Grecja - dzień 11
-
DST
107.73km
-
Czas
05:14
-
VAVG
20.59km/h
-
VMAX
61.50km/h
-
Temperatura
38.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstajemy po godzinie 7, ponieważ trzeba się spakować i przygotować do wyjazdu. Nie musimy za to robić śniadania, bo w cenę noclegu mamy także wliczony poranny posiłek. Po godzinie 8 udaje nam się wszystko ogarnąć i wyjeżdżamy z Aten w kierunku Koryntu. Wydostanie się ze stolicy przychodzi nam o wiele łatwiej niż z Salonik – tutaj ruch jest jakoś bardziej uporządkowany. Kierujemy się na Aspropirgos, dzięki czemu omijamy ruchliwą autostradę, która przedwczoraj tak nam się dała we znaki. Zaraz za Atenami wymieniam Piotrkowi dętkę w oponie, bo przy tym upale klej nie wytrzymał i łatka po prostu się odkleiła. W stronę Aspropirgos mamy wiatr w twarz, jednak odbicie na Korynt zmienia sytuację, dzięki czemu możemy jechać na prostym przez pewien odcinek czasu ponad 35 km/h.
Gdy znajdujemy się na wysokości portu Pireus, naszym oczom ukazuje się zapowiedź całego dzisiejszego dnia – widzimy morze Kreteńskie, które zaskakuje nas swoimi barwami. To nie to samo, co morze Egejski czy Trackie – tutaj zaobserwować można przede wszystkim przejrzystość i czystość tego morza, a także i jego kolor. Mieniące się od lazurowego po ciemny błękit barwy sprawiają, że ten odcinek zapamiętamy szczególnie dobrze. Spokojna trasa poprowadzona wzdłuż morza oraz wzdłuż autostrady powoduje, że pomimo rosnącego gorąca, mamy wielką chęć jechania dalej. Nie straszne nam co chwilę pojawiające się podjazdy czy serpentyny – piękne widoki zakrywają wszystko, możemy jechać nawet pod największe góry. Po około 80 km zatrzymujemy się na plaży na obiad. Po obiedzie oczywiście obowiązkowo kąpiel w czystym morzu. Niektórzy sobie nurkują, inni zbierają muszelki, a jeszcze inni skaczą do wody z kamiennych bloków. Jest po prostu pięknie.
Po tej sjeście wyruszamy dalej, aby dotrzeć w końcu do Koryntu. Przejeżdżamy także przez słynne kanał Koryncki, który swoją wielkością robi na nas spore wrażenie. W samym Koryncie trochę się gubimy – okazuje się, że nasz docelowy punkt podróży, czyli starożytny Akrokorynt, leży trochę dalej, za miastem. Bez większych problemów udaje nam się go odnaleźć, okazuje się jednak, że wejście na samą górę jest czynne do 18 – a na zegarkach mamy niestety 19. Postanawiamy zatem zrobić kolację i spakować rowery na przyczepkę – dziś koniec jeżdżenia po kontynentalnej Grecji, samochody zawiozą nas z rowerami na sam dół Peloponezu. Nie mamy czasu na pchanie się przez środek wyspy, a zależy nam na jeździe jak najwięcej wzdłuż wybrzeży.
Cała sytuacja niestety się trochę przeciąga – musimy czekać na Cześka z Kubą, którzy pojechali pociągiem do Paralii po drugie auto, które tam zostawiliśmy. Spóźniają się znacznie, zamiast o umówionej 22 przyjeżdżają o 2 w nocy. Przy zmęczeniu kierowców oraz zapadającym zmroku postanawiamy odłożyć o parę godzin wyjazd i przeczekać do rana. I tu zaczyna się jeden z zabawniejszych etapów naszej wycieczki. Po spaniu przy bramkach, przy drodze tranzytowej czy pod palmami na plaży przyszła kolej na spanie na głównym deptaku w mieście pod samym Akrokoryntem. Śpiwory, karimaty i namioty były upchane pomiędzy rowerami dla ich lepszego zabezpieczenia, dlatego pozostało spać na tym, co kto miał pod ręką. I tak Jakub rozłożył się plackiem na kostce brukowej przed autem otulając się swoim polarem, Rumun klepnął sobie beztrosko pod drzewkiem zasypiając przy dwóch wesołych pieskach stojących cały czas nad nim i czekających na kawałek jedzenia, Grzesiek skombinował sobie dwa krzesła, dzięki czemu spał prawie jak król, Ksiądz wtulił się przy aucie, żeby nie powiedzieć pod autem, a reszta ekipy jakoś się upchała do dwóch samochodów. Klasyczne, totalne, swoiste cygaństwo jak to wiele osób potem nazwało.
Zasnęliśmy nawet szybko przyzwyczajeni do różnych warunków noclegu. To był naprawdę ciekawy dzień :D
Jedziemy sobie zadowoleni:
Monika oraz Maciek:
Jakub:
Oleandrowa droga:
Jazda dalej:
W międzyczasie zadowolony Czesiek wraz z Kubą, używający gps zamiast mapy, próbują trafić do Koryntu, idzie im to całkiem nieźle:
Wybrzeże:
Wszyscy się cieszą z takich widoków:
Co więcej co chwilę zatrzymują się, by robić zdjęcia, tudzież kręcić film:
Ku szkole:
Kanał Koryncki:
Korynckie klimaty:
I korynckie główne deptaki, na których tylko Polacy mogą spać ;) :
Pod Akrokoryntem i zarazem pod naszym hotelem :P
koryncka agora:
Pakowanko:
I cygańskie spanko:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 100-200 km, Grecja 2009
Grecja - dzień 10
-
Temperatura
40.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiejszy dzień przeznaczamy na zwiedzanie Aten. Po godzinie 10 udajemy się do ateńskiego metra, które bardzo szybko przewozi nas do centrum, gdzie rozpoczynamy nasze zwiedzanie. Wchodzimy na Akropol, skąd roztacza się niesamowity widok na całe Ateny, podziwiamy starożytny Partenon oraz Erechtejon. Następnie schodzimy niżej, gdzie u stóp Akropolu leży ateńska agora z takimi zabytkami jak Wieża Wiatrów, Heliaja czy Hefajstejon. Następnie wędrujemy na skałę św. Pawła, gdzie w cieniu drzew oliwnych odprawiamy mszę. Do hotelu wracamy przez grecki bazar, niestety było za mało czasu, aby dłużej się tam zatrzymać, a było warto, bo można było kupić wiele wartościowych rzeczy za parę euro, które w Polsce warte są pewnie majątek. Na jakimś rynku zaczepia mnie ładnie uśmiechnięta pani i wręcza mi 4 promocyjne kubki activi kokosowej ( nie wiem czy takie w Polsce są, ale smakują naprawdę pysznie ). Metrem udaje nam się wrócić do hotelu ( Jakub jakoś ogarnia te greckie nazwy stacji ), skąd po krótkim odpoczynku idziemy do restauracji na suflaki.
Ale to nie koniec na dziś, po 21 razem z Moniką, Kubą i Jakubem udajemy się z powrotem na ten bazar kupić jakieś pamiątki. Niestety stoiska ze starociami są już zamknięte, dlatego pozostaje nam pokupować trochę suwenirów dla rodzin :P Przed 23 wracamy do hotelu i do około godziny 1 oceniamy smak greckiego ouzo. Gdy ouzo się kończy idę jeszcze z Moniką pochodzić po ateńskich uliczkach, z których do hotelu wracamy o 4 nad ranem. I jedź tu dziś do Koryntu 100 km :P
Partenon:
Widok z Akropolu na 5 milionowe Ateny:
Akropolu ciąg dalszy :D :
Erechtejon:
Czesio turysta:
Kuba turysta:
Przed Akropolem, na skale św. Pawła:
Zdjęcie Kuby, okropnie mi się podoba, Czesiek, Maciek i Grzesiek wyglądają jak z plakatu Losta :) :
Msza:
Zmiana warty przed parlamentem greckim:
Stoa na agorze:
Mjuzełóm:
Hefajstejon:
Bazar ateński:
Powrót metrem:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria Grecja 2009
Grecja - dzień 9
-
DST
117.56km
-
Czas
05:38
-
VAVG
20.87km/h
-
VMAX
72.50km/h
-
Temperatura
45.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstaliśmy o 6 i ruszyliśmy na ostateczne zdobycie stolicy Grecji - Aten. Na dobry początek zaczęły się podjazdo-zjazdy, jechało się jednak przyjemnie. Z głównej drogi odbiliśmy na starą drogę, ruch troszkę zmalał. Jednak około godziny 11 nastąpiła, że tak powiem oczekiwana chwila - urwał mi się hak od przerzutki wyrywając za sobą wózek od przerzutki i łamiąc na pół kółko. Stało się na to podczas zmiany przerzutki, gdy nad moją głową przelatywały, całkiem nisko, F16 - zagłuszyły moment wplątywania się przerzutki w łańcuch i trach, poszło na środku ulicy. Nauczony jednak moim pechem do takich awarii zabrałem z domu dwie część zapasowe - hak oraz kółeczka od przerzutki. Reszta ekipy ruszyła dalej, ja natomiast z Kubą zabrałem się za wymianę haka. Zrobiliśmy to w miarę sprawnie, awaria została usunięta w mniej niż godzinę. Pojechaliśmy we dwójkę kierując się na Ateny. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o super market, gdzie próbowałem kupić zagęszczacz owocowy do wody, ale było tylko " half juice half water" więc nie wziąłem. Pojechaliśmy dalej, w sporym upale, gdzie czekał na nas około 10 km podjazd pod zacną górkę. W tym momencie na horyzoncie zobaczyliśmy jednak Czesia w naszym Fordzie, który wyjechał po nas, bo mieliśmy trochę opóźnienia co do reszty ekipy. No i takim sposobem mieliśmy pod te 10 km podjazdu średnią około 45 km/h - Kuba złapał się drzwi w aucie, a ja stelażu przyczepki ;) W wyniku tego mieliśmy potem 5 minut spóźnienia do reszty ekipy:P
Na samej górze zjedliśmy obiad, poczym pojechaliśmy dalej, w stronę Aten, które były coraz bliżej. Przed Atenami czekały jeszcze na nas dwa podjazdy, które już całkiem wyciągnęły z nas resztki sił. Na jednym było z dobre 45 C, na drugim tiry parę razy nas do rowów spychały, bo było tak ciasno. Po tych morderczych podjazdach przyszła pora na zjazd do Mandry, miasteczka leżącego przy samych Atenach.
I w tym miejscu, jak dla mnie, zaczął się najbardziej morderczy i wyczerpujący moment wyprawy. Po 100 km po górach i w upale przyszła pora na odnalezienie drogi do Aten. Niestety jedyna droga prowadziła totalnie zapchaną autostradą, która w połączeniu z niewyobrażalnym upałem wyssała z nas resztki sił. Około 15 kilometrów tą trasą zmęczyło nas bardziej niż wszystkie km, które mieliśmy już za sobą.
Lejący się z nieba żar, zero chmur, parzący asfalt, nagrzane budynki, duszące spaliny - byliśmy całkowicie wyczerpani, a nadal nie wiedzieliśmy gdzie jest nasz hotel. Gdy w końcu dostaliśmy się naszej dzielnicy, po około 30 minutach poszukiwań udało się znaleźć nasze miejsce postoju - hotel Pergamos. Tutaj po kąpieli i jedzeniu dopadam internet, który dla gości hotelowych jest za darmo. Na komputerze siedzimy chyba do 24, poczym, po ciekawym dialogu ( a może monologu ?) Czesia z Moniką, idziemy spać.
Dziś mało zdjeć, bo gorąc spowodował, że mój aparat przestał działać, zresztą nie było nawet sił, żeby wyciągać sprzęt z sakw:
Poranek przy drodze, 4 godzina czasu polskiego, ciężkie wstawanie :) :
Rach ciach i nie ma namiotu:
Cykadka:
Jeden z wieeeelu podjazdów w upale:
Co w tym zdjęciu nie pasuje ? ;):
Reportaż jak nic :
Bez komentarza:D :
Wspólne zdjęcie z rowerzystą z Francji, jednym z niewielu spotkanych na trasie:
Mandra przed Atenami:
Wjazd do Aten:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 100-200 km, Grecja 2009
Grecja - dzień 8
-
DST
134.94km
-
Teren
4.50km
-
Czas
06:44
-
VAVG
20.04km/h
-
VMAX
73.00km/h
-
Temperatura
38.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstajemy o 7 i ewakuujemy się szybko, bo jakiś mondzioł włączył za ogrodzeniem cerkwii zraszacze. Przed tym jemy jednak pyszne śniadanie z greckim chlebem, dźemem i serkiem topionym. Wyjeżdżamy dosyć szybkim tempem, jednak zaraz nas zwalnia, bo przed nami roztacza się 7 km podjazd pomiędzy wielkimi skałami. Idzie w miarę sprawnie, jednak ekipa się mocno rozciąga, brak rozgrzania robi swoje. Jednak na samej górze czeka już na nas zjazd - fantastyczy, długi, z dużą ilością serpentyn. Zjeżdżamy z niego ponad 25 minut, co chwilę jednak stajemy żeby cykać zdjęcia. Łapię się autobusu i sunę za nim 73 km/h. Wrażenia niesamowite. Zjazd prowadzi prosto do Lamii, przez którą przejeżdżamy i odbijamy na Bremię. Tam trochę błądzimy, w wyniku czego pytamy siedzącego w radiowozie policjanta o drogę. Poskutkowało to tym, że znowu nas eskortowano. Policjant zamiast wytłumaczyć jak jechać, kazał jechać za nim, bo podobno znał jakiś skrót, który omijał autostradę, którą nie chcieliśmy jechać. Przez szutrowe drogi wyprowadził nas na przejazd pod autostradą. Już wiedzieliśmy jak jechać, więc pożegnaliśmy do serdecznie. Wesoły policjant wyprowadził nas jednak pod podjazd, około 13 kilometrowy... Śmiało mogę powiedzieć, że był jednym z cięższych w Grecji. Było bardzo gorąco, ale zmęczenie rekompensowały piękne widoki na morze Egejskie oraz na pobliskie górzyste tereny. Warto zaznaczyć miły gest pana na stacji benzynowej - gdy zobaczył, że jedziemy tutaj rowerami, nalał nam do bidonów lodowatej wody oraz wsypał lód do drinków - zupełnie za darmo. W końcu, po ponad 1,5 godziny wdrapywania się na szczyt osiągnęliśmy wysokość 1050 m.npm.
Zjazd niestety był byle jaki, potem czekała nas już tylko prosta droga w upale, do którego zaczęliśmy się powoli przyzwyczajać. Po 120 km zaczęliśmy szukać noclegu, bo było już po godzinie 20. Z tym jednak było ciężko, bo mieliśmy do wyboru albo spanie przy myjni i warsztacie dla ciężarówek wiecznie jeżdżących i unoszących tumany kurzu, albo przy stacji benzynowej i jakiejś fabryce nawozów. Wybraliśmy opcję drugą. Rozbiliśmy się na trawniku zaraz przy głównej drodze. Znowu stopery do uszu i do spania :)
Zdjęcia Księdza, Kuby oraz moje:
Poranek:
Pierwszy podjazd:
Zjazd:
Postój na dole:
Jazda za policją wzdłuż autostrady:
Zaczynamy jeden z cięższych podjazdów na trasie:
Widoczki:
Widok z góry na serpentyny:
Panorama z góry:
Jak mała puszka picia może cieszyć... :D :
... bo po niej można iść spać :D :
Ukochane garbuski Kuby:
Tęczowo ( takie przejazdy przez zraszacze były idealną ochłodą :) ):
Po takimn asfalcie nawet podczas upałów można jechać i jechać :) :
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 100-200 km, Grecja 2009
Grecja - dzień 7
-
DST
117.39km
-
Czas
05:46
-
VAVG
20.36km/h
-
VMAX
59.00km/h
-
Temperatura
43.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po nawet dobrze przespanej nocy ( włożyłem sobie po prostu stopery do uszu, reszta na taki pomysł nie wpadła i takiej dobrze przespanej nocy nie zaświadczyła :P ), o godzinie 8 wyjeżdżamy w stronę Lamii.
Na początku jedzie się bardzo dobrze, pomimo zaczynających się górek. Przez cały czas towarzyszą nam piękne widoki na górzysty teren oraz na niknące za nami pasmo Olimpu. Po 35 km wjeżdżamy, jak to sobie pozwoliłem określić, w spichlerz Grecji. Ciągnące się przez ponad 100 km tereny rolnicze z mocno urozmaiconą rzeźbą terenu wyglądają naprawdę cudnie. Zaczynają się jednak coraz większe podjazy, po godzinie 12 zatrzymujemy się na sjestę, ponieważ upał staje się nie do wytrzymania, temperatura przekracza w cieniu 40 C, nawet nie chcę pisać ile było w słońcu. Podczas odpoczynku nad głowa latają nam F16 robiąc okropny szum - w okolicy jest wojskowe lotnisko. Po godzinie 15 wyruszamy dalej, ukrop jednak wcale nie maleje. Jesteśmy w kontynentalnej części lądu - zero bryzy znad morza, wieje tylko parzący wiatr od strony pól. Dodatkowo rozgrzany do ponad 80 C asfalt bucha na nas gorącem. Prędkości maleją, nie da się wytrzymać, ciężko się oddycha. Krajobrazy rodem z Australii - czerwone, potężne skały, surowa, wyschnięta ziemia oraz żółte linie na asfalcie. Na 101 km zaczyna się 8 km podjazd, stromy i wijący się na jakiś 15 serpentynach. Na górze czeka na nas nieziemski widok na przejechaną krainą pól uprawnych. Zjeżdżamy trochę niżej, pomiędzy potężnymi skałami i zaczynami szukać noclegu. Udaje nam się go znaleźć przy cerkwii - właścicielka sklepu dzwoni do popa i dostajemy pozwolenie na zostanie na noc. Malutka cerkiew robi na mnie spore wrażenie - cisza, zapach kadzideł, obrazy świętych, złote kielichy. Wszystko jest otwarte, każdy może tam wejść, jednak nic nigdy nie zginęło - magiczne miejsce. Za budynkiem jest wąż z wodą ( dla Moniki szlauf :D ), więc zmywamy z siebie lepki pot.
Hasło dnia:
Ksiądz Mirek na widok Jakuba próbującego po kąpieli wejść z samych slipkach do cerkwi: " Nie właź tam w tych majtach, bo wszyscy święci z obrazów pospadają"
;)
Jemy kolację i kładziemy się spać.
Zdjęcia Księdza, Kuby oraz moje:
Obóz przy autostradzie:
Wjeżdżamy w tereny rolnicze:
Sjesta:
Boćki:
Dalsza droga: zero cienia, temperatura powyżej 40 C i żar wiejący od pól...:
Słoneczniki:
i greckie klimaty na koniec:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 100-200 km, Grecja 2009
Grecja - dzień 6
-
DST
64.21km
-
Czas
03:03
-
VAVG
21.05km/h
-
VMAX
61.50km/h
-
Temperatura
31.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstaliśmy wcześnie, bo o 4:40. Jednak dzisiejszym celem są klasztory Meteory, dlatego nikt się nie ociąga ( no, prawie nikt ;D ). Rowery zostawiamy w piwnicy hotelu i po godzinie 6 wsiadamy do samochodów, które po paru godzinach jazdy transportują nas na docelowe miejsce. Już sam podjazd pod klasztory stwarza fenomenalne uczucie - z poziomu morza po ostrych serpentynach pniemy się cały czas w górę. Odwiedzamy 3 klasztory, które swoją budową i rozmachem zadziwiają każdego. Do tego jeszcze dochodzą rozległe widoki, które na pewno każdemu zapadną w pamięci. Ani film ani zdjęcia nie oddają całej potęgi tego miejsca, tam po prostu trzeba być ;)
Do naszego ośrodka w Paralii wracamy przed 15, skąd po pysznym obiedzie wyruszamy dalej, tym razem już na rowerkach. Obieramy kierunek Larissa. Jedzie się super, lekki wiaterek w twarz obniża temperaturę. Po 40 km i męczącym podjeździe pod jakiś zamek zatrzymujemy się na postój. Słodkie chwilki i jazda dalej. Niestety nie ujechaliśmy daleko, bo parę kilometrów dalej łapie nas policja, mówiąc, że nie możemy dalej jechać, bo jest za duży ruch i stwarzamy niebezpieczeństwo wypadku. Jednak nasza jedyna droga prowadzi właśnie przez tą ekspresówkę, która jest totalnie zapchana samochodami wracającymi z plaży. I w tym momencie, policjant, który wcześniej wykonał parę telefonów, mówi nam, że będzie nas... eskortował. My totalnie zdziwieni przystajemy na tą propozycję. Najśmieszniejsze jest jednak to, że my, jadąc jeden za drugim rowerami, wcale nie blokowaliśmy ruchu. Natomiast eskortujący radiowóz zablokował go na dobre. No cóż, u nas w Polsce to by nam pewnie mandat wlepili od razu, tu chociaż chcieli dobrze ;) Potem przejmuje nas samochód kontroli ruchu drogowego, który odprowadza nas przed bramki autostrady. Mamy dość takiej jazdy, dlatego jesteśmy jesteśmy zmuszeni rozbić obóz. Odnajdujemy w miarę równy teren pod samymi bramkami i tam rozbijamy namioty. Niektórzy używają palet do zrobienia sobie łóżka, bo kamienisty grunt nie pozwala na wbicie śledzi. Ja ich nie wbijam, mój namiot jakoś trzyma się na samym stelażu. Odprawiamy mszę pod bramkami i idziemy spać. Czeka nas długa noc z tirami, które dopiero w nocy wyjeżdżają na drogi...
Zdjęcia księdza, Kuby oraz moje:
Klasztory w Meteorach:
Krzysiek:
Monika:
Zwiedzanie klasztorów:
Lewitacja wg naszego księdza :D :
i według Kuby :P :
Panorama:
Gdzieś przed Olimpem:
Wzdłuż morza, kierowca na rowerku :
I nasza eskorta:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 50-100 km, Grecja 2009
Grecja - dzień 5
-
DST
8.50km
-
Czas
00:23
-
VAVG
22.17km/h
-
VMAX
25.00km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstajemy trochę później i idziemy sobie pojeść na miasto. Robimy zakupy w markecie i korzystamy z kafejki internetowej. Potem część ekipy idzie na plażę, mi się jakoś nie chce, to sobie oglądam greckie MTV w pokoju.
Wieczorem spotykamy z Kubą Słowaczkę Zuzię, która przyjechała tutaj do pracy. ( pozdrawiam serdecznie :D )Rozmawiamy sobie wesoło o wszystkim, także o różnicach w naszych językach. Następnie zmykamy do pokoju, gdzie otwieramy grecki wino i jemy przepysznego melona. Po prostu cudne połączenie ;) Idziemy spać, bo rano czekaja nas wycieczka do Meteorów. Dzisiaj jakoś się mało działo, albo ja niewiele pamiętam :P
Zdjęcia Kuby i moje:
Centrum w Paralii:
Nasz hotel:
Widok na Olimp:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 0-50 km , Grecja 2009
Grecja - dzień 4
-
DST
101.85km
-
Czas
04:40
-
VAVG
21.82km/h
-
VMAX
70.00km/h
-
Temperatura
35.5°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano wstajemy o 8 i udajemy się na zwiedzanie Salonik. Wchodzimy między innymi na Białą Wieżę, oglądamy Łuk Galeriusza, Rotundę, Agios Dimitrios oraz Agia Sofia. Z centrum, w miarę sprawnie, udaje nam się wyjechać po godzinie 13. Na sam początek poruszamy się autostradą, która niezbyt zachęca do jazdy. Po parunastu km pojawia się problem - bramki. Jednak sprytnie udaje nam się je ominąć pomiędzy stojącymi tirami, nie zauważeni przez nikogo :D Pomimo tego zjeżdżamy na najbliższym zjeździe, gdzie czeka na nas samochód z zaplanowaną dalszą traską, która prowadzi praktycznie obok autostrady. Równiutką, spokojną drogą jedziemy przez dosyć długi okres czasu, a wszystko przez to, że nie ma ona połączenia z ekspresówką, która by nas zaprowawidziła do naszego miejsca docelowego, czyli miasteczka Paralia. Nadrabiamy około 30 km, głównie pod wiatr, jednak widoki na pola i góry powodują, że nikt nie marudzi. Gdy już odnajdujemy naszą główną drogę wiatr się zmienia - teraz wieje nam prosto w plecy, dzięki czemu prędkości rosną do rzędu 30-40 km/h. Zaczynają się odcinki górskie, wjeżdżamy powoli w pasmo Olimpu. Praktycznie cały czas podjazdy i zjazdy. Rozgrzany uciekam razem z Januszem, osiągamy na 40 km średnią ponad 31km/h, gdzie podjazdy pokonujemy z prędkościami powyżej 25 km/h, a na zjazdach dochodzimy do 70. Następnie odbijamy na Paralię, gdzie odnajdujemy Lidla i robimy zakupy. Mamy tutaj zarezerwowany nowo wybudowany hotel - jesteśmy pierwszymi goścmi w pokojach. Wszystko nowe, nawet czajniki zapieczętowane. No po prostu full wypas. Co lepsze w hotelu większość to Polacy, więc można się poczuć jak w Polsce. Poznajemy szefa hotelu, który w mixie polsko-grecko-słowacko-angielskim tłumaczy nam, że jest także właścicielem disca Cocus :D Po kąpieli i mszy, około godziny 24 idziemy na miasto i do tego klubu. Wchodzimy, patrzymy, słuchamy, a tam leci Kayah i prawy do lewego... Chwilę siedzimy, ale serwują sok po 4 euro, więc zwijamy się na miasto. A na mieście lans totalny, porschaki, ferrari, mini( auta i to drugie też ;) ), muza na full. Kupujemy amstele i idziemy z Moniką, Kubą i Jakubem na plażę na pogaduchy. Kubuś zaczyna opowiadać kawały, między innymi "My chcemy ciiii". Potem idziemy do knajpki, gdzie szef wita nas polskim "Dzień dobry", i zamawiamy suflaki. Po 3 w nocy wracamy na ośrodek i idziemy spać (Monika jak robiliśmy coś przed spaniem to daj znać, bo oprócz gadania i oglądania greckiej MTV to nic sobie nie przypominam :P )
Zdjęcia księdza oraz moje:
Poranny bu..bałagan w hotelu:
Tam tak stoją jak u nas maluchy :P :
Przed Białą Wieżą w Salonikach:
Widok na miasto:
Greccy cykliści:
Polscy turyści:
Flaga na wieży:
Uliczki:
Wyjazd z miasta:
Przedzieranie się pomiędzy tirami przy bramkach :D :
Ksiądz i Maciek:
"Noo, tam pojedziecie w lewo, na jezioro i ku szkole, ku szkole" :D :
Grecki to oryginalny język ;) :
Mafia:
Pasmo Olimpu:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 100-200 km, Grecja 2009
Grecja - dzień 3
-
DST
89.59km
-
Czas
04:42
-
VAVG
19.06km/h
-
VMAX
59.00km/h
-
Temperatura
40.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Morze, szum fal, gwiazdy na głową, plaża - czego chcieć więcej. O godzinie 6 obudził mnie piękny wschód słońca nad górami i morzem. Barwa kolorów niespotykana w Polsce. Po obfitej sesji foto oraz podziękowaniu naszemu gospodarzowi i spakowaniu się, wyruszamy w stronę Thessalonik. Pierwszy postój już po 100 metrach, bo ekipa znalazła picie w lodówkach ;) Pomimo narastającego upału jedzie się dobrze, czuć jednak wilgoć i sól w powietrzu. Po 40 km zatrzymujemy się na opuszczonej stacji BP. I tu rzecz niespotykana w Polsce - wszystko jest na swoim miejscu. Pomijając parę wybitych szyb, budynek jest w świetnym stanie. Pomieszczenia biurowe, łazienki, drzwi, podłogi, kafelki - wszystko jak nowe. O godzinie 12 zaczął się straszny upał, co chwilę szukaliśmy ochłody w postaci kranów lub zraszaczy na polach. Mamy szczęście do opuszczonych stacji, bo po 20 km odnajdujemy następną, gdzie czeka już na nas samochód. Przylatuje jakiś gościu i pyta się nas czy my z Serbii czy z Rumunii... Gdy dowiaduje się, że Polonia, odchodzi uspokojony...
Wcinamy mięsko z wodą z ogórków i pędzimy dalej, w stronę Salonik. Piorek łapie kapcia, szybka wymiana pozwala mu jechać, jednak 50 metrów dalej spotyka to także Monikę. Znowu wymiana i jazda dalej. Okazuje się jednak, że do miasta biegnie autostrada - niestety zbyt zapchana, aby nią jechać. Zaczynają się więc poszukiwania innej drogi. Tu zaczyna się jeden z cięższych momentów - pojawia się spory podjazd, brakuje nam wody, a upał staje się nie do zniesienia. Zmęczeniu i zlani potem musimy wjechać na autostradę - kolejne extremum, wjazd do miasta 5 pasmówką w godzinach szczytu. Rozpoczynamy próby odnalezienia naszego hotelu, w samym centrum miasta. Po blisko godzinnych poszukiwaniach udaje się, jednak trzeba jeszcze czekać, aż samochody znajdą miejsce parkingowe. Mija druga godzina, którą spędzamy siedząc na progu hotelu. Śmierdzący, brudni, w obcisłych gatkach i kaskach robimy totalną wiochę :D Po wycieczce po bagaże, w końcu udaje nam się zakwaterować w pokojach. Pierwsze co to prysznic - wspaniałe uczucie ;) O 23 robimy wypad na miasto, Saloniki robią całkiem niezłe wrażenie w nocy. Sportowe samochody, bass na ulicach, greckie dziewczyny i zapach restauracji na każdym kroku. Spośród wszystkich greckich miast to właśnie Saloniki spodobały mi się najbardziej.
O 2 wracamy do hotelu i kładziemy się spać.
Piękny początek dnia:
Monika śpioch:
Grupowe zdjęcie z właścicielem baru:
Zadowolony ksiądz Mirek na opuszczonej stacji BP:
Kuba serwuje lody algidy :D :
Wszyscy coś czytają...:
Albo leżą plackiem na betonie:
Dalsza droga:
W Polsce trzeba uważać, żeby nie rozjechać jeża, tutaj trzeba uważać na żółwie ;) :
Wjazd do Thessalonik:
Hotel:
thessalońskie klimaty ( zdjęcia Kuby ) :
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 50-100 km, Grecja 2009
Grecja - dzień 2
-
DST
70.21km
-
Czas
03:37
-
VAVG
19.41km/h
-
VMAX
55.50km/h
-
Temperatura
33.0°C
-
Sprzęt Merida TFS 100 V
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po dobrze przespanej nocy budzimy się po 7 i w miarę szybko składamy namioty i wyruszamy w trasę. Zahaczamy jeszcze o miasto i sklep rowerowy, gdzie kupujemy z Kubą nakrętki na ośkę dla roweru Moniki, bo gdzieś się zapodziały w trakcie transportu. Za miastem wjeżdżamy na drogę ekspresową. Tu pojawiają się wątpliwości, czy przypadkiem nie będzie to zapchana i śmierdząca droga, jednak już po paru kilometrach okazuje się, że jest ona praktycznie pustą, spokojną szosą. Od czasu do czasu mija nas jakiś samochód. Cała droga dla nas, czego więcej można sobie życzyć. Okazuje się jednak, że można, bo po chwili naszym oczom ukazuje się morze - jedziemy wzdłuż wybrzeża. Po 30 km robimy sobie przerwę na plaży i na kąpiel. Doskwiera nam tylko upał, rosnący z każdą minutą. Po następnych 30 km zatrzymujemy się pod posągiem lwa, gdzie również zatrzymał się nasz samochód. Tam to spotykamy Polkę mieszkającą w Hamburgu, która poleca nam szukać noclegów w miejscowości Asprovalta. Za jej radą udajemy się tam, gdzie udaje nam się znaleźć wymarzone miejsce na spanie - na plaży, obok malutkiego baru. Właściciel baru pozwala nam korzystać z leżaków i prysznica zupełnie za darmo. Wypożyczamy sobie rowerek wodny marki Ferrari razem ze zjeżdżalnią i płyniemy sobie poszaleć w morzu. Chwilę po wyjściu z morza i wzięciu prysznica nad Asprovaltą przechodzi spora burza - praktycznie w ciągu sekundy pojawia się ściana deszczu. Ewakuujemy się pod daszek baru, gdzie po burzy odprawiamy mszę. Po chwili jednak zrywa się silny, wrzący wiatr, który jest tak gorący, że ciężko się oddycha. Przewraca leżaki, rozwiewa nasze rzeczy.
Żeby było jeszcze śmieszniej, po paru minutach od tego wiatru, zrywa się drugi, tym razem lodowaty. Różnica ciśnień robi swoje ;)
Po tych ciekawych zjawiskach większa część ekipy rozbija się w barze, natomiast ja z Maćkiem, Januszem, Grześkiem, Moniką i Kubą kładziemy się na leżakach pod palmami. Usypiamy dosyć szybko zmęczeni dzisiejszymi zjawiskami...
Zdjęcia księdza Mirka, Kuby oraz moje:
Ranek na kempingu:
Wjazd na wspomnianą drogę ekspresową, totalnie pustą:
Cały czas wzdłuż wybrzeża:
Przepraszam za trochę mniejsze zdjecia, ale serwer na który daje foty czasem mi odrzuca w jakiś śmieszny sposób wybrane przez siebie zdjecia :(
Kuba:
Kuba fotograf:
A wyszły z tej pozycji takie zdjęcia:
Postój na plaży:
Po której chodziły takie mrówy:
Dalsza droga:
Ksiądz, Jakub i Grzesiek:
Ja z Kubą:
Postój przy stacji benzynowej:
Merida jeszcze sprawna:
Przy pomniku lwa:
Nocleg pod palmami:
Na rowerku wodnym :D :
Zbliżająca się burza, zdjęcie wygląda jak wybuch wulkanu:
Audi fajnie tutaj pasuje:
I na koniec dnia pioruny:
Dzień następny
Dzień poprzedni
Kategoria 50-100 km, Grecja 2009