Mycie rowera
-
DST
27.53km
-
Teren
4.00km
-
Czas
01:17
-
VAVG
21.45km/h
-
VMAX
51.00km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano wstałem trochę za późno i się okazało, że na autobus nie zdążę, więc pojechałem na rowerze. W szkole oczywiście miejsca dla niego nie ma, nasza "kochana" dyrektorka uważa, że nie godne się człowiekowi na takiej rzeczy poruszać, dlatego w szkole rowerów trzymać NIE WOLNO :| Jednak po krótkiej namowie woźnej, dostałem pozwolenie na położenie sobie obok schodków...
A po szkole pojechałem do babci umyć rower, bo jego stan był tragiczny. Przedtem jeszcze do rowerowego po okładziny do hamulców oraz olej Vexol, jednak nie mieli, więc kupiłem wazelinowy :P Po umyciu przejechałem się jeszcze nad zalane rozruszać sprzęt. Próbowałem kręcić też parę filmików z róznych ujęć na rowerze, ale strasznie trzęsie przy szybszej jeździe :( Ma ktoś jakiś pomysł jak to ograniczyć ? Może jakaś gąbka pomiędzy zaciski imadła, żeby pochłaniała drgania ?
Byle działało, bo mam fajny pomysł na filmik ;)
Pozdro :)
Kategoria 0-50 km
Obiecany filmik
-
DST
9.25km
-
Teren
2.90km
-
Czas
00:31
-
VAVG
17.90km/h
-
VMAX
37.00km/h
-
Temperatura
17.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Filmik nie najlepszej jakości, ale było ciemno i trzęsło niemiłosiernie. Beznadziejnie też obrobiony, ale nie wiem dlaczego WMM nie chce się pogodzić z filmami z aparatu, a na lepsze programy mam za słaby komputer:P
A dziś pojechałem sobie po szkole do babci, zawieść zakupy. Potem do Roberta, bo wyczyścił sobie cały rower, i kupił jakieś smary, które bym sobie mógł użyć. Generalnie dopiero teraz się przyjrzałem rowerowi- wygląda tragicznie. Jest ubłocony totalnie, poza tym klocki hamują blachą, przerzutki nie są wyregulowane i haczą o wózek, a nowy łańcuch skrzypi fatalnie. Będę chyba musiał jutro go umyć na działce, bo aż żal jeździć.
I takie jedno zdjęcie z komórki, bo zapomniałem bateri do aparatu:
Pozdro :)
Kategoria 0-50 km
Nocna Masakra
-
DST
33.24km
-
Teren
28.55km
-
Czas
02:26
-
VAVG
13.66km/h
-
VMAX
46.00km/h
-
Temperatura
8.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
I to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Po południowej wycieczce z Madzią porobiłem coś do maturki (no, powiedzmy :P ), aby po 21 pojechać pod halę MCKiS w centrum. Zahaczyłem jeszcze o Roberta, biedak złapał jakąś tropikalną chorobę i 3 tygodnie w domu siedzi. O 22 byłem po halą, gdzie zebrało się razem ze mną 8 osób. Robert, Nemo, Lama, Tomek, Foxiu i Kuba byli na fullach, tylko ja i Kamil mieliśmy harda... No ale ok, ruszamy. Celem było objechanie Sosiny. Przez pola na warpiu i dobrą wyjechaliśmy nad sośką, gdzie zaczęło się najlepsze ;D Milusie błotko spowodowało, że było powiedzmy.. śmiesznie :D Uwaleni totalnie, przy okazji co chwile rozjeżdżając po ciemku żaby, wyjechaliśmy z Sosiny, żeby przez kamieniołomy dojechać do Centrum. Banda 8 nienormalnych ludzi na rowerach, uwalonych totalnie, o 2 w nocy z czołówkami na czołach, spotkała się z ludźmi przeważnie wychodzącymi z barów. Nie obyło się bez komentarzy typu "oo, ufoo", albo tych bardziej pospolitych " O k...., ja pie..." Niektórzy też byli przerażeni, jak ta banda nagle wyjechała z ciemnej uliczki. No, fajna sprawa :]
Potem pojechaliśmy do całodobowego, gdzie zrobiliśmy zakupy ( też śmiesznie - kontrast między patrolem drogówki, a stojącej obok astry, w której dwóćh nawalonych synków grało techniawą, aż ziemia drżała :D Pan policjant kupił tylko colę i sobie odjechali :P )Po krótkim postoju pojechaliśmy na tor 4x4, gdzie po krótkiej posiadówie zjechaliśmy dosyć ostrym zjazdem w stronę centrum. Na tym zjeździe, o mało co nie wywalając się na kamieniu, przy dosyć dużej prędkości złapałem snejkusia.. Zeszło powietrze w sekundę, ale szybka łatka pozwoliła wrócić do domu ( czyli o 2:30 ) Ciekawe, czy jeszcze trzyma :P
Motyw przewodni wycieczki:
"W kupie siła, kupy nikt nie ruszy" :D
Zdjęcia:
Jadziem:
Kupa złomu za 30 tysięcy złotych :D :
Błoćko:
Kuba, Foxiu, Robert:
Na Sosinie:
Robert:
Panoramka Jaworzna:
JUTRO BĘDZIE FILMIK :D
Pozdro :)
Kategoria 0-50 km
Z Madzią po Jaworznie
-
DST
40.20km
-
Teren
21.50km
-
Czas
02:24
-
VAVG
16.75km/h
-
VMAX
46.50km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na dziś, głównie w związku z przepiękną pogodą, zaplanowałem wycieczkę klasowo rowerową. Miało jechać 5 osób, ale z przyczyn praco-alkoholowokacowo-bólokręgusłopowych trzy osoby się wykruszyły i została tylko najodważniejsza osoba - czyli Madzia :D Plan był taki, żeby dojechać do Trzebini na Balaton, jednak ciepełko i fakt, że rano zmieniłem opony na terenowe, spowodowało, że pojeździliśmy po jaworznickich lasach. Przed 11 byłem u Magdy i po krótkich serwisie rowerka pojechaliśmy na Sosinę, skąd przez las na Ciężkowic nad Żabnik. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o stadninę koni. Jechało się bardzo przyjemnie, w lesie zaczyna już pachnieć drzewami, do tego przygrzewające słońce sprawiło, że można było się poczuć jak w wakacje :) Po odpoczynku nad Rezerwatem Żabnika i obserwowanie bezwstydnych żabo-ropuch pojechaliśmy na górę Wielkanoc, aby stamtąd zjechać z powrotem do Ciężkowic, gdzie już szosą odprowadziłem Madzię do domu.
Bardzo przyjemna, relaksująca jazda ;) Dzięki Madź ;P
Jednak to nie koniec rowerka na dziś, o 22 jestem umówiony na night ride pod Halą MCKiS. Przede mną jakieś 4 godziny jazdy w towarzystwie samych fullów w terenie z czołówką na czole :D Kto chce, to może wpadać, impreza otwarta :)
A teraz fotki z dziś:
Na sosinie dużo błotka:
Odpoczynek na stadninie ( widać wielką różnicę w ustawieniach polara :) )
Nad żabnikiem, jak sama nazwa wskazuje...:
Apokalipsa !:
Maadzia:
Góra Wielkanoc:
Bikerka :D :
Jadziemy:
Pozdro :)
Kategoria 0-50 km
Sprincik
-
DST
60.12km
-
Czas
02:21
-
VAVG
25.58km/h
-
VMAX
64.50km/h
-
Temperatura
14.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pogoda, która jest łaskawa od paru dni zachęciła mnie dziś do krótkiej, ale całkiem szybkiej przejażdżki po Małopolsce. Zaraz po szkole, około 15:30 zadzwonił Marek z pytaniem, czy go nie poratuję tunelem, bo wracał bidulek 35 km z uczelni z wmordewindem. No tom pojechał. Stojąć na światłach, jakieś 500 metrów od punktu spotkania zobaczyłem go ja śmiga główną, bo miał zielone. Akurat był przede mną bus, więc się wziąłem w tunel i wesoło wyprzedzając Marka przy prędkości 50 km/h powiedziałem "elo" :D. Pociągłem go do przez wilkoszyn, gdzie postanowiłem przetestować statyw imadełko, które ostatnio sobie kupiłem ;) Rezultaty przedstawia filmik poniżej. Autobus nie chciał jechać szybciej niż 64,5km/h. Trzęsie trochę, ale myślę, że da się z coś z tym zrobić. Odstawiłem go na Jeziorkach, poczym pojechałem sam przez Chrzanów ( cały czas wiatr w twarz ). Tam to odbiłem na Libiąż, więc wiaterek miałem w plecy. Średnia z 23 podskoczyła do około 30km/h, bo przez prawie 20 km nie schodziłem poniżej 35 na godzinę. Potem sobie odpocząłem ja górze gdzieś w okoliach Chełmka, poczym główną w stronę Mysłowic ( znowu wiatr ) gdzie odbiłem już na Jaworzno. Na wysokości Chełmu Śląskiego wyprzedził mnie starszy kolaż w czerwonym kubraczku na szosówce, podczepiłem się przez jakieś 3 km, ale odstawił mnie na podjeżdzie, bo pruł pod 40. Powrót przez ścieżkę na elektrowni, gdzie śmignął mi nagle z naprzeciwka, na niebieskim giancie Błażej. Skończyło się tylko na "cześć", bo suma prędkości pewnie jakieś 60 km/h wyniosła :P. Nawet fajnie się jechało, gdyby nie ten wiatr.
Foty:
Chełmek:
Pomnik na górze :
Majaczące się w tle Beskidy:
Kategoria 50-100 km
Zapomniane miasto
-
DST
20.01km
-
Czas
00:51
-
VAVG
23.54km/h
-
VMAX
52.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak w skrócie można nazwać tereny byłej cementowni Jaworzno-Pieczyska. W 1883 roku rozpoczęto budowę jednej z najnowocześniejszych i największych cementowni na świecie. Na początku 1884 roku prace budowlane były na ukończeniu, pozostał jeszcze montaż maszyn i urządzeń. W maju 1885 roku zaczęto produkować cement. Początkowo roczna produkcja wynosiła mniej więcej 6 tys. ton cementu przy zatrudnieniu 200 osób. W roku 1905 w cementowni zainstalowano pierwszy piec rotacyjny, a w 1908 roku dwa następne.W okresie międzywojennym zakład stał się własnością nowej spółki o nazwie SA Fabryka Portland Cementu Szczakowa z siedzibą w Bielsku. Lata dwudzieste to czas dalszych inwestycji w zakładzie. W 1923 roku uruchomiono komoro-wy młyn cementu (system Smith - Kopenhaga) o wydajności 240 ton na dobę. W 1927 roku do zakładu wprowadzono podobne urządzenie, ale już o wydajności 460 ton na dobę. Rok później został oddany nowy piec rotacyjny (150 ton na dobę). Wreszcie, w 1929 roku, zainstalowano „olbrzyma’’ - piec rotacyjny o długości 113 metrów i wydajności 400 ton na dobę. Wśród pozostałych inwestycji tego okresu były zbiorniki na cement i młyny surowca. Rozbudowano też zakładową elektrownię (7 tys. kW). Opisane przedsięwzięcia umożliwiły wzrost rocznej produkcji do 380 tys. ton przy zatrudnieniu, tak jak przed wojną, około 700 osób.Światowy kryzys ekonomiczny na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych doprowadził do załamania się produkcji w zakładzie. Dopiero w 1933 roku nastąpiła poprawa sytuacji w związku ze wzrostem popytu na cement w Polsce.W czasie drugiej wojny światowej okupant zmienił nazwę zakładu na Fels Portland - Zement Dolomitwerke Szczakowa. Cementownia, po przerwie spowodowanej kampanią wrześniową, rozpoczęła produkcję pod zarządem niemieckim (październik 1939 roku). W okresie okupacji Niemcy nakazali zwiększać produkcję dolomitu hutniczego - surowca niezbędnego w przemyśle zbrojeniowym. Później rozpoczęto również produkcję cementu. Do dziś można tam znaleźć dokumenty ze znaczkiem z Generalnej Guberni. Na początku lat siedemdziesiątych cementowni przyznano fundusze na kolejne inwestycje. Kupiono nowe środki transportu, zmechanizowano prace załadunkowe, powiększono kamieniołom Sodowa Góra. Był to również czas wielu remontów kapitalnych maszyn i urządzeń. Szczególnie dobre wyniki produkcyjne osiągano w 1972 roku - 350 tys. ton cementu i 75 tys. ton dolomitu. W połowie lat siedemdziesiątych produkcja zaczęła spadać. Dodatkowo przestarzały technologicznie, zakład bardzo zapylał okolicę. Ostatecznie w 1980 roku podjęto decyzję o za-przestaniu produkcji cementu. Produkowano tylko dolomit prażony i hutniczy. Wytwarzano też materiały ogniotrwałe, mączkę dolomitową, a nawet nawozy dla rolnictwa. W końcu i ta część zakładu została całkowicie zlikwidowana. Od tego momentu, obiekt zaczął popadać w ruinę. Jest istnym czasowstrzymywaczem, bo wszystko tam jest z zeszłej epoki.
I tak dziś, razem z paromi osobami udało mi się wejść na teren cementowni. Robi ona olbrzymie wrażenie, czas zatrzymany w miejscu, nasuwa się myśl o czarnobylu, bo nadal można tam odnaleźć krzesła, biurka, różne tabliczki. Polecam gorąco do odwiedzin, bo niedługo mają to podobno wyburzyć całkowicie.
Wcześniej byłem też na sosinie, porobiłem parę fotek.
Ciepło i przyjemnie, mam nadzieję, że tak już zostanie :)
Foty:
Na sosinie:
Plusk:
Cementownia:
Jeden z mniejszych pieców rotacyjnych:
W środku pieca, pusta przestrzeń na około 7 pięter wysokości :
Kominy:
I panoramka jednej z fabryk:
Przy najbliższym wpisie będzie o wiele więcej zdjęć, bo zdobętę zdjęcia od kumpla, z lustra ;)
Pozdrawiam :)
Kategoria 0-50 km
Serwis rowerka
-
DST
18.72km
-
Czas
00:51
-
VAVG
22.02km/h
-
VMAX
56.00km/h
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czyli w końcu jakieś km.
Rano, tzn od 10 do 16 byłem na targach turystycznych, obłowiłem się całkiem porzadnie :) Po powrocie, napisał do mnie Marek z pytaniem, że ma dziś czas i wymieniłby mi kasetę i łańcuch. Pojechałem od razu, mimo, że w czwartek jeszcze chory byłem :P Na spokojnie, najpierw obwodnicą, a z powrotem przez Jeziorki. Ciepło, wiatr w końcu nie był lodowaty. Na miejscu próbowaliśmy jeszcze rozebrać support, ale nie chciał puścić, więc nadal mam małe luzy. Ale za to napęd tylni działa jak marzenie ;) Powrót już po ciemku.
Łupy:
Serwis:
Księżyć ( Zaćmienie, czy co, że widać obwódkę ? ) :
Nowy statyw, fajny na rower:
Pozdro :)
Kategoria 0-50 km
SZALONY ROWERZYSTA
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Naczytawszy się tych wszystkich dyskusji o kierowcach i rowerzystach, pomyślałem, że warto by opowiedzieć o pewnej interesującej przejażdżce...
Był piątek. Piątki są zwykle niezłe, bo za kółkiem siada wielu odpitych nastolatków, nie brakuje też wkurzonych gości, którym spieszy się z pracy do domu. Poza tym w fabrykach jest to często dzień wypłaty, więc po szosach krąży sporo typków w terenówkach, którzy szukają zaczepki, popijając jeden browar za drugim. Prawdziwy raj dla rowerzysty.
Załadowałem pełny magazynek do swojego MAC-10 i przymocowałem drugi pod siodłem. Karabin nie jest zbyt ciężki i zgrabnie wchodzi do uchwytu na bidon. Do kieszeni koszulki włożyłem dwa granaty, a ramboidalny nóż do pochwy na przednim widelcu. Na wszelki wypadek zabrałem jeszcze granat zapalający i upchałem go do ostatniej wolnej kieszeni. Zwykle wożę nieco mniej sprzętu, ale to w końcu piątkowa noc...
Pierwszego dopadłem raptem milę od domu. To był typ A, semipsychotyczny biznesmen-japiszon w beemce, któremu nie podobało się, że zajmuję przed nim pół metra szerokości pasa, więc oznajmił mi to przy pomocy klaksonu i środkowego palca. Ciężko jest trafić jadący samochód z jadącego roweru, nawet przy użyciu karabinu maszynowego. Musiałem puścić cztery serie, zanim trafiłem w bak i auto rozbłysło płomieniami. Na szczęście przed wybuchem gość zdołał zjechać na pobocze, co oszczędziło mi szukania drogi przejazdu wokół płonącego wraku.
Następny napatoczył się dopiero po pięciu czy sześciu milach. Para gnojków w starym Camaro podjechała do mnie z boku. Pasażer zaszczekał przez okno niczym pies, po czym kierowca depnął na gaz i oddalili się z piskiem opon, w chmurze spalonego oleju. Tym razem szczęście mi dopisało - nie musiałem się mozolić z karabinem, bo dopadłem ich na czerwonym świetle. Zjechałem na środek drogi, żeby wziąć ich od strony kierowcy. Kiedy ten ostatni mnie zobaczył, zaczął coś bluzgać, ale nie wiem dokładnie, o co mu chodziło, bo urwał w pół zdania, zobaczywszy, jak granat wpada przez uchyloną szybę na tylną kanapę. Kątem oka widziałem, jak usiłują go dosięgnąć, ale nie dali rady. Szkło i odłamki zniszczyły nieco auto stojące przed nimi, ale nic nie mogłem na to poradzić. W końcu w każdej wojnie zdarzają się niewinne ofiary.
Ponieważ miałem już dość ruchu ulicznego, skierowałem się na wieś. Gdy mijałem pewne podwórze, wypadły z niego dwa ogromne dobermany, obierając kurs przechwytujący. Osadziłem je w miejscu jedną serią, po czym dołożyłem jeszcze trochę w okna domu, żeby przypomnieć wieśniakowi o obowiązującym prawie, które nakazuje trzymać psy na smyczy.
Niedługo później usłyszałem za sobą ryk grubych opon. Obejrzawszy się, ujrzałem wielką półciężarówkę Forda, jedno z tych monstrów, co mają podwozie dobry metr nad ziemią. Gdy się jeszcze zbliżyła, przez dźwięk opon mogłem dosłyszeć jeszcze dobiegającą z kabiny głośną muzykę country. W środku siedziało dwóch mężczyzn w kowbojskich kapeluszach i piło piwo z puszek. Archetypalne auto farmerskie.
Miałem ochotę wysadzić ich od razu, ale zaczekałem, żeby się przekonać się, co też zaplanowali. Czasem tacy goście grzecznie cię wyprzedzają i tyle, ale nie tych dwóch, o nie! Facet na fotelu pasażera trzymał w ręce styropianowy pojemnik pełen lodowatej wody, którą zamierzał wylać przez okno na niżej podpisanego. Niczego więcej nie potrzebowałem. W chwili, gdy auto zrównało się ze mną i gość chciał się wziąć do roboty, puściłem mu przez okno serię. Niestety, ponieważ kabina była bardzo wysoko, nie dosięgłem kierowcy. Ford jechał dalej drogą, a ja próbowałem ich wykończyć przez zbryzganą krwią tylną szybę, ale - jak na złość! - właśnie skończył mi się magazynek.
Podczas jazdy nie mogłem przeładować karabinu, a kierowca zdążył już zatrzymać auto i zawracał, żeby mnie dopaść. Miałem może dwie sekundy, żeby zadecydować, co robić. Sięgnąłem do kieszeni z tyłu koszulki i wyciągnąłem drugi granat, po czym złożyłem się w zakręt niczym na czasówce, zawróciłem, wyciągnąłem zawleczkę i zerknąłem przez ramię na ciężarówkę, która pędziła już w moją stronę. Teraz trzeba było tylko dobrze wymierzyć. Puściwszy kierownicę, rzuciłem granat, po czym popędziłem przed siebie, ile sił w nogach. Usłyszałem wybuch i poczułem, jak coś ociera się o moje ramię. Obróciwszy się, ujrzałem, jak płonąca ciężarówka efektownie koziołkując wali się do rowu. Gdy płomienie dosięgły baku, nastąpiła druga eksplozja.
Postanowiłem skrócić przejażdżkę, ponieważ moje ramię zaczęło krwawić. Rana była powierzchowna, ale na tyle brzydka, żeby dość mocno dokuczać. Zacząłem żałować amunicji, którą zużyłem na tego palanta w BMW. Muszę kiedyś kupić sobie do MAC-a trochę pocisków smugowych, żeby się lepiej celowało! A zresztą... Przeładowałem karabin, bo byłem pewien, że po drodze do domu spotkam jeszcze paru gnojków i pijaków.
Po kilku milach usłyszałem za sobą wycie policyjnej syreny. Postanowiłem się nie przejmować, licząc, że to nie po mnie jadą, ale się zawiodłem. Radiowóz zwolnił tuż za mną i z megafonu popłynął głos, który kazał mi zejść z roweru i położyć się na ziemi twarzą na dół. Cholera! Wcale nie miałem ochoty wykańczać gliniarza, ale w końcu gdyby dobrze wykonywał swoją robotę, nie musiałbym sam jeździć i zmniejszać populacji szczurów w swojej okolicy. Na szczęście wpadłem na pewien pomysł - przecież miałem jeszcze granat zapalający! Wyszarpnąłem go z kieszonki i rzuciłem na maskę radiowozu, licząc na element zaskoczenia. Nie pomyliłem się: dwóch policjantów było zbyt zdziwionych, żeby zacząć do mnie strzelać. Granat wybuchł i zaczął przepalać maskę, torując sobie drogę do komory silnika. Policjanci zdążyli zatrzymać auto, ale zanim wysiedli, byłem już dobre czterysta metrów od nich. Usłyszałem za sobą strzały, ale z takiej odległości nie mieli szans mnie trafić ze swoich trzydziestek ósemek.
Moja ucieczka trwała jednak krótko. Przed sobą ujrzałem w oddali dwa blokujące drogę radiowozy, za którymi kryli się gotowi do strzału policjanci, a za sobą usłyszałem wycie następnych syren. To już był koniec. Wyciągnąłem MAC-a i zacząłem ostrzeliwać blokadę, kuląc się na rowerze, żeby utrudnić im celowanie. Skoro musiałem zginąć, chciałem chociaż zabrać ze sobą paru z nich. Miałem dobre życie. Zdarzało mi się dobrze bawić. Żałowałem tylko, że polują nie na tego, na kogo powinni. Poczułem, jak coś gorącego rwie moje ramię. Sięgnąłem doń drugą ręką, spodziewając się widoku krwi, ale zamiast tego znalazłem tam rękę mojego kolegi z ławki "Piotrek, Piotrek ! Wstawaj, jest 15, oddaj w końcu tej sprawdzian z geografii i nie śpij na tej ławce !
Poszedłem do domu, przyrzekając sobie, że następnym razem może to nie będzie sen.
Taaa, zaczyna się wiosna, więc standardowo van... jest chory. Nic znowu tam poważnego, tylko oddychać przez nos nie mogę, ale zdąrzyłem się przyzwyczaić. Co wyjdę na rower tom chory, nic, poczekam na cieplejsze, lepsze dni ( tak +12 :/ ) Poza tym nudy, powyższy tekst znalazłem gdzieś na jakimś studenckim forum, a że trochę czasem odzwieciedla nasze uczucia na drodze, pozwoliłem go sobie zamieścić :P
Pozdro :P
Zamek w Tenczynku
-
DST
83.65km
-
Czas
03:37
-
VAVG
23.13km/h
-
VMAX
61.50km/h
-
Temperatura
6.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nareszczie jakiś większy dystans !
Do Tenczynka planowałem jechać od blisko dwóch tygodni, bo prognozy na dzisiejszy dzień mówiły o ciepełku i bezchmurnym niebie. Ku mojemu zadowoleniu, sprawdziły się w 100 %. Dlatego po 13 wyjechałem sobie z planem dojechania na zamek. Cały czas po szosie, bo jednak slicki niepozwalają się zagłębić dalej w teren. Przez Chrzanów ( remontują rondo, dobrze, że rowerem da się przejechać przez środek robót ), Trzebinię, Młoszową, jakieś tam wsie dojechałem do Krzeszowic, gdzie odbiłem w prawo na Rudno i Tenczynek. Jechało się bardzo przyjemnie, w tamtą stronę miałem lekki wiatr w plecy, oraz mały spadek terenu, dlatego średnia wyszła w granicy 28 km/h. Potem niestety spadła, bo aby dojechać na zamek asfaltem trzeba się trochę powspinać.
Gdy już dojechałem na miejsce, spotkała mnie niemiła niespodzianka - zamek został zamknięty, bo jest w ruinie i się sypie... Szkoda, to był jeden z najlepszych zamków na Jurze wg mnie, bo był pozostawiony sam sobie i można tam było zwiedzać praktycznie wszystko. Uchował tą magię zamków, a nie jak inne, robione tylko pod turystów. Porobiłem zdjęcia obok zamku i zabrałem się za powrót, taką samą drogą. Jechało się już troszkę gorzej, zrobiło się zimno, dlatego średnia mi spadła. No ale i tak było bardzo przyjemnie ;)
Dużo fotek porobiłem, bo natura sprzyjała:
Rynek w Chrzanowie:
Jakaś stara hala w Chrzanowie, obok Lidla:
Dosyć ciepło było, krajówka w stronę Krakowa:
Jurajskie krajobrazy:
Samolocik:
Podjazdowo:
Panoramka 1:
Panoramka 2:
Czegoś mi na tych zdjęciach brakowało.. Ah, rowerka :D :
Drzewko:
Zamek:
Jakby się jeszcze dało wejść, ale brama zamknięta :/ :
Z innej perspektywy:
Przydałby się statyw jakiś mały, bo takie zdjęcia fajnie wychodzą :
Kotek... Niestety martwy... :
Słonik... Też niezbyt żywy :D :
Pozdrawiam zaglądających ;)
Kategoria 50-100 km
Terenowo w slickach
-
DST
24.53km
-
Teren
9.55km
-
Czas
01:20
-
VAVG
18.40km/h
-
VMAX
50.00km/h
-
Temperatura
4.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czyli pierwszy flak.
Jednak jak na ironię losu, flaczka złapałem nie w terenie, nie na jakimś kamieniu lub źble trawy, a na prostej, ubitej, asfaltowej drodze. Wytłumaczeniem może być to, że przebiłem tą dętkę w Jeleniu, ale o tym później.
Po szkole, zamiast się uczyć na jutro niemieckiego ( tak, zachciało mi się na trójcynę startować ) zadzwoniłem z cichą nadzieją do Roberta i z błagającą nutą w głosie spytałem się czy nie zechciałby ze mną wyjść na rower. Jakie było moje zdziwienie, kiedy usłyszałem pozytywną odpowiedź. Próbuję go wyciągnąć od grudnia tamtego roku, ale albo mu się nie podobała pogoda, albo mu za zimno było, albo autem sobie wolał gdzieś jechać. No ale udało się. Uhahany i opatulony zimowym buffem wyjechałem sobie po 16. Zanim się Robert wyguzdrał to trochę minęło, po jakiś 40 minutach obraliśmy sobie za cel stację BP, bo robuś w kołach zachomikował tylko 0,5 atm... Po nadęciu opon pojechaliśmy szybkim tempem ( hłehłe, teraz to mi mogą ludzie podskakiwać na asfalcie :D ) w stronę Byczyny, jednak Robertowi zachciało się terenu. No to OK, zobaczymy jak się slicki spisują. Na ubitej ziemi jest ok, gorzej jak się wjedzie w piach. Wtedy to rower sobie tańcuje jak chce. Gdy w końcu odnalazłem asfalt, okazalo się, że wyjechaliśmy gdzieś między Byczyną a Jeleniem ( dla niewtajemniczonych, to obrzeża Jaworzna, jedyne miejsca gdzie można krówki, konie, świnie, owce i cały inwentarz spotkać :D ). Popedaliśmy zatem na Dziećkowice, nad zalew. Jeszcze jest skuty lodem, ale to już ostatki, pod gałęzią się załamuje. Tam zrobiło się ciemno, dlatego wróciliśmy się do Jelenia, by wrócić do domów. Robert mnie usilnie namawiał, żebym wjechał w teren, przez las, ale jako, że mi się nie widziało jechać tam po ciemku na slickach, rozdzieliśmy się i ja pojechałem przez Sobieski, gdzie jakieś 10 sekund po rozjeździe złapałem gumę... Syfu się przez zimę nazbierało no i pach, poszło. Mam nadzieję, że to pech, a nie wina opon, bo nie widzi mi się kupowanie co chwilę nowych dętek. Udało mi się jednak dojechać do Roberta, gdzie sobie wymieniłem na nową. No a potem do domu.
Dziś było tylko 5 C, ale zimowy buff z polarem sprawdził się wyśmienicie. Wdycha się ciepłe powietrze, a i w głowę nie zimno. Tylko się babrze strasznie, bo to białe. No i wiało dziś trochę.
Foty:
Robert na BP:
Trochę wiało... :
Gdzieś w terenie:
Slicki zdecydowanie nie nadają się w teren. Pod względem wyglądu też:
Na dziećkach:
Zachód:
Księżyc:
Robert:
Dziurka... :
Z wczoraj, nudziło mi się, to sobie oko uwieczniłem :P :
Pozdro :)
Kategoria 0-50 km