vanhelsing prowadzi tutaj blog rowerowy

vanhelsing

Wpisy archiwalne w kategorii

100-200 km

Dystans całkowity:21237.93 km (w terenie 713.90 km; 3.36%)
Czas w ruchu:1072:42
Średnia prędkość:19.80 km/h
Maksymalna prędkość:82.00 km/h
Suma podjazdów:57010 m
Liczba aktywności:169
Średnio na aktywność:125.67 km i 6h 20m
Więcej statystyk

Dookoła Polski - dzień 7 - ( 1 )

  • DST 120.92km
  • Czas 07:05
  • VAVG 17.07km/h
  • VMAX 63.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 lipca 2009 | dodano: 23.07.2009

Czyli 3 dni spędzone razem z ekipą kręcącą dookoła Polski.

--Mój dzień 1--

Wstałem po godzinie 8 z zamiarem dojechania do Żywca na około 13. Jednak już po wyjrzeniu za okno humor mi mocno osłabł -było zimno, wiał lodowaty wiatr i padał obfity deszcz. Jednak nie zamierzałem rezygnować. Opakowałem wszystko w worki, zrobiłem sobie kanapki na drogę, spakowałem cały potrzebny inwentarz, poczym wyjechałem w pelerynce w stronę gór.

Padało przez ponad 80 km. Oświęcim, Kęty, Międzybrodzie przejechałem z przemoczonymi butami. Na szczęście ubrania były suche, chyba tylko to trzymało mnie w dalszej jeździe. Byłem totalnie zniechęcony, nie chciało mi się jechać. Temperatura zamiast rosnąć w ciagu dnia, obniżała się coraz bardziej, w wyniku czego trzęsłem się z zimna. Nie mogłem założyć długich spodni, bo zaraz były by mokre.

Przystanki robiłem bardzo często, co chwilę stawałem żeby coś przekąsić. Gdy dojechałem do Żywca, zadzwoniła do mnie Kosma, mówiąc, że siedzą dopiero w Ustroniu, ponieważ zatrzymała ich ulewa. Postanowiłem ruszyć dalej, by wyjechać im na przeciwko. W Węgierskiej Górce zrobiłem sobie dłuższy postój na ciepłą herbatę. Za Żywcem przestało padać, jednak na postoju zaczęło znowu mocno ciapać. Przeczekałem tam ponad godzinę, wiedząc, że i tak nie muszę się spieszyć.

Gdy w końcu przestało lać, ruszyłem dalej, w stronę Koniakowa. Tutaj, pomimo braku deszczu, jechało się ciężko, ponieważ było cały czas pod górkę. W Koniakowie postanowiłem poczekać na ławce, bo ekipa zbliżała się od strony Istebnej. Spotkaliśmy się późno, razem zdołaliśmy przejechać niecałe 12 km, ponieważ zaczęło się ściemniać. Rozbiliśmy się na dziko, gdzieś w trawie obok drogi do Żywca. W nocy oprócz lekkiego deszczyku oraz chrumkania dzików ( a może Asi ? ;D )nie działo się nic ciekawego. No, oprócz matysowego węża :P

Dziś tylko 4 zdjęcia, bo deszcz skutecznie zniechęcał do wyciągania aparatu. Z jutrzejszego dnia za to będzie o wiele więcej.

Obładowana merida:


Pierwsze widoczki na trasie:


Droga ekspresowa w pobliżu Milówki:




Pozdrawiam :)


Kategoria 100-200 km, Dookoła Polski

Setka z Robertem

  • DST 104.35km
  • Teren 2.00km
  • Czas 04:39
  • VAVG 22.44km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 lipca 2009 | dodano: 18.07.2009

O godzinie 15 zadzwonił do mnie Robert z pytaniem, czy nie mam ochoty sobie pojeździć na rowerze. Mocno się zdziwiłem, ponieważ minęło dużo czasu, odkąd ostatnio jeździliśmy razem, ale przystanąłem na propozycję. Chwilę później napisałem sms- „ Jedziemy gdzieś dalej, biorę kuchenkę, mapę i latarkę, skoczymy powoli w stronę Krakowa”. Jeszcze bardziej się zdziwiłem, gdy Robert zgodził się na mój plan.
Spakowałem do plecaka kanapki, kiełbaski, kuchenkę z denaturatem, mapę okolic Chrzanowa, czołówkę, kubek i zupki w proszku. Po 16 byłem u Roberta, skąd wyruszyliśmy w stronę Bukowna. W planach było pojechanie przez Lgotę na dolinki, jednak jak się okazało przed Bukownem, Robert nażarł się jakieś pizzy i go brzuch zaczął boleć. No tak, nie jeździło się pół roku, to brzuszek urósł. W Bukownie zrobiliśmy postój na colę, poczym ruszyliśmy dalej, do Trzebini. Tam to zmieniliśmy lekko nasz plan, bowiem wbiliśmy na główną drogę, którą zajechaliśmy do Krzeszowic. Tu już się lepiej jechało, pomimo wiatru w plecy. W Krzeszowicach jednak postanowiliśmy odbić w drugą stronę, na zamek w Tenczynku. Gdzieś te kiełbaski upiec musieliśmy, a tam było świetne miejsce.
Na miejscu jednak okazało się, że zamek jest zamknięty. Czasem go otwierają, czasem nie, nie wiem jak to jest, w tamtym tygodniu był otwarty. Rozbiliśmy się zatem na skarpie, przy zamku, skąd roztaczał się świetny widok na Beskidy.
Rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy kiełbaski, zrobiliśmy sobie zupki w proszku. Prawie jak na wyprawie ;) Zasiedzieliśmy się tam do 21:30, kiedy to zrobiło się ciemno. Postanowiliśmy wracać, jednak inną drogą, przez Bolesław i Chrzanów. Tu bardzo szybkim tempem przedzieraliśmy głównie przez nieoświetlone lasy.
O mały włos nie rozjechałem jakiejś baby, którą lazła środkiem drogi w lesie. Dobrze, że podniosłem głowę i w ostatniej sekundzie ją zobaczyłem, bo było by nieciekawie. Ludzie to mają pustkę w głowie :/
O 22:30 wróciliśmy do Jaworzna, jechało się nawet przyjemnie.

Zdjęcia:

Przejazd obok elektrowni Siersza:


Przejazd w Krzeszowicach:


Robert z politowaniem patrzy się na podjazd pod Tenczynek:




Nawet się na zdjęcie załapałem:


Nawet dwa :P :


Zamek w Tenczynku:


Niezły widoczek na Beskidy pogrążające się w mgłach:


Ognicho:


Rosółek :P :


I powrotne poszukiwanie drogi:


Pozdrawiam :)


Kategoria 100-200 km

Grecja - dzień 14

  • DST 101.52km
  • Teren 4.50km
  • Czas 05:11
  • VAVG 19.59km/h
  • VMAX 67.50km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 czerwca 2009 | dodano: 12.07.2009

Dzisiejsza wycieczka będzie ostatnią dłuższą jazdą w Grecji. Zaopatrzeni w mapę oraz porady Mirka dotyczące ciekawych miejsc na naszym półwyspie postanowiliśmy objechać go dookoła. Stan pierwotny naszej ekipy wynosił 6 osób – Monika, Kuba, Jakub, Piotrek, Łukasz ( syn gospodarza ) oraz ja. Wyjechaliśmy około godziny 10. Przez małe, urokliwe greckie wioski jechaliśmy wzdłuż południowego wybrzeża kierując się na zachód. Te wsie i miasteczka zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie – kręte, bardzo wąskie drogi biegnące często stromo pod górę zachęcały do kręcenia. Naszym pierwszym celem było miasto Methoni usytuowane w południowo-zachodniej części półwyspu. Droga do tego miasta była przepiękna – typowo górskie odcinki z usianymi co chwilę serpentynami. Mała szerokość dróg dodatkowo podnosiła emocje przy zjazdach – na niektórych zakrętach tylne koło po prostu odjeżdżało w bok. Już w drodze do Methoni ekipa mocno się podzieliła. Jakub wyrwał do przodu obierając inny kierunek, a Piotrek nie zaczekał na postoju. Sami także jechaliśmy w dużych odstępach. Trzymałem się z Kubą, co chwilę zatrzymując się na zrobienie jakiegoś zdjęcia. W Methoni główną atrakcją turystyczną jest zamek nad wybrzeżem – potężna, średniowieczna budowla robi wrażenie. Zapach wody morskiej, fale rozbijające się o umocnienia fortu oraz poczucie cofnięcia się w czasie – warto ten zamek odwiedzić.
W tym miejscu ekipa się podzieliła na dobre. Łukasz, który postanowił nie jechać dalej wrócił się z Moniką ( która już taka chętna do powrotu nie była ) do domu, natomiast Kuba i ja postanowiliśmy jechać dalej, do następnego portowego miasta – Pilos. Droga była spokojna, wijąca się lekko w górę przez około 10 km. Przed samym miasteczkiem zatrzymaliśmy w supermarkecie na zakupy. Pakując rzeczy do sakwy, ujrzałem pędzącego w stronę Methoni Jakuba, który jak się okazało był w Pilos przed nami i już wracał. Gdy usłyszał, że my jedziemy dalej, w stronę wodospadów, z chęcią do nas się przyłączył. I tak sformowała się nasza ostateczna, trzy osobowa grupa. Z Pilos był długi podjazd pod główną drogę ( która i tak była pusta ). Byliśmy przygotowani na spore góry – na mapie wyglądało to naprawdę groźnie. Jak się później okazało większość z tych serpentyn była w postaci zjazdów. Podjazdy oczywiście też się znalazły, jednak szły w miarę sprawnie. Naszym głównym celem była mała miejscowość Charavgi, gdzie ukryte głęboko w górach znajdowały się owiane tajemnicą wodospady. Jednak odnalezienie drogi nie było takie łatwe. Dopiero spytanie o drogę bardzo, ale to bardzo starej babci, która bardziej wyglądem i głosem przypominała Azjatkę poskutkowało trafieniem do wodospadów.
Szutrową drogą rodem z Australii dojechaliśmy do znaków prowadzących, którymi kierowaliśmy się aż do celu. I tu zaczęła się jedna z lepszych przygód w Grecji. Dotarliśmy na miejsce, już pierwszy, malutki wodospad zrobił na nas spore wrażenie – idealnie niebieska, przezroczysta i czysta woda, otoczenie pięknych kwiatów oraz niesamowity szum spadającej wody tylko nas zachęcił, aby podążać wąską ścieżką dalej, ku źródłom tej rzeki. Towarzyszył nam także śpiew nieznanych nam ptaków, sprawiający wrażenie tajemniczości i dzikości odwiedzonego miejsca. W pewnym momencie dotarliśmy do najwyższego wodospadu – spadająca woda z wysokości 20 metrów wyglądała nieziemsko. W pewnym momencie zobaczyłem Jakuba wspinającego się po prawie pionowej skale, biegnącej wzdłuż opadającej wody. W pierwszej chwili zacząłem krzyczeć, żeby zszedł, ponieważ wdrapał się dosyć wysoko, jednak już po chwili zdrowy rozsądek ustąpił miejsca chęci przygody i zacząłem podążać śladem Jakuba. To, co na nas czekało ciężko opisać. Zapomniana droga, zapewne z powodu swojego niebezpieczeństwa, prowadziła nas po skalnych urwiskach wzdłuż wodospadów. Wbite co parę metrów metalowe pręty umożliwiały powolną drogę dalej. Co chwilę przed oczami pojawiały się nowe kaskady, nowe jeziorka z krystalicznie czystą wodą, które zachęcały, by do nich wskoczyć. Gdy na naszej drodze pojawiła się wąska belka przymocowana do skały na myśl przyszły mi sceny z Piratów z Karaibów czy chociażby Indiany Jonesa. Podążaliśmy zapomnianą, zarośniętą drogą. Po chwili weszliśmy w las. Przypominał afrykańskie lasy równikowe – porośnięte mchem konary drzew, mocny kontrast zieleni oraz pajęczyny z potężnymi pająkami rozpięte pomiędzy ścieżką. To było coś, czuliśmy się jak odkrywcy, którzy właśnie odkrywają nowe, nieznane miejsce.
O godzinie 16, w obliczu nadciągającego wieczoru postanowiliśmy wracać, ponieważ przed nami była jeszcze długa droga. Przy wyjeździe z wodospadów, na wspomnianej wcześniej szutrowej drodze… urwał mi się ponownie hak. Nie byłem ani zrozpaczony, ani zdenerwowany – urywanie haków mi chyba weszło w krew. Nie zamierzaliśmy wzywać pomocy, dlatego postanowiłem, że zrobię z napędu single-speeda. Wybór padł na przełożenie 3:5. Szybkie rozkucie łańcucha, wymontowanie przerzutki i w drogę. Przełożenie takie wystarczyło, aby osiągać prędkości rzędu 25-29 km/h. Pod górki nie miałem wyboru – musiałem stawać na pedałach i mocno kręcić, z górki natomiast nie pozostawało mi nic innego jak mocno się skulić i pozwolić jechać rowerowi na luzie. W pierwszym przypadku wykręcałem około 27 km/h, w drugim, na zjazdach prawie 65 km/h. Odcinek z wodospadów, w stronę Kalamaty także był ciekawy- obfitował w szybkie i ostre zjazdy z niezliczoną ilością serpentyn. Wchodzenie w nie przy prędkościach dochodzących do 70 km/h należało do nie lada wyczynów. Parę razy tylne koło po prostu mi odjeżdżało, jednak zawsze w porę udawało mi się wyjść cało z zakrętów. Nie udało się to natomiast Jakubowi, który dwa razy na serpentynach zaliczył widowiskowe, ale i lekko przerażające upadki. Za pierwszym razem przez 5 minut próbowaliśmy wyciągnąć jego rower spod barierki – tak mocno się wbił. Jednak na szczęście ( i o to olbrzymie, przy takich prędkościach spokojnie mógł sobie coś połamać uderzając o asfalt ) nic mu się nie stało, dlatego kontynuowaliśmy podróż. Przed Kalamatą odbiliśmy na Koroni. Jechaliśmy teraz przy zachodzącym słońcu, zrobiło się chłodniej, co umożliwiało mi szybsze pokonywanie wzniesień, które na ostatnich 25 km zaczęły się pojawiać coraz częściej. Serpentyny towarzyszyły nam cały czas. Chyba przez całe swoje życie nie przejechałem przez tyle zakrętów co tego dnia. Rozwagę zostawiliśmy chyba w Polsce, bo na jednej z takich właśnie serpentyn o mało co nie zderzyłem się z busem. Polegało to na tym, że przy 50 km/h, aby nie wypaść z trasy, trzeba było jechać środkiem, po linii oddzielającej pasy ruchu. Wszystko działo się w ułamku sekundy, zakręt był na tyle ostry, że nie widziałem czy jedzie coś z przeciwka. A jak się parę sekund potem okazało, jechał, biały bus, który także pokonywał ten zakręt po wewnętrznej. Minęliśmy się dosłownie o parę cm, nie wiem czy gdybym nie uchylił głowy, to bym się nie zderzył z jego lusterkiem.
Emocji w każdym razie nie brakowało.
Przed naszym obozowiskiem czekał na nas jeszcze jeden podjazd – krótki, aczkolwiek bardzo stromy, co w połączeniu z moim single speedem sprawiło, że po 100 km nie miałem już ochoty dalej jechać. Jakoś jednak ( średnia podjazdu 25km/h ) dowlekłem się na górę, gdzie czekała na nas pyszna kolacja z mięskiem i grecką sałatką.
To było coś ! W Grecji było tak, że każdy dzień przynosił coś nowego, codziennie mogłem mówić, że spędzony dzień był lepszy od poprzedniego. Z dzisiejszego poziomu nie mogę porównywać żadnego dnia, jednak ten, przejechany po Peloponezie na pewno długo zostanie w mojej pamięci.
Natomiast po zmroku, około godziny 21:30 idziemy z Moniką popływać w morzu. Wrażenia również genialne - duże fale rozbijające się o brzeg oraz otaczająca człowieka ciemność. Po prysznicu obok restauracji wracamy pod namiot, gdzie siedzimy i rozmawiamy do około 3 w nocy. Zmęczeni, usypiamy potem dosyć szybko. Wspaniały dzień ! :)


Pora na zdjecia ;)

Droga do Methoni, przepiękna trasa wzdłuż morza:




Osiołek spotkany przy szosie:


Dalsza droga, w dół i w górę:






W stronę gór:


Końcowy zjazd do Methoni:




Zamek w Methoni:




Pop :) :


Kuba ( zwróćcie uwagę na okularki i sposób przewożenia aparatu :D ):


Wodospady, żadne zdjęcia ani film nie oddadzą tego, co tam było na żywo :




Krab słodkowodny, Charavgi to jedno z nielicznych miejsc w Europie, gdzie kraby te występują w naturalnych warunkach. Potrzebują idealnie czystej wody... :


Zapach kwiatów i szum wody...:


Gdybyśmy mieli więcej czasu, na pewno odważyliśmy się wskoczyć do tej wody. Na zdjęciu, przy tafli można dostrzeć, zaraz za spadającą wodą, otwór - to mała jaskinia, do której aby wejść, należy przepłynać pod wodospadem. Po prostu magia :


Małe jeziorko, głębokie podobno na ponad 20 metrów:


Dalsze, odkryte kaskady:


Wspinaczka do góry wzdłuż spływającej wody ( po prawej ):


Widok z góry, aż chce się skoczyć :


To już powrót, wypadek na serpentynie:


Przerzutka kaput:


I na koniec już, merida na single speedzie ;) :



Dzień następny
Dzień poprzedni


Kategoria 100-200 km, Grecja 2009

Grecja - dzień 11

  • DST 107.73km
  • Czas 05:14
  • VAVG 20.59km/h
  • VMAX 61.50km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 czerwca 2009 | dodano: 08.07.2009

Wstajemy po godzinie 7, ponieważ trzeba się spakować i przygotować do wyjazdu. Nie musimy za to robić śniadania, bo w cenę noclegu mamy także wliczony poranny posiłek. Po godzinie 8 udaje nam się wszystko ogarnąć i wyjeżdżamy z Aten w kierunku Koryntu. Wydostanie się ze stolicy przychodzi nam o wiele łatwiej niż z Salonik – tutaj ruch jest jakoś bardziej uporządkowany. Kierujemy się na Aspropirgos, dzięki czemu omijamy ruchliwą autostradę, która przedwczoraj tak nam się dała we znaki. Zaraz za Atenami wymieniam Piotrkowi dętkę w oponie, bo przy tym upale klej nie wytrzymał i łatka po prostu się odkleiła. W stronę Aspropirgos mamy wiatr w twarz, jednak odbicie na Korynt zmienia sytuację, dzięki czemu możemy jechać na prostym przez pewien odcinek czasu ponad 35 km/h.
Gdy znajdujemy się na wysokości portu Pireus, naszym oczom ukazuje się zapowiedź całego dzisiejszego dnia – widzimy morze Kreteńskie, które zaskakuje nas swoimi barwami. To nie to samo, co morze Egejski czy Trackie – tutaj zaobserwować można przede wszystkim przejrzystość i czystość tego morza, a także i jego kolor. Mieniące się od lazurowego po ciemny błękit barwy sprawiają, że ten odcinek zapamiętamy szczególnie dobrze. Spokojna trasa poprowadzona wzdłuż morza oraz wzdłuż autostrady powoduje, że pomimo rosnącego gorąca, mamy wielką chęć jechania dalej. Nie straszne nam co chwilę pojawiające się podjazdy czy serpentyny – piękne widoki zakrywają wszystko, możemy jechać nawet pod największe góry. Po około 80 km zatrzymujemy się na plaży na obiad. Po obiedzie oczywiście obowiązkowo kąpiel w czystym morzu. Niektórzy sobie nurkują, inni zbierają muszelki, a jeszcze inni skaczą do wody z kamiennych bloków. Jest po prostu pięknie.
Po tej sjeście wyruszamy dalej, aby dotrzeć w końcu do Koryntu. Przejeżdżamy także przez słynne kanał Koryncki, który swoją wielkością robi na nas spore wrażenie. W samym Koryncie trochę się gubimy – okazuje się, że nasz docelowy punkt podróży, czyli starożytny Akrokorynt, leży trochę dalej, za miastem. Bez większych problemów udaje nam się go odnaleźć, okazuje się jednak, że wejście na samą górę jest czynne do 18 – a na zegarkach mamy niestety 19. Postanawiamy zatem zrobić kolację i spakować rowery na przyczepkę – dziś koniec jeżdżenia po kontynentalnej Grecji, samochody zawiozą nas z rowerami na sam dół Peloponezu. Nie mamy czasu na pchanie się przez środek wyspy, a zależy nam na jeździe jak najwięcej wzdłuż wybrzeży.
Cała sytuacja niestety się trochę przeciąga – musimy czekać na Cześka z Kubą, którzy pojechali pociągiem do Paralii po drugie auto, które tam zostawiliśmy. Spóźniają się znacznie, zamiast o umówionej 22 przyjeżdżają o 2 w nocy. Przy zmęczeniu kierowców oraz zapadającym zmroku postanawiamy odłożyć o parę godzin wyjazd i przeczekać do rana. I tu zaczyna się jeden z zabawniejszych etapów naszej wycieczki. Po spaniu przy bramkach, przy drodze tranzytowej czy pod palmami na plaży przyszła kolej na spanie na głównym deptaku w mieście pod samym Akrokoryntem. Śpiwory, karimaty i namioty były upchane pomiędzy rowerami dla ich lepszego zabezpieczenia, dlatego pozostało spać na tym, co kto miał pod ręką. I tak Jakub rozłożył się plackiem na kostce brukowej przed autem otulając się swoim polarem, Rumun klepnął sobie beztrosko pod drzewkiem zasypiając przy dwóch wesołych pieskach stojących cały czas nad nim i czekających na kawałek jedzenia, Grzesiek skombinował sobie dwa krzesła, dzięki czemu spał prawie jak król, Ksiądz wtulił się przy aucie, żeby nie powiedzieć pod autem, a reszta ekipy jakoś się upchała do dwóch samochodów. Klasyczne, totalne, swoiste cygaństwo jak to wiele osób potem nazwało.
Zasnęliśmy nawet szybko przyzwyczajeni do różnych warunków noclegu. To był naprawdę ciekawy dzień :D


Jedziemy sobie zadowoleni:




Monika oraz Maciek:


Jakub:


Oleandrowa droga:




Jazda dalej:


W międzyczasie zadowolony Czesiek wraz z Kubą, używający gps zamiast mapy, próbują trafić do Koryntu, idzie im to całkiem nieźle:


Wybrzeże:




Wszyscy się cieszą z takich widoków:


Co więcej co chwilę zatrzymują się, by robić zdjęcia, tudzież kręcić film:


Ku szkole:


Kanał Koryncki:


Korynckie klimaty:


I korynckie główne deptaki, na których tylko Polacy mogą spać ;) :


Pod Akrokoryntem i zarazem pod naszym hotelem :P


koryncka agora:


Pakowanko:


I cygańskie spanko:






Dzień następny
Dzień poprzedni


Kategoria 100-200 km, Grecja 2009

Grecja - dzień 9

  • DST 117.56km
  • Czas 05:38
  • VAVG 20.87km/h
  • VMAX 72.50km/h
  • Temperatura 45.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 17 czerwca 2009 | dodano: 17.06.2009

Wstaliśmy o 6 i ruszyliśmy na ostateczne zdobycie stolicy Grecji - Aten. Na dobry początek zaczęły się podjazdo-zjazdy, jechało się jednak przyjemnie. Z głównej drogi odbiliśmy na starą drogę, ruch troszkę zmalał. Jednak około godziny 11 nastąpiła, że tak powiem oczekiwana chwila - urwał mi się hak od przerzutki wyrywając za sobą wózek od przerzutki i łamiąc na pół kółko. Stało się na to podczas zmiany przerzutki, gdy nad moją głową przelatywały, całkiem nisko, F16 - zagłuszyły moment wplątywania się przerzutki w łańcuch i trach, poszło na środku ulicy. Nauczony jednak moim pechem do takich awarii zabrałem z domu dwie część zapasowe - hak oraz kółeczka od przerzutki. Reszta ekipy ruszyła dalej, ja natomiast z Kubą zabrałem się za wymianę haka. Zrobiliśmy to w miarę sprawnie, awaria została usunięta w mniej niż godzinę. Pojechaliśmy we dwójkę kierując się na Ateny. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o super market, gdzie próbowałem kupić zagęszczacz owocowy do wody, ale było tylko " half juice half water" więc nie wziąłem. Pojechaliśmy dalej, w sporym upale, gdzie czekał na nas około 10 km podjazd pod zacną górkę. W tym momencie na horyzoncie zobaczyliśmy jednak Czesia w naszym Fordzie, który wyjechał po nas, bo mieliśmy trochę opóźnienia co do reszty ekipy. No i takim sposobem mieliśmy pod te 10 km podjazdu średnią około 45 km/h - Kuba złapał się drzwi w aucie, a ja stelażu przyczepki ;) W wyniku tego mieliśmy potem 5 minut spóźnienia do reszty ekipy:P
Na samej górze zjedliśmy obiad, poczym pojechaliśmy dalej, w stronę Aten, które były coraz bliżej. Przed Atenami czekały jeszcze na nas dwa podjazdy, które już całkiem wyciągnęły z nas resztki sił. Na jednym było z dobre 45 C, na drugim tiry parę razy nas do rowów spychały, bo było tak ciasno. Po tych morderczych podjazdach przyszła pora na zjazd do Mandry, miasteczka leżącego przy samych Atenach.
I w tym miejscu, jak dla mnie, zaczął się najbardziej morderczy i wyczerpujący moment wyprawy. Po 100 km po górach i w upale przyszła pora na odnalezienie drogi do Aten. Niestety jedyna droga prowadziła totalnie zapchaną autostradą, która w połączeniu z niewyobrażalnym upałem wyssała z nas resztki sił. Około 15 kilometrów tą trasą zmęczyło nas bardziej niż wszystkie km, które mieliśmy już za sobą.
Lejący się z nieba żar, zero chmur, parzący asfalt, nagrzane budynki, duszące spaliny - byliśmy całkowicie wyczerpani, a nadal nie wiedzieliśmy gdzie jest nasz hotel. Gdy w końcu dostaliśmy się naszej dzielnicy, po około 30 minutach poszukiwań udało się znaleźć nasze miejsce postoju - hotel Pergamos. Tutaj po kąpieli i jedzeniu dopadam internet, który dla gości hotelowych jest za darmo. Na komputerze siedzimy chyba do 24, poczym, po ciekawym dialogu ( a może monologu ?) Czesia z Moniką, idziemy spać.

Dziś mało zdjeć, bo gorąc spowodował, że mój aparat przestał działać, zresztą nie było nawet sił, żeby wyciągać sprzęt z sakw:

Poranek przy drodze, 4 godzina czasu polskiego, ciężkie wstawanie :) :


Rach ciach i nie ma namiotu:


Cykadka:


Jeden z wieeeelu podjazdów w upale:


Co w tym zdjęciu nie pasuje ? ;):


Reportaż jak nic :









Bez komentarza:D :


Wspólne zdjęcie z rowerzystą z Francji, jednym z niewielu spotkanych na trasie:


Mandra przed Atenami:


Wjazd do Aten:




Dzień następny
Dzień poprzedni


Kategoria 100-200 km, Grecja 2009

Grecja - dzień 8

  • DST 134.94km
  • Teren 4.50km
  • Czas 06:44
  • VAVG 20.04km/h
  • VMAX 73.00km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 czerwca 2009 | dodano: 29.06.2009

Wstajemy o 7 i ewakuujemy się szybko, bo jakiś mondzioł włączył za ogrodzeniem cerkwii zraszacze. Przed tym jemy jednak pyszne śniadanie z greckim chlebem, dźemem i serkiem topionym. Wyjeżdżamy dosyć szybkim tempem, jednak zaraz nas zwalnia, bo przed nami roztacza się 7 km podjazd pomiędzy wielkimi skałami. Idzie w miarę sprawnie, jednak ekipa się mocno rozciąga, brak rozgrzania robi swoje. Jednak na samej górze czeka już na nas zjazd - fantastyczy, długi, z dużą ilością serpentyn. Zjeżdżamy z niego ponad 25 minut, co chwilę jednak stajemy żeby cykać zdjęcia. Łapię się autobusu i sunę za nim 73 km/h. Wrażenia niesamowite. Zjazd prowadzi prosto do Lamii, przez którą przejeżdżamy i odbijamy na Bremię. Tam trochę błądzimy, w wyniku czego pytamy siedzącego w radiowozie policjanta o drogę. Poskutkowało to tym, że znowu nas eskortowano. Policjant zamiast wytłumaczyć jak jechać, kazał jechać za nim, bo podobno znał jakiś skrót, który omijał autostradę, którą nie chcieliśmy jechać. Przez szutrowe drogi wyprowadził nas na przejazd pod autostradą. Już wiedzieliśmy jak jechać, więc pożegnaliśmy do serdecznie. Wesoły policjant wyprowadził nas jednak pod podjazd, około 13 kilometrowy... Śmiało mogę powiedzieć, że był jednym z cięższych w Grecji. Było bardzo gorąco, ale zmęczenie rekompensowały piękne widoki na morze Egejskie oraz na pobliskie górzyste tereny. Warto zaznaczyć miły gest pana na stacji benzynowej - gdy zobaczył, że jedziemy tutaj rowerami, nalał nam do bidonów lodowatej wody oraz wsypał lód do drinków - zupełnie za darmo. W końcu, po ponad 1,5 godziny wdrapywania się na szczyt osiągnęliśmy wysokość 1050 m.npm.
Zjazd niestety był byle jaki, potem czekała nas już tylko prosta droga w upale, do którego zaczęliśmy się powoli przyzwyczajać. Po 120 km zaczęliśmy szukać noclegu, bo było już po godzinie 20. Z tym jednak było ciężko, bo mieliśmy do wyboru albo spanie przy myjni i warsztacie dla ciężarówek wiecznie jeżdżących i unoszących tumany kurzu, albo przy stacji benzynowej i jakiejś fabryce nawozów. Wybraliśmy opcję drugą. Rozbiliśmy się na trawniku zaraz przy głównej drodze. Znowu stopery do uszu i do spania :)

Zdjęcia Księdza, Kuby oraz moje:

Poranek:


Pierwszy podjazd:






Zjazd:






Postój na dole:


Jazda za policją wzdłuż autostrady:


Zaczynamy jeden z cięższych podjazdów na trasie:






Widoczki:


Widok z góry na serpentyny:


Panorama z góry:




Jak mała puszka picia może cieszyć... :D :


... bo po niej można iść spać :D :


Ukochane garbuski Kuby:




Tęczowo ( takie przejazdy przez zraszacze były idealną ochłodą :) ):


Po takimn asfalcie nawet podczas upałów można jechać i jechać :) :



Dzień następny
Dzień poprzedni


Kategoria 100-200 km, Grecja 2009

Grecja - dzień 7

  • DST 117.39km
  • Czas 05:46
  • VAVG 20.36km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 43.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 czerwca 2009 | dodano: 29.06.2009

Po nawet dobrze przespanej nocy ( włożyłem sobie po prostu stopery do uszu, reszta na taki pomysł nie wpadła i takiej dobrze przespanej nocy nie zaświadczyła :P ), o godzinie 8 wyjeżdżamy w stronę Lamii.
Na początku jedzie się bardzo dobrze, pomimo zaczynających się górek. Przez cały czas towarzyszą nam piękne widoki na górzysty teren oraz na niknące za nami pasmo Olimpu. Po 35 km wjeżdżamy, jak to sobie pozwoliłem określić, w spichlerz Grecji. Ciągnące się przez ponad 100 km tereny rolnicze z mocno urozmaiconą rzeźbą terenu wyglądają naprawdę cudnie. Zaczynają się jednak coraz większe podjazy, po godzinie 12 zatrzymujemy się na sjestę, ponieważ upał staje się nie do wytrzymania, temperatura przekracza w cieniu 40 C, nawet nie chcę pisać ile było w słońcu. Podczas odpoczynku nad głowa latają nam F16 robiąc okropny szum - w okolicy jest wojskowe lotnisko. Po godzinie 15 wyruszamy dalej, ukrop jednak wcale nie maleje. Jesteśmy w kontynentalnej części lądu - zero bryzy znad morza, wieje tylko parzący wiatr od strony pól. Dodatkowo rozgrzany do ponad 80 C asfalt bucha na nas gorącem. Prędkości maleją, nie da się wytrzymać, ciężko się oddycha. Krajobrazy rodem z Australii - czerwone, potężne skały, surowa, wyschnięta ziemia oraz żółte linie na asfalcie. Na 101 km zaczyna się 8 km podjazd, stromy i wijący się na jakiś 15 serpentynach. Na górze czeka na nas nieziemski widok na przejechaną krainą pól uprawnych. Zjeżdżamy trochę niżej, pomiędzy potężnymi skałami i zaczynami szukać noclegu. Udaje nam się go znaleźć przy cerkwii - właścicielka sklepu dzwoni do popa i dostajemy pozwolenie na zostanie na noc. Malutka cerkiew robi na mnie spore wrażenie - cisza, zapach kadzideł, obrazy świętych, złote kielichy. Wszystko jest otwarte, każdy może tam wejść, jednak nic nigdy nie zginęło - magiczne miejsce. Za budynkiem jest wąż z wodą ( dla Moniki szlauf :D ), więc zmywamy z siebie lepki pot.
Hasło dnia:
Ksiądz Mirek na widok Jakuba próbującego po kąpieli wejść z samych slipkach do cerkwi: " Nie właź tam w tych majtach, bo wszyscy święci z obrazów pospadają"

;)
Jemy kolację i kładziemy się spać.

Zdjęcia Księdza, Kuby oraz moje:

Obóz przy autostradzie:






Wjeżdżamy w tereny rolnicze:












Sjesta:


Boćki:


Dalsza droga: zero cienia, temperatura powyżej 40 C i żar wiejący od pól...:
















Słoneczniki:






i greckie klimaty na koniec:



Dzień następny
Dzień poprzedni


Kategoria 100-200 km, Grecja 2009

Grecja - dzień 4

  • DST 101.85km
  • Czas 04:40
  • VAVG 21.82km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 35.5°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 czerwca 2009 | dodano: 13.06.2009

Rano wstajemy o 8 i udajemy się na zwiedzanie Salonik. Wchodzimy między innymi na Białą Wieżę, oglądamy Łuk Galeriusza, Rotundę, Agios Dimitrios oraz Agia Sofia. Z centrum, w miarę sprawnie, udaje nam się wyjechać po godzinie 13. Na sam początek poruszamy się autostradą, która niezbyt zachęca do jazdy. Po parunastu km pojawia się problem - bramki. Jednak sprytnie udaje nam się je ominąć pomiędzy stojącymi tirami, nie zauważeni przez nikogo :D Pomimo tego zjeżdżamy na najbliższym zjeździe, gdzie czeka na nas samochód z zaplanowaną dalszą traską, która prowadzi praktycznie obok autostrady. Równiutką, spokojną drogą jedziemy przez dosyć długi okres czasu, a wszystko przez to, że nie ma ona połączenia z ekspresówką, która by nas zaprowawidziła do naszego miejsca docelowego, czyli miasteczka Paralia. Nadrabiamy około 30 km, głównie pod wiatr, jednak widoki na pola i góry powodują, że nikt nie marudzi. Gdy już odnajdujemy naszą główną drogę wiatr się zmienia - teraz wieje nam prosto w plecy, dzięki czemu prędkości rosną do rzędu 30-40 km/h. Zaczynają się odcinki górskie, wjeżdżamy powoli w pasmo Olimpu. Praktycznie cały czas podjazdy i zjazdy. Rozgrzany uciekam razem z Januszem, osiągamy na 40 km średnią ponad 31km/h, gdzie podjazdy pokonujemy z prędkościami powyżej 25 km/h, a na zjazdach dochodzimy do 70. Następnie odbijamy na Paralię, gdzie odnajdujemy Lidla i robimy zakupy. Mamy tutaj zarezerwowany nowo wybudowany hotel - jesteśmy pierwszymi goścmi w pokojach. Wszystko nowe, nawet czajniki zapieczętowane. No po prostu full wypas. Co lepsze w hotelu większość to Polacy, więc można się poczuć jak w Polsce. Poznajemy szefa hotelu, który w mixie polsko-grecko-słowacko-angielskim tłumaczy nam, że jest także właścicielem disca Cocus :D Po kąpieli i mszy, około godziny 24 idziemy na miasto i do tego klubu. Wchodzimy, patrzymy, słuchamy, a tam leci Kayah i prawy do lewego... Chwilę siedzimy, ale serwują sok po 4 euro, więc zwijamy się na miasto. A na mieście lans totalny, porschaki, ferrari, mini( auta i to drugie też ;) ), muza na full. Kupujemy amstele i idziemy z Moniką, Kubą i Jakubem na plażę na pogaduchy. Kubuś zaczyna opowiadać kawały, między innymi "My chcemy ciiii". Potem idziemy do knajpki, gdzie szef wita nas polskim "Dzień dobry", i zamawiamy suflaki. Po 3 w nocy wracamy na ośrodek i idziemy spać (Monika jak robiliśmy coś przed spaniem to daj znać, bo oprócz gadania i oglądania greckiej MTV to nic sobie nie przypominam :P )


Zdjęcia księdza oraz moje:

Poranny bu..bałagan w hotelu:


Tam tak stoją jak u nas maluchy :P :


Przed Białą Wieżą w Salonikach:


Widok na miasto:




Greccy cykliści:


Polscy turyści:


Flaga na wieży:


Uliczki:


Wyjazd z miasta:


Przedzieranie się pomiędzy tirami przy bramkach :D :


Ksiądz i Maciek:




"Noo, tam pojedziecie w lewo, na jezioro i ku szkole, ku szkole" :D :


Grecki to oryginalny język ;) :


Mafia:


Pasmo Olimpu:


Dzień następny
Dzień poprzedni


Kategoria 100-200 km, Grecja 2009

Setka w góry, czyli o urywaniu haków...

  • DST 101.33km
  • Teren 4.00km
  • Czas 04:05
  • VAVG 24.82km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 maja 2009 | dodano: 17.05.2009

Apokalipsa :/ Taki napis miał na kasku Marek, z którym wybrałem się dzisiaj w Beskidy. To słowo mogło by być dzisiaj motywem przewodnim. Najpierw... aaa, nie ważne jak jechaliśmy, tyle powiem, że wjechaliśmy na Magurkę w Beskidzie Małym (909 m npm, całkiem mocny podjazd ), skąd Markowi i Madmanowi( bo łon też jechał) zachciało się wjeżdżać w teren. Ja w teren na slickach 1,25 ??!! Jeden pieron, wjeżdżam. Spokojnie, z twarzą całą czerwoną jak burak ( jak mógł wyglądać koleś na slickach w środku Beskidów to ja nie wiem...) jadę sobie i cykam zdjęcia. Puściłem tych szaleńców przodem, bo wymyślili sobie DH na trekach ... Jadę, jadę, słucham sobie na słuchawkach energy, a tu nagle TRR!!.. Patrzę z nieukrywanym politowaniem w tył co widzę ?...Powtórkę sprzed przedwczoraj, wyrwany hak, przerzutka tym razem całkiem sobie poleciała na bok :/ Ponownie hak się URWAł, nie mam pojęcia jakim cudem, nic mi tam nie wlazło, była prosta, równa droga :/ Jakiś dziadowy shit musiałem kupić ;( Wrrr. Dzwonię do tego terrorysty, co mnie w ten teren wyciągnął i mówię co jest... Tylko śmiech usłyszałem, więc podreptałem niewesoło w stronę Przegibka ( bo akcja tego dramatu toczyła się na niebieskiej nartostradzie ). Tam dalej się śmiali, to mówię idźta w pierony, ja dzwonię po pomoc :D Szybki telefon do taty, czy nie ma ochoty na wycieczkę w Beskidy :D Na szczęście miał, dlatego zjechałem z Przegibka do Międzybrodzia Bielskiego ( ha, zjechałem, 7 km na luzie ze średnią około 50 km/h :D ), aby po jakiejś godzinie zapakować rower do bagażnika i wkurzony wrócić do domu.

Grr. Ledwo co wszedłem do domu, sms od innego terrorysty, Jarka, że u księdza jest spotkanie w sprawie wyjazdu do Grecji ( terrorysta, bo śmiał mi się bezczelnie 5 min w słuchawkę, bo Marek musiał już się napoić moim nieszczęściem, wysyłając sms gdzie się tylko da ... ), dlatego wskoczyłem na szosówkę ( to ci sprzęt, średnia 30km/h ) i dokręciłem 10 km, dlatego wyszła setka...

Ta, jutro idę do rowerowego oddać ten hak, chcę nowy i może sobie zapasowy kupię :D

Dobra, teraz zdjęcia, bo coś w tamtą stronę porobiłem.

Widoczki z drogi:








Marek nic tylko łydką szpanował :P :


Jechało się przyjemnie ( średnia tam to około 27-29km/h ):


Slick:


Widok na Babią z Bielska Białej:


Początek podjazdu pod Magurkę:


I w końcu szczyt:






Niebieski szlak :






Potem już było tylko tak:


Podprowadziłem sobie rower nad Jezioro Międzybrodzkie:






By w końcu do domu wrócić tak... :( :



Pozdrawiam odwiedzających :)


Kategoria 100-200 km

Dolinki Podkrakowskie, czyli setka

  • DST 122.48km
  • Teren 40.50km
  • Czas 05:30
  • VAVG 22.27km/h
  • VMAX 71.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Merida TFS 100 V
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 kwietnia 2009 | dodano: 20.04.2009

Wstałem rano o 8 z myślą pojechania do szkoły rowerem. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Przyjeżdżam, przychodzę na geografię, patrzę - nie ma nikogo ... Pani Profesor siedzi ze swoją klasą i porządkuje dokumenty... Lekko zirytowany ( fajnie, że tylko mi się chciało w ostatni tydzień szkoły przyjśc na zajęcia) wróciłem do domu z myślą jakiejś dalszej wycieczki. 15 minut obczajania mapy i mam cel - Czerwony Szlak w Dolinkach Podkrakowskich. Jedzenie i picie miałem przygotowane do szkoły, dlatego wyjechałem szybko, przed 10. Założone miałem opony terenowe, dlatego postanowiłem dziś bardziej pojeździć po jurajskich szutrach. Ale najpierw trzeba było tam się dostać, zrobiłem to standardową i nudną drogą krajową 79. Przez Chrzanów, Trzebinię, Młoszową, Wolę Filipowską, Krzeszowice, Nawojową Górę oraz Młynkę dojechałem do Rudawy, gdzie wbiłem się na niebieski szlak pieszy. Zaprowadził mnie do wjazdu na Dolinkę Kobylańską, gdzie znalazłem mój właściwy, czerwony szlak. Poprowadzony jest głównie przez centrum dolinek, obok skał i potoczków. Przejeżdżałem między innymi przez Dol. Kobylańską oraz Wierzchowie, gdzie znajduje się parę jaskiń. Potem zgodnie ze szlakiem przejechałem przez Rezerwat Doliny Kluczwody, by wyjechać w okolicy Gacków. Tam to spotkałem pierwszego rowerzystę na trasie, pozdrawiam bikera z Krakowa na złotym fullu Giant ;) Z Gacków był genialny zjazd do Karniowic, tam to wykręciłem v-max - 71,5 km/h ;) Potem się trochę pogubiłem, w wyniki czego musiałem skorzystać z następnego szlaku, zielonego rowerowego, który wyprowadził mnie w Zabierzowie. Tam po krótkich postoju na colę przy sklepie ( pozdro dla dziadków, z którymi się nawet fajnie gadało ;P ), zabrałem się za powrót, znowu DK79. Jak w stronę dolinek miałem wiatr w twarz i jechałem bez zmęczenia jakieś 27km/h, tak tu, lekko już zmęczony, z wiatrem miałem chwilami przelotówki rzędu 40km/h ;) Traska nudna, nic się nie działo. Gdy dojechałem do Jaworzna okazało się, że skończyło mi się picie, więc odbiłem na Grodzisko do źródełka. Tam się trochę pogubiłem, wyjechałem na czyjeć pole... ( nie ma to jak zrobić 120 km w nieznanym terenie i się pogubić we własnym mieście ). Zimna woda mnie postawiła na nogi, dlatego do domu pędziłem już ze średnią około... 55 km/h ;) Zalety obwodnicy - jeżdżą po niej ciężarówki, a ciężarówka= tunel aerodynamiczny ;)

To tyle, wycieczka bardzo udana, piękne tereny jury i cisza tam panująca zachęcają do ponownego ich odwiedzenia :)

Zdjęcia:

W stronę dolinek:


Pojawiły się pierwsze jurajskie krajobrazy:


W Kobylanach, kocham takie przejazdy ! :D :


Skały:


Trawa jak trawa :P


Widoki ze szlaku:




Czasem było mokro... :


Nawet bardzo... :D :


W stronę rezerwatu:


A w rezerwacie całkiem ładnie:


Drogę zgubić trudno:


I ostatnie zdjęcie, widok na Kraków ( to chyba jest Kraków :P )


Pozdro dla odwiedzających ;)


Kategoria 100-200 km