DST
161.72km
-
Czas
08:01
-
VAVG
20.17km/h
-
VMAX
56.00km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Podjazdy
1100m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na śniadanie jemy rogaliki podarowane przez ludzi Śri Krishna, zapychamy się pasztetem podarowanym przez Polaków i popijamy sokiem podarowanym przez babcię. Wyjeżdżamy przed 8, w końcu wiatr w plecy, jedzie się znakomicie. O 12 mamy już 60 km, robimy więc przerwę na małe drugie śniadanie i zakupy w Lidlu. Żeby zakupy wyszły tanio wygrzebuję z koszyków 2 Euro, które ludzie na siłę tam wcisnęli ( jesteśmy w Chorwacji, gdzie obowiązują kuny, tymczasem inteligentni turyści postanowili zapewne przekonać koszyk 1 Euro. ) Dzięki temu mam za darmo wielki słoik naszej ulubionej potrawy, czyli czekoladowego kremu Choco.
Dalsza droga przebiegała bardzo spokojnie, pojawiły się pagórki, ale wiejący wiatr ułatwiał jazdę. Dojechaliśmy w końcu do stolicy Chorwacji, Zagrzebia. Miasto jest bardzo ładne, ale jednocześnie puste – nie ma tam prawie wcale turystów, po głównym placu przechadzało się jedynie parę osób. Wyjeżdżamy sprawnie z miasta i obieramy za kierunek Słowenię. Przed granicą, gdy mamy ponad 160 km za sobą, rozbijamy się w ogródku starszego małżeństwa. Udostępniają nam łazienkę, ale na tym kończy się gościna ( za dobrze nam wcześniej było ), więc gotujemy makaron i idziemy spać. Dziś w końcu sporo km za nami.
Ciekawe co w nim pływa...:
Zagreb:
Kategoria 100-200 km, BAŁKANY 2011
Dzień 23 - Jeleń jesz, jeleń pijesz!
-
DST
102.15km
-
Czas
06:15
-
VAVG
16.34km/h
-
VMAX
55.00km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Podjazdy
1300m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranek przywitał nas przepyszną kawą i równie dobrym śniadaniem - salami, chleb, nutella. Z trudem przyszło nam się pożegnać, lecz trzeba było ruszyć dalej w trasę. Wiało cały czas w twarz, krajobraz nie różnił się od wczorajszego. Zmieniamy trasę i skręcamy trochę w bok nad wielkie jezioro, które, według miejscowych, jest urokliwym i ciekawym miejscem. Prowadzi do niego ładny, długi zjazd. Po przejechaniu wzdłuż linii wjeżdżamy na tereny silnie dotknięte wojną. Zaczynają się istne wioski widmo, zaznaczone na mapie, w rzeczywistości okazują się tylko wielką stertę gruzu lub resztkami domostw ziejącymi strachem i pustką. Towarzyszą nam również czerwone tabliczki z trupią czaszką ostrzegające przed zaminowaniem terenu, które w tej okolicy wciąż jest aktualne. Ludzie wiedzą, że na grzyby nie chodzi się do lasu, dzieci wiedzą, że nie wolno biegać po zarośniętych ogrodach i polach. Tu każdy podąża tylko pewnymi ścieżkami, zresztą o ile jest ktoś, kto może podążać, bo większość wiosek jest całkowicie wyludniona, tylko od czasu do czasu pojawi się jeden zamieszkały dom.
Oczywiście czerwone znaki nie zatrzymały mnie, żebym latał z aparatem po zbombardowanych domach i robił zdjęcia. Trochę to teraz głupie, bo raz biegałem wesoło zaraz obok zarośniętej tabliczki "Pazi, mine!" nieświadomy niczego, no ale perspektywa, że przeżyłem sprint po polu minowym zostaje w pamięci. Zresztą wtedy biegłem za potrzebą, więc to całkowicie usprawiedliwiony sprint.
Tak minął cały dzień. Krajobraz był smutny, gdy widziało się te wszystkie pozostawione domy i myślało o ludziach, którzy do nich nigdy już nie wrócą. Towarzyszyła im cisza, która chodź brzmiała surowo, pozwoliła odetchnąć po natłoku chorwackich miast.
Pod wieczór, gdy powoli zaczynaliśmy myśleć o szukaniu noclegu, ktoś zaczął nas wołać z ogrodu. Zaciekawieni podjechaliśmy. Na małym ogródku, przy rozstawionym stole siedziało paru młodych chłopaków i popijając piwa gotowali coś pachnącego zachęcająco w wielki, żeliwnym garze na wolnym ogniu. Zaprosili nas, żebyśmy usiedli razem z nimi, od razu przyniesiono nam piwa, domowy ( a jakże inaczej ) chleb, po czym dano dwa duże talerze, wielką łygę i pokazano na stojący, pachnący gar. Wnętrze kociołka kryło mięsny bogracz, robiony z mięsa jelenia, dzika oraz domowej jagnięciny i wieprzowiny. Jak się dowiedziałem, jeden z gospodarzy był snajperem podczas wojny. Broń po wojnie udało mu się zachować, więc teraz strzelają po lasach za zwierzyną. Mięso z jelenia smakuje wyśmienicie, jest delikatne i ma charakterystyczny smak, który ciężko porównać do innych rodzajów. Bogracz popijaliśmy serbskim piwem "Jelen" Jak to podsumował jeden z chłopaków: " Jeleń jesz, jeleń pijesz!"
Przy stole rozmawialiśmy po włosku i angielsku. Zrobił się prawdziwy mix narodościowy, bowiem razem z nami siedział również Francuz, Włoch, Chorwat.
W pewnym momencie do uczty dołączyła siostra jednego z chłopaków, z którą również miałem okazję porozmawiać. Po krótkiej rozmowie zaprosiła nas do siebie, pozwalając robić namiot obok jej domu. Podziękowaliśmy chłopakom za gościnę i przeszliśmy 200 metrów dalej, na duże pole obok którego wesoło dzwoneczkami dzwoniły owce. Na kolację dostaliśmy jeszcze herbatę ziołową oraz ciasteczka. Zaproszono nas również na śniadanie. Zachęceni tą wizją usnęliśmy szybko. Nad nami świeciły się tysiącami błyszczące gwiazdy. Dawno takiego nieba nie widziałem.
Przestrzeń. Dużo przestrzeni, pustki i zupełny spokój. Wolę to od nawet najładniejszych lazurków przepełnionych turystami. Tak naprawdę to dopiero w Bośni odpoczęliśmy i dopiero stamtąd nie chciało się wracać.
Chorwacki Mr Choco szybko się skończył, pozostawiając pewną pustkę w żołądku :D :
Przez 300 km takie widoki:
Ucztujemy:
I kolacja na sam koniec:
Kategoria 100-200 km, BAŁKANY 2011
Dzień 20 - Dubrovnik
-
DST
112.61km
-
Czas
07:25
-
VAVG
15.18km/h
-
VMAX
49.00km/h
-
Temperatura
35.0°C
-
Podjazdy
2300m
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano dostajemy kawę ( to już chyba norma, zaczęliśmy potem narzekać jak ktoś nas kawą nie poczęstował :D ) i ruszamy w stronę Dubrovnika. W końcu widzimy znaki kierujące na Lidla, ucieszeni perspektywą zjedzenia czekoladowego Choco kręcimy wesoło. Znowu zaczynają się podjazdy, gdy jesteśmy prawie na samym szczycie, okazuje się, że do naszego upragnionego sklepu trzeba odbić w bok i zjechać na sam dół. No ale czego się nie robi dla czekolady ;D
Przed Lidlem urządzamy sobie popas, kupujemy także chleb. Po chwili ruszamy w upale dalej, Dubrovnik coraz bliżej. Zaczynają się piękne widoki na morze i wyspy, jednak droga cały czas prowadzi góra-doł. Męczy to strasznie, zwłaszcza, że temperatura przewyższa 35 C w cieniu.
Zjeżdżamy do Dubrovnika, w którym się totalnie gubimy, dzięki czemu zwiedzamy prawie całe miasto. W końcu jednak udaje się dotrzeć do starej części, którą zwiedzamy na raty- najpierw ja, potem Mateusz. Wąskie uliczki zapchane są masakrycznie, turystów z całego świata od groma. Uciekamy czym prędzej.
Widoki wciąż zapierają dech w piersiach, ale 3 kilometrowe podjazdy i takie same zjazdy wykańczają nas zupełnie.
Dojeżdżamy do granicy z Bośnią, przekraczamy ją bez problemów, aby po paru km znowu znaleźć się w Chorwacji - Bośnia ma mały kawałek dostępu do morza. Z racji samych miejscowości turystycznych rozbijamy się w małej zatoczce niedaleko plaży, jakieś 50m od granicy. W czasie, gdy Mateusz zajmował się przypalaniem sosu i niedogotowywaniem makaranu (oj srogo się wtedy wkurzyłem pamiętam ), ja poszedłem popływać sobie w zatoczce o zachodzie słońca.
Tego dnia zrobiliśmy ponad 2000m przewyższenia, które przy takim ukształtowaniu terenu i takiej temperaturze dały nam w kość bardziej niż w Alpach. Wystarczy spojrzeć na profil na samym dole na mapie :P
Dziś trochę więcej zdjęć :)
Nasza rezydencja o poranku:
Private jet:
Takich plaż mieliśmy pod dostatkiem:
Dubrovnik:
Plażowanie :)
Kolejne państwo na naszej drodze:
2000 stukło :)
Kategoria 100-200 km, BAŁKANY 2011